[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Słucham. Parę dni temu kupiłem okazyjnie wóz.Mam ochotę wypróbować go.Czy pani niepojechałaby ze mną na mały spacerek?Zawahała się.Propozycja mogła być trochę dwuznaczna.Właściwie nie powinna sięzgodzić.Gdyby jeszcze Zbyszek był z nimi, ale tak we dwoje? Ciągle jednak miała nadzieję,\e dowie się czegoś o tamtej sprawie.Nie wolno było stracić takiej okazji.Mo\e jednak cośpowie, z czegoś się zwierzy?Spostrzegł jej wahanie. Niech\e się pani nie obawia  roześmiał się. Nie namawiam przecie\ pani do niczegozłego.Przejedziemy się kawałek w kierunku Wilanowa i zaraz wrócimy.W ka\dym razieprzed jedenastą odstawię panią do domu.No có\? Zgoda?Skinęła głową. Okazyjnie kupiony wóz to był sześciocyłindrowy Humber.Helberg usiadł za kierownicą i wskazał Ewie miejsce koło siebie. Lubi pani szybkąjazdę?  spytał.  Nie lubię szpitalnej atmosfery  odparła przezornie.Roześmiał się. Niech się pani nie obawia.Trzydzieści parę lat prowadzę i jeszcze niemiałem ani jednego wypadku.To sprawa refleksu. Na naszych szosach musi się pan liczyć przede wszystkim z refleksem tego, kto jedzienaprzeciwko. Doświadczony kierowca zawsze to bierze pod uwagę.Zjechali w dół Belwederską.Ewazauwa\yła, \e motor pracuje znakomicie i \e wóz chyba nie miał za sobą zbyt wieleprzejechanych kilometrów. Zwietna maszyna  pochwaliła.Helberg uśmiechnął się z zadowoleniem. Cieszę się, \e się pani podoba.Mnie się wydaje,\e zrobiłem niezły interes. Niewątpliwie.Na szosie zwiększyli szybkość.Helberg prowadził pewnie, bardzo spokojnie.Widać byłoogromną rutynę.Minęli tak zwany  zakręt śmierci.Helberg raz i drugi rzucił szybkie spojrzenie w lusterko. Chyba jakiś pijany za nami jedzie  powiedział. Zdaje się, \e to skoda. Niech ich pan przepuści  poradziła Ewa. Nie znoszę wyścigów.Helberg zjechał na sam brzeg szosy, dając drogę, i zahamował.Człowiek, siedzący za kierownicą tamtego wozu, musiał być rzeczywiście nietrzezwy, boskoda trzasnęła zderzakiem w błotnik humbera.Helberg zaklął po niemiecku i wyskoczył na szosę, chcąc rozprawić się z pijakiem, ale skodaznikała ju\ w ciemnościach, z ogromną szybkością.Ewa tak\e wysiadła z wozu, \eby obejrzeć szkody spowodowane zderzeniem. Okazujesię, \e nie tylko trzeba uwa\ać na tych, którzy jadą naprzeciwko, ale tak\e i na tych, którzy& Urwała gwałtownie.To, co zobaczyła, odebrało jej ochotę do rozmowy.Z rozwalonego błotnika wysypały się na szosę dolary, starannie powiązane paczkistudolarówek.Du\o tego było.Helberg zbierał w milczeniu.Widziała na jego karku nabrzmiałe \yły.Czuła, jak ogarnia jącoraz większy strach.Miała ochotę przeskoczyć rów i pognać w pole przed siebie, byle dalej.Skończył i powiedział ochrypłym głosem:  Niech pani wsiada. Nie patrzył na nią.Nie ruszyła się z miejsca.Była oszołomiona, niezdecydowana.Wiedziała przecie\, \e grozijej niebezpieczeństwo. Niech pani wsiada  powtórzył ostro, rozkazująco i, nie czekając, wepchnął ją do wozu.Starannie zamknął drzwi, podniósł szyby i od razu rozwinął du\ą szybkość.Siedziała nieruchoma, milcząca Wiedziała, \e opór na nic się nie zda.Zresztą, co mogłazrobić? Wyskoczyć w biegu? Nonsens.Nawet nie zdą\yłaby otworzyć drzwi.Helberg tak był zaabsorbowany prowadzeniem samochodu, \e nie zwrócił uwagi na jadącąza nimi taksówkę.Minęli Wilanów, nie zmniejszając szybkości, jechali dalej.Chmury zakryły księ\yc i noczrobiła się ciemna.Wiatr z rozmachem potrząsnął przydro\nymi drzewami. Gdzie on mnie wiezie?  myślała Ewa. Co chce ze mną zrobić? Na pewno ma broń.Niepokój rósł.Z trudem walczyła z ogarniającym ją przera\eniem. Muszę chować zimnąkrew.Muszę zachować zimną krew  powtarzała.Straciła poczucie czasu i przestrzeni.Nie umiałaby powiedzieć, ile przejechali kilometrów.W pewnym momencie Helberg przyhamował i skręcił w boczną drogę.Dopiero teraz sięodezwał:  Przykro mi, ale będzie pani musiała spędzić parę dni poza domem.Milczała.Powoli odzyskiwała pewność siebie.Z tych paru słów wywnioskowała, \e nie grozi jejnatychmiastowe niebezpieczeństwo. Potrafię być dyskretna  powiedziała na wszelkiwypadek.Uśmiechnął się kątem ust. Wierzę pani, ale ja lubię się asekurować. Zatrzymali się przed małym, parterowym domkiem, łojącym samotnie w szczerym polu.Wjednym oknie błyszczało światło. Proszę wysiadać.Helberg wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi i pchnął Ewę do mrocznej sieni.Potemweszli do izby.śółtawy blask naftowej lampy drgał na twarzach dwóch mę\czyzn.Siedzieli koło brudnegostołu i popijali wódkę, zagryzając suchą kiełbasą, le\ącą na zmiętej gazecie.Na widokwchodzących zerwali się ze swoich miejsc.Jeden był ogromny, atletycznie zbudowany.Drugini\szy, tłusty, o czerwonej, błyszczącej twarzy.Miał na sobie zniszczoną kolejarską kurtkę idługie buty, na których zaschło błoto.Poznawszy Helberga, uspokoili się. Nie spodziewaliśmy się pana  powiedział atleta. Ja tak\e nie wiedziałem, \e was tutaj spotkam.Co się stało? Przyjechaliśmy tu na urlop  uśmiechnął się Madejski. Ostatnio w Szczęśliwicachjakoś nie słu\y mi powietrze.Wolę przeczekać.Trochę tu, trochę gdzie indziej.Co to zababka, szefie?  spytał, wskazując Ewę. Moja znajoma.Masz tu wóz? Mam tego grata mercedesa.Stoi w szopie. To dobrze.Odwieziesz tę panią do Karola.Powiesz, \eby się nią zajął.Przez kilka dni niepowinna wrócić do Warszawy. A mo\e ja bym się nią zajął?  roześmiał się gardłowo Leon. Zrobisz tak, jak mówię. Głos Helberga był twardy, rozkazujący [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •