[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórepociski pękały w górze, lecz inne, zakreśliwszy ognistą krzywiznę na niebie, wpadały między dachydomostw.Naraz krwawa łuna rozdarła w kilku miejscach ciemności.Płonął kościół Zw.Katarzyny,cerkiew Zw.Jura w dzielnicy ruskiej, a wkrótce zapłonęła i katedra ormiańska, która zresztą zapalonazostała jeszcze w dzień, obecnie zaś rozgorzała tylko pod granatami na nowo.Pożar potężniał z każdąchwilą i rozwidniał całą okolicę.Krzyk z miasta dochodził aż do starego zamku.Można było mniemać, że całe miasto się pali.- yle to jest - mówił Ketling - bo w mieszczanach serce upadnie.- Niech wszystko spłonie - odrzekł mały rycerz - byle opoka nie skruszała, z której się można bronić!Tymczasem krzyk wzmagał się coraz bardziej.Od katedry zajęły się ormiańskie składy kosztownychtowarów, zbudowane na rynku do tej narodowości należącym.Płonęły tam bogactwa wielkie w złocie,srebrze, dywanach, skórach i drogich materiach.Po chwili tu i owdzie języki ognia poczęły się ukazywaćnad domami.Wołodyjowski zatrwożył się wielce.- Ketling! - rzekł - pilnuj rzucania granatów i psowaj, co możesz, w robocie min, ja zasię poskoczę domiasta, bo mi o panny dominikanki serce cierpnie.Bogu chwała, że zamek ostawili w spokoju i że sięoddalić mogę.W zamku nie było istotnie w tej chwili wiele do roboty, więc mały rycerz siadł na koń i odjechał.Wróciłdopiero po dwóch godzinach w towarzystwie pana Muszalskiego, który już po owym szwanku,poniesionym z ręki Hamdiego, wydobrzał, a teraz na zamek przybywał mniemając, że przy szturmachbędzie mógł łukiem znaczną klęskę poganom zadać i sławę niepomierną uzyskać.- Witajcie! - rzekł Ketling - jużem był niespokojny.Co tam u dominikanek?- Wszystko dobrze - odrzekł mały rycerz.-Ni jeden granat tam nie pękł.Miejsce jest zaciszne iprzezpieczne.- To chwała Bogu! A Krzysia się tam nie trwoży?- Spokojna, jakoby u siebie w domu.Obie z Baśką siedzą w jednej celi, a pan Zagłoba z nimi.Jest tam iNowowiejski, któremu przytomność wróciła.Prosił się ze mną na zamek, ale na nogach jeszcze nie możedługo ustać.Ketling, jedz tam teraz, a ja cię tu zastąpię.Ketling uściskał Wołodyjowskiego, bo go bardzo serce do kochanej Krzysi ciągnęło, i zaraz sobie kazałkonia podawać.252 Lecz nim go przyprowadzono, wypytywał jeszcze małego rycerza, co w mieście słychać?- Mieszczanie gaszą ogień bardzo odważnie - odrzekł mały rycerz-ale bogatsi kupcy ormiańscy widząc, żeim się składy palą, wysłali do księdza biskupa deputację z naleganiem, żeby miasto poddał.Dowiedziawszy się o tym, chociażem sobie obiecywał, że na te narady ich więcej nie pójdę, poszedłem.Tam dałem w pysk jednemu, któren najbardziej o poddanie nalegał, za co ksiądz biskup był na mniekrzyw.yle, bracia! już tam tchórz coraz bardziej ludzi oblatuje i coraz tańsza im nasza do obronygotowość.Ganią nas tam, nie chwalą, bo powiadają, że na próżno miasto narażamy.Słyszałem także, że naMakowieckiego napadano za to, iż się układom przeciwił.Sam ksiądz biskup powiedział mu: "Wiary nikróla nie odstępujemy, a na cóż dalszy opór przydać się może? Widzisz (powiada), stąd zhańbioneświątynie, panny poczciwe znieważone i dziatwę niewinną w jasyr wleczoną? Z traktatem zaś (powiada)możem jeszcze los ich zapewnić, a dla siebie wolny przechód warować!" Tak mówił ksiądz biskup, a panjenerał głową kiwał i powtarzał: "Wolej bym zginął, ale to prawda!"- Dziej się wola boża! -odpowiedział Ketling.A Wołodyjowski ręce załamał.- I żeby to choć była prawda! - zakrzyknął - ale Bóg świadek, że możemy się jeszcze bronić!Tymczasem przyprowadzono konia.Ketling począł siadać pospiesznie.Wołodyjowski zaś rzekł mu nadrogę:- Ostrożnie przez most, bo tam gęsto granaty padają!- Za godzinę wrócę - rzekł Ketling.I odjechał.Wołodyjowski wraz z Muszalskim poczęli obchodzić mury.W trzech miejscach ciskano ręczne granaty, bow trzech miejscach odzywało się kowanie.Po lewej stronie zamku kierował tą robotą Luśnia.- A jak tam idzie? - spytał Wołodyjowski.- yle, panie komendancie! - odrzekł wachmistrz - juchy już w skale siedzą i ledwie przy wejściu czasemktórego skorupa zawadzi.Niewieleśmy wskórali.W innych miejscach szło jeszcze gorzej, tym bardziej że niebo zasępiło się i począł padać deszcz, odktórego zamakały knoty w granatach.Ciemność zawadzała także robocie.Wołodyjowski odprowadził pana Muszalskiego nieco na stronę i zatrzymawszy się rzekł nagle:- Słuchaj waćpan! A żebyśmy tak popróbowali onych kretów w norach wydusić?- Widzi mi się: śmierć to pewna, bo przecie całe pułki janczarskie ich strzegą! Ha! popróbujmy!- Pułki ich strzegą, prawda, ale noc bardzo ciemna i łatwo ich konfuzja ogarnie.A pomyśl no waćpan: wmieście o poddaniu myślą; dlaczego? Bo mówią: "Miny pod wami, nie obronicie się!" - Toż by im się gębyzamknęły, gdyby tak jeszcze dziś w nocy posłać z wieścią: "Nie masz już min!" Dla takiej sprawy wartoligłową nałożyć czyli nie warto?Pan Muszalski pomyślał chwilę, wreszcie zawołał:- Warto! dalibóg, warto!- W jednym miejscu niedawno zaczęli kować - rzekł Wołodyjowski- i tych ostawim w spokoju, ale ot, ztej i z tamtej strony bardzo już się wryli.Wezmiesz waść pięćdziesięciu dragonów, wezmę ja tyluż ipopróbujem ich przydusić.Masz waść ochotę?253 - Ano, jest! rośnie, rośnie! Wezmę za pas kilka gwozdzi zadzierżystych do gwożdżenia armat, może się wdrodze na jaką hakownicę natkniem.- Czy się natkniem, wątpię, choć kilka hakownic blisko stoi, ale wezwaść.Poczekamy tylko na Ketlinga,bo on lepiej od innych będzie wiedział, jak nam w nagłym razie przyjść w pomoc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •