[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz nie wypada.Jej samej nie wypada.Zwróciła uwagę narzeczonego na okoliczność, że przecieto sami Wielosławscy  matka, Anastazy, Hipolit  zaproponowali tańce tegoprzybłędy, tego jakiegoś Baryki.Gdzie oni go wykopali, tego chłystka, Barykę?Także nazwisko! Nieprawdaż, dzióbku?Tymczasem  chłystek , choć tak sprężysty i silny, musiał przecież przerwaćprysiudy i uwolnić od tychże pannę Szarłatowiczównę.Skoro zaś kozak sięskończył, kapela znowu poczęła grać murzyńskie tańce i cała sala napełniła sięposuwistymi figurami.Teraz zabawa sięgała swego zenitu.Z jadalni (a raczejpijalni)dochodził mniej arystokratyczny chaos głosów.Ktoś tam już śpiewał wy-sokim barytonem, przypominającym śpiew kół tramwaju na zakręcie w mroznyporanek.Słychać było nawet krzykliwe sprzeczki indywiduów podpitych.Hipo-lit i ksiądz Anastazy zjawili się we drzwiach sali balowej i poczęli dawać znakiCezaremu.Ruszył ku nim, przeciskając się przez tłum roztańcowany. Dlaczego ty nic nie pijesz?  pytał Hipolit wybałuszając zamglone oczyi czepiając się rękami bezradnymi nie tylko sąsiadów, lecz i sąsiadek. Owszem, piję. Nic nie pijesz i nic nie jesz.Ciągle tańczysz i tańczysz.My pijemy, a tynie pijesz.Jakieś kozackie kozaki wytańcowujesz.Co to jest?  Przecież to jago namówiłem.I ty także!. perswadował wikary. Do diabła! Klecho, do diabła! Wiem, co mówię.On nami gardzi.Wiemi już! Nie chce z nami pić, bo my jesteśmy burżuje, a on wielki bolszewik.Nie przeszkadzaj mi, smarkaczu! Czarny jezuito, pomidorze! Wiem, co mówię.Czaruś, bracie! Pamiętasz? Pamiętam, Hip! Nie ma o czym. Między Aysowem a Patkowem, w lesie Rogaczu.Tu łączka, tam dwór,tu droga.Ja leżę w rowie i nie widzę ani łączki, ani lasu, ani dworu, bo mięta ryfa moskiewska sztykiem w bandzioch.A dopiero czuję: ktoś się podsadzapode mnie.Na barana mię i w dyrdy przez tę łączkę w dole, przez mostek do188 Patkowa! Bracie! Pij ze mną, bracie rodzony! Rodzony bracie, Czaruś Baryka! Dobrze, wypijemy! Ty, klecho, czarny jezuito  precz! Jeszcześ tu! Pomidor  won! Pijemy!Czyś ty wąchał proch, pomidorowy jezuito? Siedziałeś w mysiej dziurze u PanaBoga za piecem, a zęby ci szczękały ze strachu, kłap  kłap  kłap.Ja cięznam! Teraz się dopiero wylakierowałeś.To nie sztuka, bratku! Oto są skutki wychowania w moskiewskim gimnazjum. mruczał dootaczających ksiądz Anastazy. Będziesz tu jeszcze ze swym Chyrowem wyjeżdżał! O, to już nad mojesiły! Cicho, Hip! Jakże można tak na brata nastawać. Co za brat! To klecha.W Chyrowie się po łacinie spowiadał.Piję z tobą,a ten precz! Piję i ja z tobą!  wołał Cezary, czynem stwierdzając słowne zapewnie-nie. Co to za picie! Gardzisz mną, niby z tej racji, że ja jestem szlagon,niby burżuj, a ty czerwony bolszewik.Och, grubo się mylisz, Czaruś.Grubo!Rozkraj serce moje, rozkraj serce, a zobaczysz. Czaruś, pijże i ze mną!  nastawał ksiądz Anastazy. Nie słuchaj, coten libertyn o mnie wykrzykuje.To jest skutek moskiewskiego wychowania.Poprostu  moskiewskie wychowanie i kwita! Piję z tobą, księże dobrodzieju. Precz, czarny! Widziałeś, Czaruś, jaką to sutannę włożył.Atłasy z wierz-chu, a pod spodem plecy pomidorowe.A bas la calotte!  począł krzyczećHipolit tak ochrypłym głosem, że wszyscy w tej rozległej pijalni zwrócili się ześmiechem w jego stronę.Ale Hipolit w tej chwili już mało co widział.Machał rękami i ruszał nogamibezskutecznie, bo nie mógł stawiać kroków.Siadł na stole i zwiesił głowę napiersi.Przyjaciele, sąsiedzi, znajomi ujęli go pod ręce i opierającego się z całejsiły potaszczyli dokądś w zadymioną przestrzeń.Na placu został ksiądz Anastazy.Ten poczuł się w obowiązku zastąpienia189 Hipolita.Pili we dwu z Baryką, raz w raz całując się i bez przerwy dysputując.Dysputa była teologiczna, nafaszerowana i naszpikowana takimi subtelnościami,że wreszcie nie wiadomo było kompletnie, czego dowodzi wikary, a co zbijaCezary.Podnosili głos coraz wyżej, czepiali się byle słówka, obrażali się i zno-wu przepraszali wracjąc do meritum dysputy, do jądra rzeczy, do samej istotysporu.Lecz wkrótce nadszedł moment fatalny, nie mogli się zorientować, o cowłaściwie spór się toczy.Z tej rozterki wybawiła ich pewna wspólnie ulubionapiosenka.I oto obadwaj zaczęli śpiewać.Lecz i ze śpiewem nie szło dobrze.Wkrótce każdy śpiewał co innego.Tak stały sprawy, gdy Cezarego powołano przez posły do sali balowej.Po-szedł rezolutnie.Pani Kościeniecka chciała go widzieć.Stanął przed nią z za-miarem tańczenia, lecz ujrzawszy tuż obok pana Barwickiego wyprostował sięi począł cedzić przez zęby krajowe i cudzoziemskie wyrazy, rozmaitego pocho-dzenia, lecz przeważnie bakińsko-rosyjskie, tureckie, perskie, gruzińskie i zgołaportowe.Na szczęście dopomożono mu do zmiany kierunku.Podtrzymany przezżyczliwych, ruszył w ślad za Hipolitem Wielosławskim.Był już ranek, kiedy się ocknął w jakimś pokoju.Hipolit chrapał tak strasz-liwie, że firanka w oknie drżała.Ksiądz Anastazy mył się w wielkiej misceemaliowanej na niebiesko.Parskał jak zrebiec, zlewał sobie głowę i znowu par-skał.Wreszcie wytarł się do sucha i trzezwym głosem zapytał: Czaruś, jedziesz ze mną? Dokąd? Do Nawłoci. Księże, a gdzie my jesteśmy? W Odolanach, na pikniku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •