[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Li-cho jednak skusiło mnie wymówić się, że wędrujemy z Brześcia.Brześć zaś miał tak niefortunną opinię u wszystkich posiadaczów lep-szych koni na Podlasiu, (a proboszcze w tych stronach mieli konie bar-dzo poszukiwane przez handlarzy brzeskich), że pleban oświadczyłnam otwarcie, iż pragnie poczęstować nas "kieliszkiem wódki na dro-gę, bo z powodu ciasnoty na noc nas nie zaprasza".Podziękowawszyza uprzejmość ugoszczenia nas wódką i tabaką, poszliśmy szukać go-spody, którą sobie już był znalazł nasz Prokop.Na dość wyniosłej krawędzi wybrzeża Bugowego stała karczma stara,drewniana, niebielona, duża, słomianą strzechą poszyta, szczytemzwrócona do rzeki.W obszernej szynkowni krzątała się kobieta śred-niego wieku, dobrej tuszy, sympatyczny typ zaściankowej gospodyni.Mąż jej z wąsami przygolonymi w poziomą, prostą linię nad wargamiust, w rogatej, z barankiem siwym pomimo pory letniej, czapce, byłtakże typem szlachcica zagrodowego na zapadłem Podlasiu.Pokazałosię, że Prokop, na kwaterze u zagrodowców wyszedł daleko lepiej, niżmy na plebanii, bo siedział już nad potężną misą żytnich klusek, nago-towanych z mlekiem.Zapytaliśmy czy pani Wasilewska nie posiadadrugiej podobnej porcyi klusek, a gościnna gosposia wzięła się z po-śpiechem do ugotowania żądanego posiłku.Kluski takie, wielkości la-skowych orzechów, z mąki żytniej z domieszką pszennej, zwane szczy-panemi", są przysmakiem drobnej szlachty i kmieci na Podlasiu, a nampo kilkunastogodzinnej wędrówce tak smakowały, iż we dwóch podo-łaliśmy spożyć misę prawie tak imponującą, jak była misa Prokopa.Wnętrze izby przedstawiało ustawione pod dwoma ścianami ważkieławy, jeden kąt zajmował ogromny komin "z kucą" pod "trzanem" i"szabaśnik" do pieczenia chleba, w drugim przy drzwiach stała bateryapustych antałków, cebrów i wiader.Na ścianach rzędami wisiały wyso-ko obrazy świętych, a niżej patent akcyzny, szafa z paczkami tytoniu,papierosów i zapałek, a obok przylepione było kolorowane, pruskiewojsko, zabawka dziecinna, kupowana po trzy grosze arkusz u Wę-grów, roznoszących po wsiach towary.Na szynkfasie stały baterye fla-szek, garnców, kwart, półkwaterek blaszanych i kieliszek ze szkła zie-lonego w karby.Tu było właściwe zródło rozkosznej dla Prokopa woni179 anyżowej, skombinowanej z zapachem niedogonu i fuzlowego olejkugorzałki.Mieszkania wieśniaków naszych nie mogą się nigdy obejśćbez przygarnięcia do swego wnętrza zwierząt domowych.Więc też i wgospodzie wierowskiej pod jedną ławą, nocowało liczne stado białych,zaszarganych w błocie kaczek, dopełniając charakterystycznego wido-ku izby karczemnej na Podlasiu.Prokop ułożył się do snu w miejscunajspokojniejszem, jakie było w gospodzie, to jest na ziemi, przy ścia-nie, pod ławą obok kaczek.Dla nas pozostał do spoczynku stół wysokii wązki, bo z dwóch desek, ale za to tak długi, że mógł nas obu wzdłużjednego za drugim pomieścić, pomimo że razem z panem JulianemMaszyńskim przedstawialiśmy sześć i ćwierć łokci długości.Spaliśmy już twardo na tym stole, także bardzo twardym, gdy nagle opółnocy obudził nas gwałtowny grzmot pioruna, który zdawało się, żew naszą karczmę uderzył.Zerwałem się z panem Julianem ze stołu narówne nogi i spojrzałem przez okno.Nad okolicą szalała straszna bu-rza, jedna z tych nielicznych, ale gwałtownych, jakiemi upamiętnił sięrok 1875.Od piorunów trząsł się i gorzał w ustawicznych błyskawicachświat cały, a od huraganu trzeszczały stare wiązadła karczmy i zdawałosię, że lada chwila wściekła trąba powietrzna zniesie razem z nami sta-re karczmisko, jak piórko, z wysokiej krawędzi brzegu do rzeki płyną-cej w dole.A Bug ten przed wieczorem taki cichy i nieśmiały, jakdziecko, wyrósł nagle na rozjuszonego potężnym gniewem męża.Miotał swoje spienione bałwany, jakby usiłował zburzyć nimi to, upodstawy stromego brzegu, czego miał dokonać wicher na górze.Wspaniałe światło elektryczne rozdzierało olbrzymie czeluście niebios,jakby dla przekonania się wśród nocy, czy dzieło zniszczenia na ziemijuż spełnione, i lawiną srebrnego blasku przez wybite w naszem schro-nieniu okno, zalewało wnętrze gospody, oświecając spokojne, klęczącei modlące się cicho postacie dwojga Wasilewskich.Prokop tylko jeden po szpagatówce spał jak zabity, pod ławą.Ja z pa-nem Julianem przypatrywaliśmy się tej majestatycznej, malowniczej ipotężnej grozie burzy, spodziewając się ciągle jakiejś z karczmą nasząkatastrofy.Natura nie dała mi nerwów wrażliwych na odczuwanie nie-bezpieczeństwa, ale dużo zimnej krwi, potrzebnej do spokojnego oce-niania piękna w potężnych wstrząśnieniach żywiołowych.Niedawnodoznawałem pewnego rozkosznego upojenia na rybackiej łódce, pod-czas łoskotu wzburzonych fal morskich na Bałtyku, a i teraz podlega-łem mimowolnie niechrześcijańskiemu pragnieniu, aby burza trwałajak najdłużej.Gdybym był królem i huragan zniósł ze mną karczmę do rzeki, to zapi-sanoby ten wypadek w księgach dziejów, jak naprzykład kronikarzewęgierscy opisali pod rokiem 1069 śmierć Beli przytłoczonego wła-snym domem w czasie burzy, lub jak nasz Długosz opisał pioruny, któ-re roku 1419 w lesie, pod wsią Tulczą w Wielkopolsce, uderzyły w ka-180 rocę Władysława Jagiełły, nie czyniąc królowi żadnego szwanku.Bę-dąc jednak na moje szczęście tylko zwykłym śmiertelnikiem, nie za-dałbym żadnemu dziejopisowi trudu w opisywaniu dzisiejszej katastro-fy.Gdy jednak podobne myśli snuły się po głowie, wpatrzonego w nie-bo, ziejące piorunami, stanęli mi nagle w oczach moi starzy rodzice,a w umyśle, największy z obowiązków społecznych, obowiązek malejmrówki, t.j.obowiązek oddania wszystkich dni pracy i życia dla swegomrowiska.I od tej chwili chciałem już żyć jak najdłużej.Gromy uderzały coraz dalej, burza cichła, nareszcie odeszła, jak jej ży-czyli nasi starzy ojcowie "na suche bory i lasy".Na świecie wstawałnieśmiało poranek chmurny, jakby się lękał przyjrzyć zniszczeniu, po-wodziom i ludzkiej niedoli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •