[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było to zażenowanie, lecz absolutny wstyd.Gdzieś w środku coś w nimgłucho huknęło  choć od tego łoskotu nie zadzwoniły mu zęby ani nie zagrzechotały kości.Pomyślał, że oto dokonał się ostateczny upadek duszy.Z melódramatycznym jak diabliodgłosem.Odczucie było& było bardzo rzeczywiste.Właśnie to było w tym okropne.Poprostu& rzeczywiste.No, dobra, pomyślał.A więc to takie uczucie.Całe życie słyszałeś, jakludzie mówili, że ktoś sięgnął dna.Oto się stało.James Erie Gardener, który chciał być EzrąPoundem swojego pokolenia, zbiera drobniaki od knajpianego zespołu z Delaware. Naprawdę& nie.Nie zważając na jego protesty, Eddie Parker podał czapkę dalej.Zebrała się w niej garśćbilonu i parę banknotów jednodolarowych.Ostatni czapkę wziął Beaver.Wrzucił kilkaćwierćdolarówek.  Słuchajcie  powiedział Gardener  naprawdę doceniam gest, ale& Dalej, Beaver  rzekł Eddie. Wyskakuj z kasy, pieprzony sknerusie. Naprawdę, mam przyjaciół w Portland, zadzwonię do paru osób& zresztą chybazostawiłem książeczkę czekową u jednego gościa w Falmouth  dodał pospiesznie Gardener. Beaver sknerus  zaczęła radośnie skandować dziewczyna w krótkich spodniach.Beaver sknerus! Beaver sknerus!Pozostali dołączyli do niej, dopóki Beaver, śmiejąc się i przewracając oczami, nie dorzuciłjeszcze jednej ćwierćdolarówki i losu na loterię nowojorską. Nic więcej z siebie nie wyduszę  powiedział. Chyba że chcecie zaczekać, ażzaczną działać suszone śliwki.Chłopaki z zespołu i dziewczyna znów wybuchnęli dzikim śmiechem.Patrząc zezrezygnowaniem na Gardenera, jak gdyby chciał powiedzieć:  Widzisz, z jakimi kretynamimuszę się zadawać? , Beaver podał czapkę Gardenerowi, który musiał ją wziąć; gdyby tegonie zrobił, drobne rozsypałyby się na podłodze furgonetki. Naprawdę  powiedział, próbując oddać czapkę Beaverowi. Nie trzeba& Trzeba  przerwał mu Eddie Parker. I skończ wreszcie z tymi duperelami. To chyba powiem dziękuję.Nic innego nie przychodzi mi na razie do głowy. Trochę tego za mato, żebyś musiał podawać to w zeznaniu podatkowym  rzekł Eddie. Ale wystarczy na parę hamburgerów i jakieś gumowe sandały.Dziewczyna odsunęła boczne drzwi caravela. I czuj się lepiej, rozumiesz?  powiedziała.Potem, zanim zdążył odpowiedzieć, objęłago i pocałowała.Jej przyjazne, rozchylone i wilgotne usta pachniały trawką. Trzymaj się,duży. Spróbuję. Stojąc już w drzwiach, nagle też mocno ją uścisnął. Dzięki.Dziękujęwam wszystkim.Stał na końcu zjazdu z autostrady w gęstniejącym deszczu i patrzył, jak drzwi furgonetkizamykają się z hukiem.Dziewczyna pomachała do niego.Gardener też pomachał, a po chwilifurgonetka zaczęła się toczyć pasem awaryjnym, by w końcu włączyć się z powrotem doruchu.Gardener patrzył w ślad za nią, wciąż trzymając uniesioną rękę, gotów pomachać,gdyby jeszcze na niego spojrzeli.Po policzkach płynęły mu łzy, mieszając się z deszczem.3Nie miał okazji kupić sobie gumowych sandałów, ale dotarł do Haven przed zmrokiem inie musiał pokonywać pieszo ostatnich dziesięciu mil dzielących go od domu Bobbi, czegosię wcześniej obawiał; wydawać by się mogło, że ludzie będą bardziej skłonni podrzucićczłowieka, który moknie w deszczu, ale okazało się, że większość woli go omijać.Ktochciałby mieć na przednim siedzeniu ludzką kałużę?Spod Augusty zabrał go jednak jakiś farmer, który cały czas gorzko narzekał na rząd, aż dogranic China, gdzie wysadził Garda.Gard przeszedł kilka mil, próbując zatrzymać paręsamochodów i zastanawiając się, czy tylko mu się wydaje, czy naprawdę stopy zaczynają musię zmieniać w lód, aż wreszcie obok niego zatrzymała się ze zgrzytem ciężarówka doprzewozu drewna.Gardener szybko wdrapał się do szoferki, która zalatywała starymi wiórami i kwaśnympotem drwali& ale było w niej ciepło. Dzięki  powiedział. Nie ma za co  odparł szofer. Freeman Moss. Wyciągnął do niego rękę.Gardener, który nie miał pojęcia, że w niedalekiej przyszłości spotka tego człowieka wznacznie mniej radosnych okolicznościach, uścisnął mu dłoń. Jim Gardener.Jeszcze raz dzięki.  Daj se siana  rzekł kpiąco Freeman Moss.Ciężarówka ruszyła poboczem, dygocząc.Gardenerowi wydawało się, że nabiera prędkości nie tylko niechętnie, ale z prawdziwymcierpieniem.Wszystko się trzęsło.Przeguby pod nimi jęczały jak wiedzma w kominie.Nadesce rozdzielczej podrygiwała najstarsza szczoteczka do zębów na świecie o wystrzępionymwłosiu, którego kolor świadczył, że używano jej do usuwania nadmiaru smaru z zębatek iprzekładni; szczoteczka przesuwała się obok starego odświeżacza powietrza z wizerunkiemnagiej kobiety o ogromnych piersiach.Moss wcisnął sprzęgło i po długich manewrachdzwignią zdołał ze zgrzytem wrzucić dwójkę i wyprowadzić wóz z powrotem na jezdnię.Wyglądasz, jakbyś się przed chwilą topił.Mam jeszcze pół termosu kawy z Donkin Donuts zAugusty, zostało mi po kolacji& chcesz?Gardener przyjął propozycję z wdzięcznością.Kawa była mocna, gorąca i dobrzeposłodzona.Wziął też podsuniętego przez kierowcę papierosa i zaciągnął się głęboko, zprzyjemnością, choć dym drażnił mu gardło, które bolało go coraz bardziej.Moss wysadził go tuż przed granicą Haven za kwadrans siódma.Deszcz trochę zelżał iniebo na zachodzie zaczęło się przejaśniać. Trzeba wierzyć, że Bóg ześle trochę słońca  powiedział Freeman Moss. %7łałuję jaknie wiem co, że nie mogę ci dać żadnych butów  zwykle wożę za siedzeniem starą parę, aledzisiaj tak lało, że wziąłem tylko gumiaki. Dzięki, poradzę sobie.Moja przyjaciółka mieszka niecałą milę stąd. Naprawdę dodomu Bobbi miał trzy mile, lecz gdyby powiedział to Mossowi, ten pewnie zawiózłby go podsame drzwi.Gardener był zmęczony, gorączkował i wciąż był mokry, mimo że spędziłczterdzieści pięć minut przed suchym strumieniem powietrza z dmuchawy& jednak dziś niezniósłby już więcej uprzejmości.W obecnym stanie umysłu nadmiar ludzkiej życzliwościmógł doprowadzić go do szaleństwa. W porządku.Powodzenia. Dziękuję.Wysiadł i pomachał kierowcy, gdy ciężarówka skręciła w boczną drogę i dudniąc,potoczyła się do domu.Nawet gdy muzealny pojazd Mossa zniknął mu już z oczu, Gardener stał jeszcze przezchwilę, trzymając w ręce mokrą torbę i czując, jak jego białe jaki lilie bose stopy zagłębiająsię w miękką ziemię pobocza.Patrzył na znak znajdujący się dwieście stóp dalej przy drodze,którą tu przyjechał.Dom to miejsce, w którym muszą cię przyjąć, jeśli będziesz musiał tamzapukać, powiedział niegdyś Frost.Lepiej będzie jednak pamiętać, że wcale nie był w domu.Chyba największy błąd, jaki człowiek może popełnić, polega na tym, że zaczyna uważać domswojego przyjaciela za własny, zwłaszcza jeśli przyjacielem jest kobieta, z którą kiedyśdzieliło się łoże.Nie, nie wrócił do domu  ale był w Haven.Ruszył drogą w stronę domu Bobbi.4Piętnaście minut pózniej, kiedy chmury na zachodzie wreszcie się rozstąpiły, odsłaniającchylące się ku linii horyzontu słońce, stało się coś dziwnego: w głowie na krótką chwilęrozbrzmiała mu wyraznie muzyka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •