[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będę musiał zadzwonić do Lloyda.- Powiedziałeś Lloydowi o Ottonie? - Oczywiście, że powiedziałem.A co ty myślałaś? Zapach nasilił się jeszcze bardziej.Joemu było tak gorąco, że pot zalewał mu czoło i piekł go w oczy.Przez cały czas cofał sięprzed Marianną, ona zaś okrążała go i przysuwała się bliżej, okrążała i przysuwała, aż Joegonawiedziło przeczucie, że nigdy się od niej nie uwolni.- Kiedy opuszczałeś grupę, Joe - powiedziała Marianna - Otto kazał ci obiecać, żenikomu nie powiesz.Nie pamiętasz? Złożyłeś przysięgę.- To nie była żadna przysięga.- Położyłeś rękę na Księdze Salamandry i przyrzekłeś nikomu nie mówić.Joe odpowiedział urywanym śmiechem.- Posłuchaj, daj spokój.Księga Salamandry to niezupełnie to samo co Biblia.- Owszem, niezupełnie.Jest potężniejsza niż Biblia.Biblia stwierdza jedynie, że wżyciu zdarzają się cuda, Księga Salamandry mówi, czym są te cuda i w jaki sposób można jeosiągnąć.- Gówno prawda.Marianna potrząsnęła głową.- Nie bluznij, Joe.Zdążyłeś już złamać uroczystą przysięgę.Nie bluznij na dodatek.- Może dla ciebie to bluznierstwo, dla mnie to bzdury.Wyciągnął rękę do telefonu, lecz Marianna chcąc go powstrzymać, chwyciła go zanadgarstek.Rozległo się ostre skwierczenie palących się włosków oraz przypiekanej skóry iJoe wydał z siebie ryk bólu:- Aaaaachhhh! Chryste! Aaaaachhh! Wyrwał rękę z uścisku i podniósł do góry.PalceMarianny wypaliły wokół jego nadgarstka pięć szkarłatnych pasków.W miejscach tych skórazakwitała już rojem pęcherzy.Wstrząśnięty, sztywnym, powolnym krokiem ruszył do kuchni i odkręcił do oporu kran.Trzymał nadgarstek pod zimnym strumieniem, póki przyprawiające o utratę zmysłówpieczenie nie zelżało do poziomu tępego bólu.Marianna podeszła i przyglądając się stałaobok niego.Jej szara twarz była zupełnie pozbawiona emocji.Nie dało się odgadnąć, czy jestzadowolona, czy też jej przykro.- Wynoś się stąd, do cholery! - powiedział Joe roztrzęsionym głosem.- Musisz dochować przysięgi, Joe.Nikomu ani słowa.W przeciwnym wypadkuwszyscy znajdziemy się w niebezpieczeństwie.- Niebezpieczeństwie? Jakim niebezpieczeństwie? Chryste, w jak sposób mnie takpoparzyłaś?Marianna znów wyciągnęła do niego rękę, lecz zdążył się cofnąć.- Tylko z daleka ode mnie, zgoda? Tylko nie podchodz.Lecz Marianna przez cały czas przysuwała się coraz bliżej, teraz zaś z wolna odpięła górny guzik prochowca.Joe wycofał sięna drugi koniec kuchni, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku.Na oślep wymacał rękąblat, a potem uchwyt szuflady.Gdy Marianna odpinała drugi guzik, a w ślad za nim trzeci,zdołał otworzyć szufadę i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu kuchennego noża.- Joe.o ile przyrzekniesz, że dochowasz przysięgi.wszystko będzie dobrze.Alemusisz przyrzec.Odpięła ostatni guzik prochowca i jednym ruchem ramion zrzuciła płaszcz na ziemię.Pod spodem była naga, a jej skóra lśniła perłową szarością.Drobne piersi o ciemnych sutkachbyły takie same, jak je Joe zapamiętał.Tak samo krągły brzuch i ciężkie uda.Emanował zniej jednak matowy podskórny blask, który kojarzył mu się wyłącznie ze śmiercią.Jakochłopiec Joe widział wyciągniętego z Cahokia Canal we Wschodnim St.Louis topielca i jegoskóra świeciła tą samą przygaszoną zgnilizną.W talii Marianna ściągnięta była szerokim czarnym pasem tak mocno, że jej ciałowylewało się spod niego dołem i górą.Sprzączka miała kształt jaszczurki wpisanej w okrąg.- Joe, nie pocałujesz mnie tak jak dawniej? Nie przytulisz się do mnie?- Tylko się, kurwa, nie zbliżaj - ostrzegł ją Joe.Jego palce zacisnęły się nanajostrzejszym z noży do obierania warzyw i poczuł, jak kaleczy mu on rękę.Uchwycił go zarękojeść, wyciągnął z szuflady i począł zataczać nim łuki przed twarzą Marianny.Krew zpoparzonego nadgarstka spływała mu po palcach i skapywala na ziemię.- Nie pokochasz się ze mną, Joe? - podchodząc bliżej wabiła go Marianna.Włożyłasobie rękę pomiędzy nogi i poczęła gładzić się zmysłowo, mrucząc przy tym jak kotka.-Pamiętasz te noce w Tijuana, Joe? Nawet nie zmrużyliśmy oka.Pokochaj się ze mną, Joe,chodz się ze mną pokochać.Joe ze zgrozą i zafascynowaniem przyglądał się.jak coraz głębiej i głębiej wpychasobie dłoń pomiędzy nogi.Jedną ręką rozchyliła sobie wargi sromowe, a palec wskazującydrugiej wsunęła aż po nasadę do środka i poczęła wykonywać nim okrężne ruchy.Zamknęłaoczy, odrzuciła głowę do tyłu.- Chodz do mnie, Joe - zagruchała - tak bardzo cię pragnę.chodz do mnie, Joe, tak ciękocham.Joe zawahał się tylko na sekundę.Zaraz potem uskoczył w prawo, nadziewając się nakrawędz lodówki, i przez drzwi kuchenne rzucił się do przedpokoju.Reakcja Marianny była natychmiastowa.Gdy wpadł na lodówkę, wpiła się dłonią wjego ramię, gdy zaś pokonywał drogę do drzwi, wskoczyła mu na plecy.W jednej chwiliJoe poczuł się tak, jak gdyby grzbiet oblano mu płonącą benzyną.Zawył z bólu i zachwiał się pod niespodziewanym ciężarem.Koszula zatliła się, po czym buchnęłapłomieniem.Zgiął się ze stęknięciem i spróbował strząsnąć Mariannę, uderzając o ścianę, aleprzywarła zbyt mocno, jej nogi zaś paliły mu boki, dżinsy, skórę i ciało, podczas gdy ręce,niczym rozgrzane do białości żelazo, wytrawiały mu piętno na ramionach.Sięgając ręką za siebie, począł jak szalony dzgać ją nożem do obierania warzyw.Leczzdawało się, że nie ma tam nic, w co można by utrafić.Pomimo wydzielanego żaru, pomimowagi, robiła wrażenie całkowicie niematerialnej.Jak dym.Jak duch.Jak w ogóle nic.- Marianna! - zaryczał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •