[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Punkt światła wędruje przez atramentowoniebieski wir.Kreśli spokojny,pewny łuk.Andżu potrzebuje chwili, żeby rozpoznać  to planeta na orbicie.I wtedy, znikąd, inne światło, większe, jaskrawsze i ociekające ogniem.Wci-ska się w drogę planety.Za chwilę się zderzą, rozprysną w nicość.Andżu ję-czy i wymachuje śpiącymi ramionami, próbuje zapobiec katastrofie.Gigan-tyczna kometa zderza się z planetą  ale nie ma wybuchu.Za to planeta wy-pada z orbity.Wirując, wyfruwa poza krawędz jej snu, płaska jak moneta,naiwna jak dziecięca wycinanka.Meteor zajmuje jej miejsce, tętni gorącem iżyciem.Andżu czeka, żeby ktoś zauważył tę uzurpację, żeby coś z tym zrobił.Wszystko trwa jak przedtem.Połyskuje Mleczna Droga, w tle narastają rado-sne akordy.Budzi się z bolącym gardłem, jakby połknęła kawałek kości. Wreszcie to pojęłam  mówi Andżu. Wyobrażałam sobie DajitęRLT pod postacią komety, a Prema jako planetę.Bałam się, że ona zajmie miejscemojego biednego chłopca, sprawi, że o nim zapomnę.Ale czy to nie zdumie-wające, jak serce się powiększa, kiedy powinno? Tak się cieszę, że przez tepierwsze dni zmuszałaś mnie, żebym ją brała na ręce, karmiła.Masz pojęcie,jak się bałam? Ale teraz jest tak, jakby pączki otwierały się na gałęzi, którąspisałam na straty jako martwą.Nie, żebym nie myślała o Premie.Myślę całyczas.Pewnie zawsze tak będzie.Ale to co innego mieć dziecko, które mogętrzymać w ramionach.Twarz ma rozgorączkowaną i proszącą.Pragnęła pocieszenia, a przynajm-niej uścisków.Zasłużyła na to.Trudno jej było mówić o takich sprawach.Alenie mogłam. Która godzina?  spytałam sztywno. Lepiej bierzmy się do kolacji.Jej oczy zalśniły bólem.Potem w łazience przerwałam w środku czesania.Długo wpatrywałam sięw lustro.Splątałam wszystkie pasemka w brzydki, ciasny węzeł i zdjęłamkolczyki.Ten sen miał inne znaczenie, chociaż Andżu go nie pojęła.Niektórelęki są właśnie takie, śliskie i zagrzebane głęboko, jak żyjące w mule ryby.Planetą była sama Andżu.A skoro tak, czy ja byłam kometą?Póznym popołudniem wracamy, roześmiane i mokre, z pudrem złotychziaren na nogach.Dygoczę przesadnie. Nic mi nie mówiłaś, że ten amerykański ocean będzie taki zimny! Maruda, maruda  odpowiada Andżu, szturchając mnie lekko.Na jejpoliczkach jest nowy rumieniec, coś, czego mogę się trzymać. A kto niechciał wyjść z wody? Kto stale powtarzał:  Och, Andżu, musimy zaczekać naRLT następną falę?"Odsuwam z twarzy splątane pasemka, wiatr rozwinął mi kok.Moje włosypachną wakacjami. Miałam nadzieję, że znajdę konika morskiego.Na jego twarzy pojawia się nagła uwaga.Chciałby wiedzieć dlaczego.Alenie pyta.Odkąd przyjechałam, jest chłodny i powściągliwy.Nigdy nie rozpo-czyna rozmowy.Schodzi mi z drogi  jakby to było możliwe w trzypokojo-wym mieszkaniu.Niezręczność za niezręcznością.Powinnam była to prze-rwać na samym początku.Trzeba było podejść do niego i powiedzieć: Zapomnij, co mówiłeś o miłości w tamtym ogrodzie w Kalkucie.Tobyły tylko słowa, dawno temu.Od tego czasu przeszliśmy przez niejednoucho igielne.Ale bałam się.A co, jeśli spojrzy na mnie tymi czarno lakierowanymioczyma, w których głąb nie można zajrzeć? Jeśli powie: Z jakiego powodu sądzisz.?Jestem głupia i tchórzliwa.Kiedyś myślałam pełnymi zdaniami i realizo-wałam swoje plany.Ale po Rameszu.Teraz jest za pózno.Jedyne, co mogę zrobić, to także go unikać. Och, ty!  odzywa się Andżu.Kiedy zwraca się do mnie, głos mapieszczotliwy jak melasa.Ale wobec Sunila to tylko uprzejma oficjalność, nietak powinna mówić żona.Zauważam to nawet ja, która dopiero co przybyłam. Wciąż wierzysz w czary, w spadające gwiazdy i morskie koniki, żebyśmogła sobie pomyśleć życzenie? Za chwilę zaczniesz nam czytać przyszłośćze zmarszczek na czołach!RLT Ocean nagle oślepia blaskiem, słońce twardo odbija się od metalowych fal. Nie jestem pewna, czy chciałabym, nawet gdybym potrafiła  odpo-wiadam.Palce moich stóp wygrzebują dołek w piasku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •