[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zprzerażenia upuściła szczotkę do szorowania i wrzasnęła na cały głos:  OJezu, co za nieszczęście, co za nieszczęście! Taka bogata, taka eleganckapanienka.i kaleka! Ilona rzuciła się na tę prawdomówną kobietę jakszalona i chciała biedaczkę natychmiast zwolnić ze służby.Ale mnie, mnie toucieszyło, mnie dobrze zrobiło to jej przerażenie, bo było szczere, ludzkie, borzeczywiście można się przerazić, gdy się nieprzygotowanym zobaczy takąrzecz.Zaraz dałam jej dziesięć koron, a ona pobiegła do kościoła, żeby się zamnie pomodlić.Przez cały dzień cieszyłam się, faktycznie cieszyłam się, żewiem nareszcie, co obcy człowiek naprawdę o mnie myśli, gdy widzi mnie poraz pierwszy.Ale wy.wy myślicie, w waszej bezrozumnej delikatności, żemusicie mnie  oszczędzać , i sądzicie, że ta wasza przeklęta życzliwośćdobrze mi robi.Czy myślicie, że nie mam oczu? Czy myślicie, że za wasząpaplaniną i jąkaniem nie czuję takiego samego strachu i niepewności, jak utamtej poczciwej, a jedynie uczciwej kobiety? Myślicie, że nie widzę waszychzaskoczonych zakłopotanych spojrzeń, gdy biorę kule do rąk, i jak forsownie podtrzymujecie rozmowę, abym tylko nic nie dostrzegła? Czy nie znam wasna wylot? Tej waszej waleriany i cukru, cukru i waleriany, tego waszegoobrzydliwego cackania się ze mną.Doskonale wiem, że za każdym razemoddychacie z ulgą, kiedy zamykacie za sobą drzwi i zostawiacie mnie samąjak trupa.Doskonale wiem, jak wzdychacie przy tym i przewracacie oczami: To biedne dziecko , a jednocześnie jesteście zadowoleni, jesteście sami zsiebie zadowoleni, bo tak troskliwie poświęciliście temu biednemu, choremudziecku godzinę czy dwie.Ale ja ofiar nie chcę! Nie chcę, abyście myśleli, żejesteście obowiązani do podawania mi codziennej porcji współczucia!Gwiżdżę na to wasze najłaskawsze współczucie, raz na zawsze zrzekam sięwspółczucia! Jeżeli pan chce przyjść, to niech pan przyjdzie, a jeżeli nie, tonie! Ale uczciwie i bez żadnych kłamstw o remontach i próbowaniu koni! Niemogę.nie mogę już znieść tych blag i tej waszej wstrętnej troskliwości!Wypowiedziała to wszystko jednym tchem, nie panując nad sobą, szarana twarzy z płonącymi oczami.I nagle kurczowe napięcie minęło.Głowa jej zwyczerpania opadła na fotel, a krew dopiero po chwili zaczęła barwić drżącez podniecenia wargi. Tak  rzekła cichutko i jakby zawstydzona  to trzeba było kiedyśwypowiedzieć! A teraz skończone! Nie mówmy więcej o tym.Proszę mi dać.proszę mi dać papierosa.Ale wówczas ze mną stało się coś dziwnego.Zasadniczo jestem dośćopanowany i mam mocne ręce, ale niespodziewany ten wybuch tak mnąwstrząsnął, że miałem uczucie, jakbym był sparaliżowany; nic w życiujeszcze mnie tak nie zaskoczyło.Z trudem wyjąłem papierosa z papierośnicyi podałem go jej wraz z ogniem.Ale przy podawaniu zapałki palce drżały mitak bardzo, że ledwie mogłem ją utrzymać, a płomień zadrgał i zgasł.Musiałem zapalić drugą zapałkę, ta również zachwiała się w niepewnej ręce,zanim się od niej zajął papieros Edyty.Musiała oczywiście dostrzec tęwidoczną niezręczność, wynikłą z mego wzruszenia, toteż głosem zupełnieinnym, zdziwionym i zaniepokojonym, spytała cicho: Co panu? Przecież pan drży.Co.co pana tak zirytowało? Cóż towszystko pana obchodzi?Mały płomień zapałki zgasł.Usiadłem bez słowa, ona zaś szepnęłazaskoczona. Jak można tak się przejmować moim głupim.gadaniem? Tatuś marację, pan jest rzeczywiście.bardzo.bardzo dziwnym człowiekiem. W tejże chwili rozległ się za nami cichy szelest.Była to windaprowadząca na nasz taras.Kabina otworzyła się i wyszedł z niej Kekesfalvaw swój zwykły nieśmiały sposób, jakby w poczuciu winy, które bez żadnegosensu zawsze go przygniatało, ilekroć się zbliżał do chorej.Wstałem czym prędzej, aby go powitać.Odkłonił się jak gdyby stropionyi zaraz pochylił się nad Edytą, aby ucałować jej czoło.W dziwnym tym domuwszyscy wszystkich wyczuwali, starzec musiał więc natychmiast wyczućmiędzy nami obojgiem niebezpieczne naprężenie, toteż stanął ze spuszczonągłową.Zauważyłem, że najchętniej byłby uciekł z powrotem.Edytapospieszyła z pomocą: Wyobraz sobie tatusiu, że pan porucznik po raz pierwszy widzi dziśnasz taras.Potwierdziłem:  Tak jest, prześliczny tu widok'', zdając sobie sprawęnatychmiast z tego, że powiedziałem frazes zawstydzająco banalny iurwałem.Aby ukryć zakłopotanie, Kekesfalva schylił się nad fotelem. Obawiam się, że wkrótce będzie tu już dla ciebie za chłodno.Możebyśmy zeszli na dół? Owszem  zgodziła się Edyta.Wszyscy uczuliśmy ulgę, że mamy trochę nieważnych i odwracającychuwagę zajęć: zapakowanie książek, owinięcie chorej szalem, potrząśnięciedzwonkiem, jednym z wielu porozmieszczanych na stołach w całym domu.Wdwie minuty pózniej z szelestem przyjechała winda i Józef ostrożnieprzesunął fotel z chorą do kabiny. Zaraz przyjdziemy za tobą  skinął jej Kekesfalva z czułością  możeprzygotujesz się tymczasem do kolacji? Pospacerujemy przez ten czas zpanem porucznikiem po ogrodzie.Służący zamknął drzwi windy i fotel ze sparaliżowaną osunął się na dół,niby do grobu.Mimo woli obydwaj ze starcem odwróciliśmy się od tegowidoku.Milczeliśmy obaj, lecz nagle poczułem, że pan Keksfalva nieśmiałozbliża się do mnie. Gdyby pan nie miał nic przeciwko temu, panie poruczniku, chciałbymz panem pomówić.to znaczy, jeżeli nie sprawi to panu przykrości.Możemy też.możemy pospacerować po parku. Ależ to zaszczyt dla mnie, szanowny panie  odparłem. W tejże chwili nadjechała winda, aby nas zabrać na dół.Zjechaliśmy i przeszliśmy w poprzek przez podwórze do administracji.Zwróciło moją uwagę, że pan Kekesfalva szedł ostrożnie, przyciśnięty dościany, że starał się jakoś spłaszczyć, jak gdyby się obawiał, że będzie naczymś przychwycony.Mimo woli  przecież nie byłem niczemu winien szedłem za nim takimiż cichymi, ostrożnymi krokami.Przy końcu niskiego i niezbyt porządnie wybielonego budynku otwarłysię drzwi; prowadziły do kantoru Kekesfalvy, niewiele lepiej urządzonego odmego własnego pokoju w koszarach: tandetne, zmurszałe i zniszczonebiurko, stare poplamione trzcinowe fotele, na ścianie o porozdzieranychtapetach parę starych i widocznie od lat nie używanych zestawień.Stęchłyzapach przypominał mi nasze własne rządowe biura.Na pierwszy rzut oka ileż nauczyłem się rozumieć w ciągu kilku tych dni!  poznałem, że stary tenczłowiek gromadzi cały luksus, wszelkie wygody tylko dla swego dziecka, adla siebie skąpi wszystkiego jak chłop sknera.Po raz pierwszy zauważyłemtakże, ponieważ szedł przede mną, że zniszczony surdut świeci mu się nałokciach; widocznie nosił go już z dziesięć albo z piętnaście lat.Kekesfalva przysunął mi szeroki, skórą obity fotel biurowy, jedynywygodny sprzęt w pokoju. Niech pan siada, panie poruczniku, proszę, niech pan usiądzie  rzekłz pewną serdecznością, a zarazem z naciskiem, sam zaś, zanim zdążyłem mupomóc, przyniósł sobie wątpliwej mocy trzcinowy fotel.Usiedliśmy tuż obok siebie.Mógłby i powinien był teraz przemówić, jazaś czekałem z pewnym niepokojem, bo o cóż mógł prosić mnie, biednegoporucznika, ten bogaty człowiek, milioner? Kekesfalva trzymał jednak głowęuparcie zwieszoną, jak gdyby przyglądając się swym trzewikom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •