[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał poczekać na poprawę pogody, żeby sporządzić kilka niezwykleważnych rysunków.Jednym słowem wymyśla! kolejne preteksty, byleby nie przyznać się, co  araczej kto  naprawdę go tutaj trzyma: Elizabeth Delafield.Na kamiennych ścianach Kanionu Motyla znajdowało się mnóstwo petrogli-fów.Faraday gorąco starał się skupić na wyrytych w głazach postaciach ludzi isymbolach, ale w wąwozie było ciasno, a Elizabeth nieustannie muskała jegoramię, zwracając mu uwagę na niezwykłe podobieństwo rysunku do owcy albogrzechotnika.Jej ciepły oddech czasem owiewał jego policzek, a kiedy wyciąga-ła rękę, by pokazać mu coś w górze i tkanina bluzki napinała się na biuście, Fara-day był bliski omdlenia.Posługując się niedawno przebytą chorobą jako pretekstem, powiedział, żewciąż nie odzyskał pełni sił, więc musi wrócić do obozowiska i odpocząć.Eliza-beth ochoczo się zgodziła.Kiedy przy obiedzie zaczęli rozmawiać o szamanach, Faraday zapomniał opożądliwości, która nie dawała mu spokoju w arroyo.Swobodnie gawędził iśmiał się z gospodynią.W pewnym momencie poczuł się w jej towarzystwie natyle dobrze, że opowiedział jej o swojej córce i o tym, jak owdowiał.Na tym po-przestał, ale ona zdawała się domyślać całej reszty.Kiedy zapytała, kto opiekuje się Morgana, nie potrafił wyznać prawdy.Chciałsprawić na niej jak najlepsze wrażenie, a obawiał się, że nawet tak wyzwolonakobieta jak ona nie zaakceptowałaby, że mieszka bez ślubu z siostrą żony.Wie-dział, że jego krótkie wizyty niezwykle gorszyły niektóre mieszkanki Albuqu-erque.Dlatego podał Elizabeth tę samą wersję, co wszystkim: że Morgana opie-kuje się niezwykle odpowiedzialna i godna zaufania kobieta.Co w końcu byłoprzecież prawdą.RLT Miał wrażenie, że czas po prostu zniknął.Razem z Elizabeth wędrowali pokanionach, z zachwytem dokonując coraz to nowych odkryć, a potem gorąco onich dyskutując przy kolacji.Elizabeth fotografowała kamienne ściany i głazypokryte rysunkami, a Faraday szkicował chmury, jastrzębie i przepiórki albo pu-stynne aksamitki.Pustynia Mojave była prawdziwym rajem dla malarza, którymógł tu znalezć pełną paletę barw  od intensywnie pomarańczowych skrzydełmotyla przez kwitnące na różowo bignonie, szafirowe pióra grubodzioba, żółtewilgi, białe gołębie i wreszcie czarne brzuszki przepiórek, po wszystkie odcieniezłota i brązu, którymi mieniły się skały i piasek pustyni.Faraday i Elizabeth cho-dzili na długie spacery, w blasku słońca i w poświacie księżyca rozmawiając nawszystkie tematy świata. Nie przypomina pan mężczyzn, których do tej pory znałam  powiedziałaraz Elizabeth. Moi koledzy po fachu nie traktują mnie poważnie, ponieważjestem kobietą.Mężczyzni, których znam na gruncie towarzyskim, sądzą, że moja praca tohobby, rozrywka, która wypełnia mi czas w oczekiwaniu na małżeństwo i macie-rzyństwo.Pan zaś szanuje mnie i to, co robię.To wyjątkowe.Elizabeth też była wyjątkowa.Często przy pracy nuciła popularne melodie.Najchętniej ragtime'y Scotta Joplina.A jednak ta piękna Elizabeth, promiennajak wschodzące słońce, fałszowała niemiłosiernie.Ta niedoskonałość budziła wFaradayu rozczulenie i tylko pogłębiała jego zachwyt.Był ciekaw szczegółów jej życia osobistego, ale nie pytał.Wszystko wskazy-wało, że w Nowym Jorku nie czeka na nią żaden mężczyzna.W miarę jednak jakją poznawał, wyczuwał pewien dystans, jakby Elizabeth trzymała się na baczno-ści i nie okazywała wszystkich uczuć.Kiedy razem wspinali się w poszukiwaniu petroglifów, nieraz podawali sobieręce albo Faraday chwytał Elizabeth w talii, by pomóc jej zeskoczyć.Coraz czę-ściej zdarzały im się krótkie chwile milczenia, które z czasem się wydłużały.Niekończyli zdań, stali nieruchomo, patrząc sobie w oczy.Potem następowało prze-budzenie i zaczynali rozmawiać o czymś prozaicznym.RLT Faraday zaczął podejrzewać, że Elizabeth walczy z uczuciem do niego, a tosprawiało, że jego pożądanie płonęło z podwójną siłą.ROZDZIAA 44Zniło mu się, że jest na pokładzie Capriki i pije z oficerami, gdy Abigail wkajucie wykrwawia się na śmierć.Musiał krzyczeć przez sen, bo kiedy przerażo-ny obudził się i usiadł na łóżku, poczuł czyjąś czułą, troskliwą obecność.Posłodkim zapachu poznał, że to Elizabeth.Przytuliła go, głaskała i uspokajała cichym szeptem.Wtedy coś w nim pękło ize szlochem wyrzucił z siebie wszystko, całą prawdę  że przez swoją próżnośći egoizm skazał żonę na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •