[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakbym sądziła, że jest inaczej.RL - Wiem, wiem.No więc powiedz mi, Rachel, co z weselem? - Gdyby nękałamnie zbyt mocno, powiedziałabym: Dwa słowa, Rachel.Płonąca Alaska.- Chryste - odparła.- Wesele.Nie pytaj - dodała i wykrzyknęła z urazą: - Lukei ja chcieliśmy zorganizować niewielką uroczystość.Z ludzmi, których lubimy.Zludzmi, których znamy.Mama chce zaprosić pół Irlandii: tysiące dalekich krew-nych i każdego, komu kiedykolwiek skinęła głową na polu golfowym.- Może nie przyjadą.Może uznają, że to za daleko.- Dlaczego sądzisz, że pobierzemy się w Nowym Jorku? - Roześmiała sięzłowrogo.- Zresztą nie sądz, że odwrócisz moją uwagę.Przyszłam tutaj, bo mar-twię się o ciebie.Nie możesz wciąż uciekać w pracę i udawać, że nic się nie sta-ło.Musisz to wszystko odczuć.Wtedy poczujesz się lepiej.Masz dietetyczną co-lę?- Nie wiem.Zajrzyj do lodówki.Zrobiłaś coś z brwiami?- Przyciemniłam je.- Aadne.- Dziękuję.wiczenie przed ślubem, żeby zobaczyć, czy jestem uczulona.Nie chcę, żeby w tym wielkim dniu twarz spuchła mi jak poduszka.- Przestałachodzić i nadstawiła ucha.- Co to za hałas?W sąsiednim mieszkaniu ktoś wywrzaskiwał: Guuuaaalda-aaa.- To Ornesto.wiczy.- Co ćwiczy? Napędzanie ludziom pietra?- Zpiewanie.Bierze lekcje.Jego nauczyciel twierdzi, że ma talent.- Saaaantaaaa Luciiiiijaaaaaa.- Często to robi?- Najczęściej nocami.- To ci chyba nie daje spać?Rachel jest trochę przeczulona na punkcie san.MówienieRL jej, że i tak prawie nie śpię, nie miało sensu.- Znalazłaś tę colę?- Nie.Tu prawie niczego nie ma.Kompletna pustka.Anno, musisz się udaćdo jakiegoś terapeuty.- %7łeby pomógł mi kupić dietetyczną colę?- Posługiwanie się humorem jest klasyczną techniką odpierania.Znam miłąterapeutkę traumy żałobnej.Bardzo profesjonalna.Nie przekaże mi niczego, cojej opowiesz, obiecuję.Nawet nie będę pytać.- Spotkam się z nią - odparłam.- Naprawdę? Zwietnie!- Pójdę do niej, kiedy poczuję się trochę lepiej.- Och, na miłość boską! To jest właśnie to, o czym mówię! Widzę, że wszyst-kie godziny wkładasz w pracę, próbując zapomnieć.- Nie, nie próbuję zapomnieć! - Cóż za okropny pomysł; to była ostatniarzecz, jakiej bym sobie życzyła.- Próbuję -jak to powiedzieć? - próbuję dotrzećjak najbliżej - przerwałam, a potem mówiłam dalej - jak najbliżej punktu, w któ-rym będę mogła pamiętać, nie czując tego zabójczego bólu.Gromadziły się we mnie dni, tygodnie, miesiące.Był już niemal środekczerwca, Aidan umarł w lutym, a ja wciąż czułam się tak, jakbym właśnie sięobudziła z jakiegoś koszmarnego snu, jakbym była zawieszona w tym stanieogłuszenia i paraliżu, między snem a jawą, w którym usiłowałam, ale nie mo-głam pojąć normalności.- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.- Boże, to znowu on.- Rachel nerwowo spojrzała na sufit.- Nie wiem, jak tyto znosisz, naprawdę nie rozumiem.Wzruszyłam ramionami.Ja to nawet lubiłam.Miałam w nim trochę towarzy-stwa bez konieczności spotkań.Wciąż pukał do moich drzwi, lecz ja nigdy nieRL odpowiadałam, a kiedy spotykaliśmy się w korytarzu, mówiłam, że zażywammnóstwo tabletek nasennych i właśnie dlatego go nie słyszę.Kłamstwo wydawa-ło się lepsze; łatwo było go zranić.- Aaaaaaaaaleeeeeeeee jego kłaaaaaaamstwa nie ukryją tego, czego ty, czegoty się booooooooisz!- Muszę cię o coś zapytać - powiedziała Rachel.- Czy masz myśli samobój-cze?- Nie.- Wpatrywałam się w jej zatroskaną twarz.- Dlaczego o to pytasz? Po-winnam?- Cóż.tak.To normalne: czuć, że nie można ciągnąć tego dalej.- Boże, niczego nie robię właściwie.- Och, nie bądz taka.A wiesz, dlaczego nie jesteś w samobójczym nastroju?- Bo.bo.gdybym umarła.nie wiem, dokąd miałabym pójść.Nie wiem,czy poszłabym do tego samego miejsca, do którego poszedł Aidan, podczas gdybędąc tutaj, mam wrażenie, że jestem blisko niego.Czy to ma jakiś sens?- Więc naprawdę tak myślisz?Myśl o tym, by nie żyć, nieustannie błąkała się na obrzeżach mojej świado-mości.Nie do tego stopnia, żebym podjęła jakieś zdecydowane i szybkie plany,ale jednak tam była.- Tak, chyba tak.- Och, to dobrze.Naprawdę dobrze - powiedziała z wyrazną ulgą.- DziękiBogu!- To pocałuuuuuuunek ZMIERCI! Od paaaaaaaaana GOLDFINGERA!- Chcesz, żebym ci dała zatyczki do uszu?- Wszystko w porządku, dzięki.- To serce jest ZIMNEEEEEEE.ON KOCHA TYLKO-OOOO ZAO-TOOOOO!RL - Boże, wychodzę.Wybierzmy się któregoś wieczoru na kolację.- W środę spotykam się z Leonem i Daną - powiedziałam szybko.- To dobrze, grzeczna dziewczynka.Weekend mam zajęty, ale spotkajmy sięw czwartek.Dobrze?Zmusiła mnie, żebym skinęła głową.Dobrze.- Do widzenia.Położyłam się na kanapie, starając się odzyskać płaczliwy nastrój.Na górzeOrnesto nadal śpiewał na całe gardło, co wywołało wspomnienia: czasami Aidani ja śpiewaliśmy.Nie było to żadne poważne śpiewanie, broń Boże, po prostu wygłupialiśmy się dla zabawy.Jak tamtego wieczoru, kiedy zadzwoniliśmy doBalthazara, składając zamówienie z dostawą do domu, a ja wpadłam w zachwyt.- To wprost niewiarygodne! - mówiłam rozentuzjazmowana.- Balthazar jestjedną z najwspanialszych restauracji w Nowym Jorku; co ja mówię.jedną znajwspanialszych restauracji na świecie, a wcale nie zadzierają nosa i dostarczajądania pod drzwi.- Ten Nowy Jork to fajne miejsce - rzekł Aidan.- Tak - przyznałam mu rację.- W Irlandii nigdy byś tego nie dostał.- Dlaczego więc tak wiele piosenek mówi o tym, jak przykro jest opuszczaćIrlandię?- Entre nous, mon ami, nie mam pojęcia.Myślę, że są idiotyczne.Aidan, należąc do diaspory bostońsko-irlandzkiej, wiedział wszystko o smut-nych piosenkach emigranckich, więc zaczął śpiewać Spancil Hill.Prawdopodob-nie byłby całkiem dobrym piosenkarzem, ale trudno było to stwierdzić, gdyżśpiewał głosem smurfowym, chociaż nie była to pora śpiewania przy goleniu.Pół życia dałbym, gdyby dzisiaj chociaż na parę chwil, porzucić wszystko,wrócić tam, gdzie stare Spancil Hill.RL - Nie to.Nagle porzucił głos smurfa i zaśpiewał donośnie:Nie musi mi już nikt cerować spodni starych, bo mogę kupić w mig całkiemnowiutką parę.- Hurra! - powiedziałam, klaszcząc w dłonie i próbując zagwizdać entuzja-stycznie.- Jeszcze!A jeśli Anna stwierdzi, że nie ma się w co ubrać, do najlepszego sklepu możesię dzisiaj wybrać, i kupić sobie wszystko, na co ma ochotę, ale, przepraszam, tosię wcale nie rymuje.- Brawo! - zawołałam.- Irlandczycy tak nie mówią! Jeszcze!- No dobrze.Ostatnia zwrotka.Ta smutna.Syreny policyjne budzą co kilka chwil, gdyż mieszkam w Nowym Jorku, choćchciałbym w Spancil Hill.Ukłonił się nisko i pomknął do sypialni.- Wróć! - wołałam.- To mi się podoba!- Nie można tego śpiewać, nie mając na sobie jakiegoś paskudnego swetra.Po chwili pojawił się ponownie w najokropniejszym wełnianym swetrze nacałym świecie.Ten sweter był prezentem ślubnym od ciotki Imeldy, najambit-niejszej siostry mamy.(Mama uparcie twierdziła, że ciotka wiedziała, iż jestokropny).Aidan wyglądał w nim, jakby miał ogromne brzuszysko.RL - Wystroisz się w to? - Wymachiwał ku mnie tweedowym kaszkietem (takżeprezentem od ciotki Imeldy).- Wystroję.Teraz moja kolej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •