[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się tu mścić nad nimi, po co ich tępić."Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się, jak jest osłabiony.Kręciło mu sięw głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów, i po prostu bał się zbyt daleko odchodzić odmieszkania.Zdawało mu się, że nie dojdzie do Nowego Zwiatu, że nie trafi z powrotem albo że mimowoli zrobi jakiś śmieszny skandal.Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy.Wrócił zmęczony i wzburzony, ale tej nocy spał dobrze.W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki.zmężniał, opalił się i wyglądał na młodegoszlachcica.- A pan skąd? - zapytał go Wokulski.- Prosto z Zasławka, gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy - odparł Ochocki.- A niechże ich w końcudiabli wezmą, w jakie wpadłem awantury!.- Pan?.- Ja, ja, panie, i w dodatku bez winy.Włosy panu powstaną na głowie!.Zapalił papierosa i prawił:- Nie wiem, czyś pan słyszał, że nieboszczka prezesowa, oprócz drobnej części, cały swój majątekzapisała na cele dobroczynne.Szpitale, domy podrzutków, szkółki, sklepy wiejskie et caetera.Aksiążę, Dalski i ja należymy do grona wykonawców jej woli.Bardzo dobrze!.Już zaczynamy wykonywać, a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu, gdy wtem (będzie zmiesiąc) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam, że w imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu.Naturalnie, książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć; ale baron, któregopodburzyła żona, zbuntowana przez Starskiego, otóż baron zaczyna mięknąć.Nawet z tej racjiprzemówiliśmy się parę razy, a książę wprost zerwał z nim stosunki.Tymczasem co się dzieje - mówił Ochocki zniżając głos.- Pewnej niedzieli baron z żoną i ze Starskimpojechali do Zasławia na spacer.Co tam zaszło?.nie wiem, dość, że rezultat jest następujący.Baronjak najenergiczniej oświadczył, że testamentu obalić nie pozwoli, ale to jeszcze nic.Bo tenże baronstanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką (słyszałeś pan ?.).Ale i to jeszcze nic: gdyżbaron przed dziesięcioma dniami strzelał się ze Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber.Mówię panu,jakby mu kto hakiem rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi.zły stary, wrzeszczy, wymyśla,gorączkuje, ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny, że jej nie przyjmie.Totwarda sztuka!.A tak się bestia zawziął, że na łożu boleści kazał felczerowi, ażeby mu, na złość żonie,ufarbował łeb i zarost i dziś wygląda na dwudziestoletniego trupa.Wokulski uśmiechnął się.- Z panią dobrze zrobił - rzekł - ale ufarbował się niepotrzebnie.- No i po żebrach dostał niepotrzebnie - wtrącił Ochocki.- A niewiele brakowało, ażeby prześwidrowałmózgownicę Starskiemu!.Kule zawsze ślepe.Mówię panu, żem przechorował ten wypadek.- I gdzież teraz jest ten bohater? - spytał Wokulski.- Starski?.Dmuchnął za granicę, i nie tyle przed impertynencjami, które go zaczęły spotykać, ileprzed wierzycielami.Panie! co to za majster.Przecież on ma ze sto tysięcy rubli długów.Nastało długie milczenie.Wokulski siedział tyłem do okna ze spuszczoną głową, Ochocki cichopogwizdując rozmyślał.Nagle ocknął się i zaczął mówić jakby do siebie:- Co to za dziwna plątanina - życie ludzkie! Kto by się spodziewał, że taki cymbał Starski może zrobićtyle dobrego.I właśnie z racji, że jest cymbałem.Wokulski podniósł głowę i pytająco spojrzał na Ochockiego.- Prawda, że dziwne?.- ciągnął Ochocki - a przecież tak jest.Gdyby Starski był człowiekiemprzyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową, Dalski niezawodnie poparłby jegopretensje do testamentu, ba! dałby mu nawet pieniędzy na proces, gdyż zyskałaby na tym i jego żona.Ale że Starski jest cymbał, więc naraził się baronowi i.uratował zapisy.Tym sposobem nawet nieurodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić Starskiego za to, że umizgał siędo baronowej.- Paradoks!.- wtrącił Wokulski.- Paradoks!.To są przecie fakta.A cóż pan sądzisz, czy Starski nie ma zasługi, że uwolnił barona odtakiej żony?.Mówiąc między nami, to żaba, nie kobieta.Myślała tylko o strojach, zabawach ikokietowaniu, ja nawet nie wiem, czy ona co kiedy czytała, czy na co patrzyła z uwagą.Istny kawałmięsa przy kości, który udawał, że ma duszę, a miał zaledwie żołądek.Pan jej nie znałeś, pan niewyobrażasz sobie, co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi pozorami człowieczeństwa nie było nicludzkiego.%7łe baron nareszcie poznał się na niej, toż to jakby wygrał wielki los.- Boże miłosierny! - szepnął Wokulski.- Co pan mówi? - zapytał Ochocki.- Nic.- Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona od takiej żony to dopiero cząstkazasług Starskiego. Wokulski przeciągnął się na krześle.- Bo wyobraz pan sobie, że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się do faktu rzeczywiściedoniosłego - mówił Ochocki.- Rzecz jest taka.Ja nieraz napomykałem Dalskiemu (i zresztą wszystkim,którzy mają pieniądze), że warto by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologiichemicznej i mechanicznej.Bo pojmujesz pan, u nas nie ma wynalazków przede wszystkiem dlatego,że nie ma ich gdzie robić.Naturalnie, baron słuchał moich wywodów jednym uchem, a drugim jewypuszczał.Coś mu z tego jednak ugrzęzło w mózgu, bo dziś, kiedy Starski połaskotał go po sercu i pożebrach, mój baron, rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony, gadał ze mną po całych dniacho pracowni technologicznej.A na co się to zda?.A czy ludzie istotnie zrobią się mądrzejsi i lepsi,gdyby im ufundować pracownię?.A ile by kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnejinstytucji?.Kiedym zaś wyjeżdżał, rzeczy tak stanęły, że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiśakt, który, o ile mogę wnosić z półsłówek, dotyczy właśnie pracowni.Zresztą Dalski prosił mnie, ażebymu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym interesem.No i patrz pan, czy to nie ironia losu,ażeby takie zero jak Starski, taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatekażeby ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni!.I niechże mi teraz dowodzą, że na świeciejest coś niepotrzebnego.Wokulski otarł pot z twarzy, która przy białej chustce wydawała się prawie popielatą.- Ale może ja pana męczę?.- zapytał Ochocki.- Owszem, niech pan mówi.Chociaż.zdaje mi się, że pan trochę przecenia zasługi tego.pana, ajuż całkiem zapomina pan.- O czym?.- O tym, że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień, z gruzów ludzkiego szczęścia.I nawet niezadaje pan sobie pytania, jaką drogą przeszedł baron od miłości dla swojej żony do.pracownitechnologicznej!.- A cóż mnie to obchodzi! - zawołał Ochocki wyrzucając rękoma.- Kupić postęp społeczny za cierpieniachoćby najokropniejsze jednostki to, dalibóg! tanie kupno.- A czy pan przynajmniej wiesz, jakie bywają cierpienia jednostek? - spytał Wokulski.- Wiem! Wiem!.Wyrywali mi przecież bez chloroformu paznogieć u nogi, i jeszcze u wielkiego palca.- Paznogieć? - powtórzył w zamyśleniu Wokulski.- A czy pan zna ten dawny aforyzm: "Niekiedy duchludzki rozdziera się i walczy z samym sobą"? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •