[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adalbercie, proszę, aby mi pan towarzyszył -dodała, uśmiechnąwszy się do archeologa.- Elza nie chce widzieć nikogo pozatym, którego nazywa Franzem.To oczywiste.W jej słowach brzmiał smutek, który nie uszedł uwagi Morosiniego.- To bez sensu! Według pani babki wcale go nie przypominam! Dlaczego niewyprowadzić jej z błędu?- Ponieważ zbyt się nacierpiała - westchnęła dziewczyna ze łzami w oczach.-Czy mogę prosić, by odegrał pan swoją rolę i nie wyprowadzał jej z błędu?- Chciałaby pani, żebym udawał jej narzeczonego? -spytał zdumiony Aldo.-Ależ ja nigdy nie będę w stanie tego zrobić!- Niech pan spróbuje! Proszę jej powiedzieć, że musi pan wracać do Wiednia,żeby.poddać się operacji.lecz, na litość boską, proszę nie zdradzać, kim panjest! Uczyni się to, kiedy wróci do zdrowia.Wtedy to będzie łatwiejsze.Rozumiepan?Chwyciła Aida za obie dłonie i ścisnęła, jakby chciała mu przekazać całą swojąnadzieję.Ujął palce dziewczyny i uniósł do ust.- Byłaby pani świetnym adwokatem, moja droga Lizo!- powiedział z półuśmieszkiem mającym ukryć wzruszenie. - Dobrze pani wie, że zrobiłbym dla pani wszystko, lecz proszę zrozumieć, żenie mam talentu aktorskiego.- Pamięta pan, czym było jej życie? Proszę się jej przyjrzeć.a potem pozwolićswemu szlachetnemu sercu przemówić.Jestem pewna, że doskonale pan sobieporadzi.- Jeszcze jedno.Czy Rudiger znał jej pochodzenie?- Tak.Chciała, żeby wszystko o niej wiedział.Z tego, co mówiła, okazywałjej.hmm.czułą uległość.To postawa, której nie domagałabym się odpierwszego lepszego, lecz pan jest księciem Morosinim i żadna królowa panuniestraszna!- Pani zaufanie to dla mnie zaszczyt.Uczynię wszystko, co w mej mocy, bypani nie zawieść.* * *Wkrótce Józef anonsował:- Oto gość, na którego Wasza Wysokość czeka!Po czym odszedł, kłaniając się.Aldo się zbliżył, czując ogarniającą go tremę,jakby te drzwi prowadziły na scenę teatru.Pomimo całej ogłady z trudem przyszłomu przekroczyć próg.Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w takdelikatnej sytuacji.Ukłonił się przed postacią, którą ledwie dostrzegał.- Pani.- wyszeptał głosem tak ochrypłym, że w innych okolicznościach samby się tym ubawił.Odpowiedział mu lekki śmiech.- Jakiż pan uroczysty, mój przyjacielu! Proszę bliżej.Mamy sobie tyle dopowiedzenia.Aldo odniósł wrażenie, że widzi podwójnie: profil kobiety, która go powitała,siedząc przy kominku, przypominał marmurowe popiersie stojące kilka krokówdalej.Kobieta w koronkowej masce, ciemny fantom z krypty kapucynów, byładziś odziana na biało.Jej ciało spowijała jasna, wełniana sukienka, a włosy upiętew warkocz zwinięty wokół głowy przykrywał szal z białego muślinu opadającytak, że ukazywał tylko nieoszpeconą połowę twarzy.Elza jedną dłonią bawiła siękoniuszkiem lekkiego materiału, dotykając nim ust, a drugą wyciągnęła w stronęgościa.Morosini musiał podejść bliżej.Czul jednak wzrastające skrępowanie, może zpowodu poufałego tonu, jakim został powitany przez tę dziwną kobietę.Skłoniwszy się, ujął wyciągniętą dłoń, nie próbując jednak złożyć na niejpocałunku. - Niech mi pani wybaczy wzruszenie - udało mu się wreszcie wyszeptać.-Straciłem bowiem nadzieję, że kiedykolwiek znowu panią zobaczę.- Kazał pan na siebie zbyt długo czekać, ale jakże miałabym tego żałować,skoro przezwyciężył pan cierpienia, by przybiec mi na pomoc i wyrwać zeszponów śmierci.Aldo przypomniał sobie, że Rudiger jakoby długo cierpiał na skutek wojennychran.- Czuję się już lepiej, dzięki Bogu, i kiedy jechałem do pani, jakaś tajemniczasiła pchnęła mnie ku miejscu, gdzie przetrzymywano panią jako więznia.- Nie sądziłam, że będę uwięziona, gdyż obiecano mi, że zostanę zaprowadzonado miejsca, gdzie pan będzie na mnie czekał.Dopiero wczoraj wieczoremzrozumiałam.i wtedy zaczęłam się bać.O, mój Boże!Widząc w piękny oczach strach, Aldo zadrżał, przysunął taboret do Elzy, byusiąść jak najbliżej, i ujął jej wątłą dłoń.- Proszę o tym zapomnieć, Elzo! Pani żyje i tylko to się liczy! A co do tych,którzy ośmielili się podnieść na panią rękę, przysięgam, że spotka ich zasłużonakara!Oczy Elzy powoli odzyskiwały spokój.Kobieta spojrzała na Aida z miłością.- Mój wierny kawalerze!.Był pan moim  Kawalerem srebrnej róży", a terazwraca pan w błyszczącej zbroi Lohengrina*.* Lohengrin, syn Parsifala, przybywszy, aby ratować księżniczkę ElzęBrabancką zaatakowaną przez poddanych, żeni się z nią, żądając, by nigdy niepytała go o jego prawdziwe imię.Ponieważ Elza łamie przysięgę, Lohengrinodpływa na łódce ciągniętej przez łabędzia (przyp.red.).- Z tą różnicą, że nie będzie musiała pani pytać o me imię.- Pan nie odjedzie, prawda? Już nigdy się nie rozstaniemy.?Aldo spodziewał się tego pytania.Brzmiał w nim władczy, twardy ton.Podobnie jak u Lizy, która podpowiedziała mu, co ma odpowiedzieć.- Nie na długo.Ale wkrótce muszę wracać do Wiednia, aby dokończyć.kurację, której się poddaję od wielu miesięcy.Jestem bardzo chory, Elzo!- Nie wygląda pan na chorego.Nigdy nie wyglądał pan lepiej! I jak to dobrze,że zgolił pan wąsy! Za to ja bardzo się zmieniłam.- dodała z goryczą.- Nieprawda! Jest pani jeszcze piękniejsza niż zwykle!- Naprawdę? Nawet z tym?Palce bawiące się nerwowo od jakiegoś czasu białym szalem nagle go zerwały.Elza odwróciła głowę, by ukazać straszną szramę, czekając na odruch odrazy zestrony narzeczonego. - To nic takiego - rzekł spokojnie Aldo.- A zresztą wiedziałem, jak wiele paniwycierpiała.- Nadal pan uważa, że można mnie kochać? Morosini spoglądał przez chwilęna delikatne, szlachetne rysy Elzy.- Na honor, nic nie stoi na przeszkodzie.Pani uroda została nadwyrężona, aleczar jest być może tym większy.Wydaje się pani bardziej krucha, a więccenniejsza, i ten, który panią niegdyś kochał, może kochać tylko jeszcze bardziej.- A więc kocha mnie pan nadal? Pomimo tego?.- Pani wątpliwości odbieram jak zniewagę! Wciągnięty w tę osobliwą grę przezdziwną, lecz jakże zjawiskową kobietę, Aldo przemawiał, jakby też byłpowodowany gorącym uczuciem.W tej chwili kochał Elzę, myląc bez wątpieniapragnienie uratowania jej za wszelka cenę z naturalnym porywem szlachetnegoserca wobec istoty zarazem pięknej i nieszczęśliwej.Elza opuściła głowę, objąwszy ją rękami.Aldo widział, że zapłakała, i wola!zachować milczenie.W końcu kobieta przemówiła:- Boże, jaka byłam głupia i jak mało pana znałam! Bałam się.tak bardzo, zakażdym razem, kiedy szłam do opery, że wzbudzę w panu wstręt.Leczodczuwałam pragnienie, by pana ujrzeć.ostatni raz.- Ostatni raz?.Dlaczego?- Z powodu mego wyglądu.Chciałam przynajmniej pana zobaczyć, dotknąćpana ręki, usłyszeć pana głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •