[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W gazecietwierdzą, że dziś rano Niemcy najadą na kraje Beneluksu.Jeśli to zrobią. zawiesił głos i zacząłczytać:  Obowiązkiem każdego poddanego brytyjskiego jest stanąć w obronie suwerennościBelgii i innych naszych sprzymierzeńców. Mówiłem, że to wojna  odezwał się Harrison. Już trwa tam, a teraz zaczęła się tu.Przerwał. Ciekawe, czy pan Gould będzie potrzebował kamerdynera, kiedy już zamieszkająrazem w nowym domu? Po wojnie chętnie wyjechałbym do Ameryki. Zważaj na słowa!  wykrzyknęła pani Carlisle. Skaranie boskie! Jakbym słyszał panią Jocelyn  zauważył Harrison ze śmiechem.Pan Bradfield uderzył pięścią w stół.Głowy wszystkich zebranych odwróciły się w jegostronę  znany był z tego, że nigdy, w żadnym wypadku nie okazywał agresji.Cynthia zaczęłacicho płakać.Mary uszczypnęła ją pod stołem w nogę. Ciiii  szepnęła. Pani Jocelyn zle się czuje  oznajmił Bradfield grzmiącym głosem. Proszęo zachowanie należytego szacunku  dodał i spojrzał na Harrisona. Słyszysz mnie? Zachowuję należny szacunek  sprzeciwił się Harrison, ale w jego oczach błysnęłaprzekora.Bradfield przez chwilę patrzył po zaniepokojonych twarzach osób siedzących zastołem, po czym poprawił się na krześle. Nash ma rację.Jaśnie pani stąd nie odejdzie  orzekła stanowczo pani Carlisle.I żebym w mojej kuchni nie słyszała żadnej odmiennej opinii. A czemuż to?  rozsądnie zapytał Harrison spokojnym tonem.Choć czuł na sobierozgniewane spojrzenie Bradfielda, ciągnął:  To przystojny człowiek, majętny.Która kobieta bytakiego nie chciała? Poza panem Gouldem ma jeszcze jeden powód  chce wziąć dzieci doAmeryki, bo w Ameryce nie ma wojny, i najprawdopodobniej nie będzie.Chce chronić dzieci o to jej chodzi.Sama by pani tego nie zrobiła? Czy każda matka by tego nie zrobiła, gdyby miałachoć połowę tej szansy, którą ma jaśnie pani?Przy stole zagościła niepewność, wyrażona stłumionymi szeptami. Proszę czytać dalej, panie Bradfield, jeśli łaska.%7łeby panie wiedziały. Harrisonzałożył ręce na piersi i oparł się wygodnie. Proszę przeczytać o tym, że Ameryka zadeklarujeneutralność, kiedy tylko my wypowiemy wojnę.W pokoju zapanowała cisza.Ze spuszczonym wzrokiem kończyli posiłek, unikającspojrzeń sąsiadów.Po posiłku Nash wstał od stołu, ruszył korytarzem w stronę drzwi wejściowych.Wyszedłna podwórze i głęboko wdychał świeże powietrze poranka, spoglądając na szerokie połaciedachów Rutherford z pięknymi, zgrabnymi spiralnymi kominami w stylu Tudorów, nanierównomiernie wybarwioną cegłę ścian, na rzędy okien, w których odbijało się poranne słońce.Ktoś pociągnął go za rękaw.Obok niego stała Mary. Pójdziesz na wojnę?  zapytała. Jak Harrison? Spełnię swój obowiązek. Czyli co?  zapytała. Zginiesz za nich? Za to wszystko? Tak  odparł. Jeśli będzie trzeba, to tak.Za nich.I za to wszystko.Octavia siedziała w bibliotece Williama od ponad dwóch godzin.Wprawdzie szansa, żeWilliam i Harry, znalazłszy się we Francji, zadzwonią, była nikła, Octavia nie odchodziła odtelefonu dalej niż na parę kroków.Poprzedniego wieczoru rozmawiała znowu z de Rayamii dowiedziała się, że William wysłał do nich wiadomość z Folkestone, tuż przed wejściem na prom do Francji.Od tego czasu nie było żadnych wieści, prócz plotek, że we Francji wrze.John z samego rana wybrał się do Castle Howard.Tłumaczył, że nie może przegapićokazji, by zobaczyć słynny ogromny majątek Vanbrugha.Najpierw błagała, by został  popierwsze, dom nie był otwarty dla zwiedzających, a po drugie  nie chciała, by John  jeślizostanie zaproszony do środka  zdradził się, że spędził całe lato w Rutherford.Wiedziała, żew okolicy i tak będą krążyć plotki na temat jego wyjątkowo długiej wizyty i że niemądrze byłobyje podsycać.Za wszelką cenę pragnęła utrzymać ich związek w tajemnicy, dopóki wszystkiegonie zorganizują i nie będą gotowi do wyjazdu.Podejrzewała, że uważny rozmówca bez truduwyczyta uczucia Johna z jego twarzy.Nie trzeba było zbytniej spostrzegawczości, by zauważyć,że całą swą osobą wręcz płonie od emocji i rozpierającego pragnienia, by natychmiast zabrać jądo Stanów.Za to ona czuła się jak dziecko postawione przed zadaniem, które jest zarazemstraszne i podniecające, i nie mające pewności, czy mu sprosta. Zostanę, jeśli wolisz  zgodził się w końcu. Nie.Jedz.To nie miałoby sensu, gdybyśmy oboje czekali przy telefonie. Dasz sobie radę? Oczywiście.Pojechał, obiecawszy przedtem, że ani słowem nie piśnie, kim jest. Przynajmniej przejdę się po Ray Wood.Słyszałem, że to wspaniały teren.A popołudniespędzę w Yorku  oznajmił. Wciąż jeszcze tam nie byłem.Kiedy już wrócimy do Stanów, chcęmieć świadomość, że nie przeoczyłem niczego.Szczerze mówiąc, teraz była zadowolona z samotności  nie zniosłaby oznakniecierpliwości Johna w oczekiwaniu na wieści o Louisie.John zawsze chciał załatwiać wszystkood razu  przywykł do stawiania na swoim i podejmowania nagłych decyzji.Pod tym względemstanowił zupełne przeciwieństwo stonowanego i upartego sposobu działania Williama.Jeślichodzi o cierpliwość, to owszem  absolutnie  potrzebowała teraz cierpliwości i stałościWilliama.Cierpliwości koniecznej, by odnalezć Louisę.Cierpliwości i stanowczości, byprzywiezć ją do domu.Octavia siedziała ze wzrokiem wbitym w oranżerię i patio za nią.Czuła się tak, jakbytrwała w pustym i nierealnym świecie.Słyszała, jak Charlotte ćwiczy na pianinie w pokojumuzycznym, do którego wchodziło się z samego końca holu.Wytężyła słuch  Charlotte miaław sobie pewność i spokój, jak William, nic nie mogło wyprowadzić jej z równowagi.Wszyscydarzyli sympatią Louisę  oczywiście, była taka śliczna i taka inteligentna.Lecz przyszłośćpokaże prawdopodobnie, że to Charlotte jest prawdziwym skarbem.Na samą myśl o LouisieOctavia poczuła skurcz żołądka.Zebrało jej się na mdłości.Powinna była zjeść śniadanie lubprzynajmniej przegryzć cokolwiek.Nie mogła nic przełknąć, a w nocy ledwie zmrużyła oczy.Louisa musi wrócić.Musi wrócić.Octavia nie potrafiła skoncentrować się na niczym innym  tobyła jedyna myśl, którą umiała świadomie sformułować i zatrzymać choć na parę sekund.Znowu zerknęła w okna oranżerii.Pogoda pogorszyła się, wiał ostry wiatr, a niebopociemniało, jakby miało padać  na jeziorze w oddali dostrzegła już białe zmarszczki.Oparłabrodę na ręce.Kiedyś mieli małą łódkę  ona i William  i wypływali nią na szklaną taflę.Urządzili raz przyjęcie, podczas którego na jezioro puszczano papierowe łódki ze świecami.Okazało się wielkim sukcesem, zresztą jak wiele innych przyjęć i pikników w Rutherford.I kiedyś.Przerwała i gwałtownie zacisnęła powieki.Nie miało sensu rozmyślać, co było kiedyś.To wszystko skończone.%7łyła w zamkniętej klatce tak długo, że nie widziała już prętówograniczających jej wolność.Teraz drzwi klatki stały otworem.Musiała tylko postawić kroki wyjść.Wstała i zaczęła spacerować po pokoju, wodząc ręką po grzbietach książek.Tu William trzymał te bardziej osobiste, a wielkie tomy ze złotymi literami na grzbietach  w drugimpomieszczeniu.W małych skórzanych okładkach przechowywał rachunki i rozliczenia, tak samojak jego ojciec i dziadek.Otworzyła jedną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •