[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To naprawdę będzie niepowetowana strata.Jednak niemożemy pozostawić go przy życiu.Miałeś szansę, mój synu, lecz z niejnie skorzystałeś, pomyślał.Odwrócił się od okna i popatrzył na dwóchwysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn, stojących w pełnymszacunku milczeniu na środku pokoju.Unicestwienie bystrego,sprawnego umysłu Eriksona będzie niczym zniszczenie dzieła sztuki.Lecz Bóg stawia przed nami wyzwania, którym musimy sprostać.- Dobrze - rzucił.Mężczyzni natychmiast wyprostowali się ispojrzeli na niego.Mieli po dwadzieścia kilka lat i odznaczali się tymrodzajem sprężystej muskulatury, jaką nabywa się jedynie dziękiregularnym wytężonym ćwiczeniom fizycznym.- Niech jeden człowiekpozostaje stale w tym pokoju hotelowym.Chcę też, by pilnowanowszystkich wejść, choć nie sądzę, że to cokolwiek da, gdyż wątpię, czyVance Erikson kiedykolwiek jeszcze tu wróci.- Vincent - zwrócił się do wyższego z nich, mierzącego niecoponad metr osiemdziesiąt i ubranego na sportowo.Pod bawełnianąkoszulką wyraznie odznaczały się mięśnie klatki piersiowej i ramion.- Słucham, sir.- Chcę, żebyś skontaktował się w magistracie z tym człowiekiem.- Na arkuszu papieru kancelaryjnego napisał pospiesznie nazwisko iwręczył mu kartkę.- On pracuje dla burmistrza, lecz nam też winienjest kilka przysług.Podobnie jak pozostali członkowie rady miejskiejBolonii, należy do Włoskiej Partii Komunistycznej.Dla naszych celówmasz mu powiedzieć, że Vance Erikson to amerykański agent CIA,agent provocateur, który przyjechał tu na spotkanie z grupamifaszystowskimi, by wspólnie z nimi zdestabilizować tutejszykomunistyczny zarząd miasta.Powiedz mu, żeby kazał policji rozesłaćjego zdjęcie do wszystkich hoteli i pensjonatów w Bolonii, ale zaznacz,że mają to zrobić bez rozgłosu.Posłuż się fotografią z okładki ilGiorno.I przekonaj tego radnego, że na razie nie trzeba wszczynaćalarmu.Z całym szacunkiem, bracie Grzegorzu - odważył się odezwaćmnich nazwany Vincentem.- Czy nie moglibyśmy po prostu poprosić hotelarzy o spisanie numerów paszportów i porównać je z numerempaszportu człowieka, którego szukamy.- Dobrze pomyślane, Vincencie - rzekł łaskawie Grzegorz.Mnichodprężył się z wyrazną ulgą.Brat Grzegorz bywał niekiedynieprzewidywalny w swych reakcjach i mógłby potraktować tę radęjako kwestionowanie jego poleceń.- Lecz choć istotnie przyzameldowaniu w hotelu wymaga się paszportu, istnieje ryzyko, że naszsprytny przeciwnik mógł posłużyć się fałszywym, wstawionym nazmyślone nazwisko.- Zwięty Ojcze, jesteś bardzo mądry - powiedział szczerzeVincent.- Proszę, wybacz mi moją bezczelność.- Została ci wybaczona, mój synu.A teraz idz.Mężczyzna bezsłowa zrobił w tył zwrot i wyprostowany jak struna wyszedł z pokojuenergicznym, wojskowym krokiem.W przeszłości klasztor wysłał go -jak również jego towarzysza - do włoskiej armii, gdzie odbyliprzeszkolenie wojskowe, dochodząc do poziomu elitarnego oddziałukomandosów, po czym zdezerterowali i wrócili do zakonu.-Ty, Piotrze, zostaniesz ze mną.Wrócimy do swych pokoi ibędziemy oczekiwać wiadomości o miejscu pobytu naszegonieuchwytnego przeciwnika.Potem zaś.- brat Grzegorz uśmiechnąłsię błogo - wezmiemy się naprawdę do dzieła.Skreślił kilka słów na hotelowym papierze listowym, po czymstarannie zwinął arkusik i włożył go do koperty, na której napisałnazwisko Vance'a Eriksona.Wychodząc, zostawi ją w hotelowejrecepcji.W drugiej kopercie umieścił sto pięćdziesiąt tysięcy lirów -czyli równowartość mniej więcej stu dolarów - zakleił ją i opatrzyłnazwiskiem zastępcy dyrektora hotelu.Jego usługi słono nas kosztują,pomyślał, ale ostatecznie Erikson zapłaci znacznie wyższą cenę.***Gdy Vance i Suzanne wysiedli z taksówki, zapadły już kompletneciemności.Jednak cieniutki sierp księżyca rzucał wystarczający blask,by oświetlić mroczne obszary pomiędzy rozstawionymi z rzadkaulicznymi latarniami.Nierówny, popękany betonowy chodnik wił siępod górę obok wąskiej, wyboistej asfaltowej jezdni.Okrzyki bawiącychsię dzieci mieszały się z cichszymi glosami dorosłych którzy terkotali po włosku, stojąc w grupkach na chodniku, a częstokroć także naniemal pustej ulicy.Po drodze oboje pozdrawiali ich z inicjatywyVance'a, który lepiej władał włoskim.Podczas gdy mężczyzni prowadzili długie pogawędki na dworze,kobiety przebywały w kuchniach.Z oświetlonych otwartych okiendochodziły ich śmiechy, brzęk rondli i smakowite zapachy jedzenia.Przeszedłszy mniej więcej połowę długości ulicy, dotarli dostojącego po lewej, skromnego dwupiętrowego budynku.Podobnie jakwiększość tutejszych domów, zamieszkiwanych przez klasę średnią,otaczało go ogrodzenie wysokości człowieka, z bramą dla samochodówi furtką wejściową.Przed domem znajdował się wąski trawnikobsadzony kwiatami.Lecz w przeciwieństwie do innych posiadłościprzy tej ulicy, okna były zamknięte i ciemne i nie dochodził z nichwesoły gwar ani aromat przygotowywanej kolacji.- Nie ma go już od kilku dni - odezwał się za ich plecami czyjśuprzejmy głos.- Oboje odwrócili się zaskoczeni, lecz nikogo niezobaczyli.Wówczas spojrzeli w dół i w słabym świetle odległej latarniujrzeli niskiego mężczyznę w białej koszuli i ciemnych spodniach naszelkach, z wianuszkiem siwych włosów okalających błyszczącą wmroku łysinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl