[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zrobiłam, co mogłam.Reszta jest w rękach Boga.- Spojrzałana swoje ręce i dostrzegła krew pod paznokciami.Zrobiło się jej niedobrze.- Ale proszę pomyśleć o jej dzieciach - powiedziała Gail.- Musiała pani jejpomóc.Po prostu.- Gail.- Garth stanął obok Sylvan.- Przestań paplać.- Zorganizowałem transport dla Roz - odezwał się Rand.- Pojedzie z niąLoretta i posiedzi z nią dziś w nocy.Garth pokiwał głową.- Dobrze.Oczywiście zapłacę im obu.- To nie twoja wina.Rand mówił tak łagodnie, że Sylvan pomyślała, iż te słowa skierowane są doniej.Ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Garth rzekł: - Wiem, ale wygląda na to,że nasze wysiłki okupione są wypadkami.Czy niebo się na nas uwzięło?- Raczej nasz brak doświadczenia - powiedział Rand.- Zatrudniłem najlepszych fachowców w Anglii.-Garth potarł oczy.- Będzie lepiej - zapewnił go Rand.- Po prostu jesteśmy nowi w tym interesie,tak jak nasi pracownicy, a gdy już nabierzemy doświadczenia.- My? - Garth wpatrywał się w brata.- Czy to oznacza, że zamierzasz znowunam pomagać?Rand omiótł wzrokiem zdenerwowane kobiety, zmartwionych maszynistów,swojego strudzonego brata.Nie powiedział nie, ale też się nie zadeklarował.Obiecał tylko: - Pomogę, jak będę mógł. - Panno Sylvan.- Gail zwróciła się do opartej o ścianę Sylvan.- Pani spódnicajest cała poplamiona krwiąSylvan uniosła lekko spódnicę i spojrzała na materiał.Pokrywały gopurpurowe plamy, a ona z jakiegoś powodu nie mogła znieść tego widoku.Spojrzała z obłędem w oczach na Gartha, Gail i Randa, a ich sylwetki naglestały się zamazane.Widziała, jak Rand porusza ustami, ale słyszała tylko szum.A potem upadła na podłogę.ROZDZIAA 6Rand się pochylił i otulił Sylvan kocem, a potem popchnął w jej stronę Gail.-Przytul się - rozkazał.- Pilnuj, żeby pannie Sylvan było ciepło.Na zewnątrz nie było zimno, ale Sylvan rozkoszowała się ciepłem Gail i kocai tylko duma kazała jej zaprotestować.- Nic mi nie jest.To tylko reakcja nastres.Widziałam już gorsze rany.Rand, jak zawsze, zignorował jej protest.Nadjechał Jasper w zamkniętympowozie, przystosowanym do przewożenia Randa na wózku.Drzwi w nim po-szerzono, a siedzenia ustawione tyłem do kierunku jazdy zostały usunięte.Wózek Randa był unieruchomiony pasami.- Jesteśmy już prawie w Clairmont - odezwał się Rand całkiem zadowolonymtonem.Sylvan spojrzała na niego z niechęcią.Nie lubiła, gdy ktoś był świadkiem jejsłabości, a właśnie tak się stało w przędzalni.Całe to miejsce prosiło się o ko-lejny wypadek.W rzeczywistości to nie hałas ani drobinki przędzy w powietrzuwyprowadziły Sylvan z równowagi, lecz świadomość, jak bardzo przędzalniajest niebezpieczna. Od czasu Waterloo wszędzie widziała niebezpieczeństwo.Była jak matka,której dziecko właśnie nauczyło się chodzić, wyobrażająca sobie najgorszenieszczęścia.i czuła się jak matka całego świata.Było jej niedobrze na myśl okrwi bezsensownie przelanej z powodu wojny czy bezmyślności.Obecność Randa przynosiła jej jednak ulgę.- Garth zabrał Roz i Lorettę do domu w drugim powozie i zostanie z nimi,dopóki Roz nie poczuje się lepiej.Kucharz prześle im kosz z jedzeniem, amatka koce.Loretta obiecała postępować z Roz zgodnie z twoimiwskazówkami.- W mroku dostrzegła błysk jego zębów.- Loretta uważa, żemożesz czynić cuda.Powiedziała mi, że mam robić, co mi każesz, a równieżbędę uzdrowiony.Sylvan zaśmiała się smutno.Nigdy nie udało się jej nikogo wyleczyć.Opatrywała jedynie rany i modliła się, a ranni i tak zazwyczaj umierali.- Możesz więc coś zjeść i się położyć.Wszystko jest pod kontrolą.Bezdyskusji i rozmyślania o duchach.- O duchach? - W jej głowie pojawił się obraz ciał, które widziała podWaterloo.Niegdyś to byli pełni życia mężczyzni, teraz to widma, którenawiedzają ją w snach.- Skąd wiesz o moich duchach?Zawahał się, a potem powiedział łagodnie: - Nie mówiłem o twoich duchach,ale o duchu Clairmont.- Och.- Zaśmiała się.- O tym duchu.Nie, to nie twojego ducha się boję.Toszaleniec, który przebiera się za ducha i atakuje kobiety.- Przerwała, gdyGail się poruszyła.- Szczerze wierzę, że niedługo zostanie złapany.- Zudawaną beztroską dodała: - Naprawdę.- Czy boi się pani ducha, panno Sylvan?- Nie! - Sylvan miała ochotę kopnąć Randa za to, że poruszył ten temat, asiebie za to, że wdała się w tę rozmowę.Nie była przyzwyczajona dokontrolowania swoich słów, ale Rand powinien.Nie bał się, że przestraszydziewczynkę? - Duże dziewczynki nie boją się duchów. - Istnieje rozsądne wytłumaczenie tych bzdur na temat ducha.- Głos Gail stałsię mocniejszy i głębszy, jakby przytaczała słowa któregoś z dorosłych.-Złapiemy ducha i będzie po wszystkim.Powóz się zatrzymał, więc Sylvan ledwie usłyszała mruknięcie Randa: - Toprawda.Będzie po wszystkim.Jasper zeskoczył z ławki woznicy i otworzył z impetem drzwi powozu.Wsadził brzydką, zmartwioną twarz do środka i powiedział: - Panie Rand, czynadal dobrze się pan czuje?Wzdłuż schodów ustawili się służący z latarniami.- Nic mi nie jest -powiedział.- Pomóż paniom wyjść.- Ale, panie.Tak, panie.Podał rękę Gail, ale dziewczynka wyskoczyła z powozu bez pomocy.Gdychwycił rękę Sylvan, zaskoczyło ją drżenie jego palców.- Słyszeliśmy różne rzeczy o wypadku i o tym, kto został ranny.- Jaspertrochę zbyt mocno ścisnął jej dłoń.- Nie zniósłbym, gdyby coś stało się panuRandowi, a mnie by przy nim nie było.Zaczął pomagać Randowi odczepić wózek, zostawiając wstrząśniętą Sylvanna schodkach.Jasper był zazdrosny.Wiedziała, że nie podoba mu się to, że każdego dnia zabiera Randa na spacer,bo każdego dnia coraz bardziej niechętnie jej pomagał.Jednak to bijące odniego poczucie zagrożenia zaskoczyło ją.Stała, wpatrując się w rozłożyste plecysłużącego.Czy on mógł być duchem z korytarza?Nie, z pewnością nie.Dlaczego Jasper miałby chcieć ją wystraszyć? Z jakiegopowodu wymyślałby taką mistyfikację? A poza tym, odprężyła się, nie byłpodobny do Radolfa.Znowu widziała niebezpieczeństwo tam, gdzie go nie było.Obróciła się gwałtownie ze ściśniętym sercem, słysząc krzyk u szczytuschodów. - Mój synu! - Lady Emmie zbiegła ze schodów z wyciągniętymi ramionami.-Nic ci nie jest?Sylvan zamknęła oczy i głęboko odetchnęła.Tak, powinna się uspokoić,zanim podda się ogólnej histerii.- Nic mi nie jest.- Rand zniósł jej uścisk.- Mamo, nic mi nie jest.- Twoja matka martwiła się o ciebie.- Ciotka Adela zeszła z godnością zeschodów, opierając się na ramieniu Jamiego.- Była przekonana, że zostałeśranny w przędzalni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •