[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O mojego męż Jeśli pan nie ma nic przeciwa.temu, to.- Mam nadzieję, że dałaś mu coś do jedzenia i picia?- No.tak, dałam.Dałam mu trochę pasztetu i pikli.zawsze strasznie lubił pikle.trochę sera ibutelkę porteru i nastawiłam imbryk, żebyśmy mogli.żeby mu dać kubek dobrej herbaty.Bardzosię cieszy.i powiedział.to znaczy, pyta się, czy nie miałby pan nic przeciw temu, żeby on tu nieprzychodził i nie musiał się witać.bo on nigdy nie przepadał za towarzystwem, jeśli pan wie, o comi chodzi.Przez cały czas niedzwiedzica stała nieruchomo z oczami utkwionymi w Ransomie.Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po płaskim łbie.- Urendi Maleldil! - powiedział.- Dobre z ciebie zwierzę.Idz do swego towarzysza.ale oto ion!Uchylone dotąd drzwi rozwarły się szeroko, ukazując nieco zaniepokojony pysk PanaBultitude'a.- Wez ją, Bultitude.Ale nie tu, nie w domu.Jane, otwórz drugie okno, to weneckie.Noczupełnie jak w sierpniu.Otworzono szeroko okno i para niedzwiedzi pogrążyła się ochoczo w cieple i wilgoci ogrodu.Wszyscy zauważyli, że zrobiło się jaśniej.- Czy te ptaki powariowały, że śpiewają na kwadrans przed północą? - zapytał MacPhee.- Nie - odrzekł Ransom.- Są zupełnie zdrowe.No, Ivy, widzę, że chcesz iść i porozmawiać zeswoim mężem.Mama Dimble umieściła was w tym małym pokoju w polowie schodów, nie wStróżówce.- Och, proszę pana.- zaczęła Ivy i urwała.Przewodniczący wychylił się do przodu i położył rękę na jej głowie.- No, przecież chcesz do niego iść, prawda? Nie miał jeszcze zbyt wiele czasu, żeby ci sięprzyjrzeć w tej nowej sukni.Nie chcesz go pocałować? - dodał, całując ją w czoło.- Więc chociażucałuj go ode mnie.No, nie płacz.Idz i ulecz tego mężczyznę.Urendi Maleldil.Jeszcze się kiedyśspotkamy.- Co tam znowu tak piszczy i kwiczy? - odezwał się MacPhee.- Mam nadzieję, że to nie prosięta.Przy tym domu i w ogrodzie jest tyle roboty, że wolałbym nie mieć nowych kłopotów.- To chyba jeże - powiedziała Grace Ironwood.- Dałabym głowę, że ten ostatni pisk dobiegł gdzieś z domu - powiedziała Jane.- Posłuchajcie! - rzekł Ransom i przez chwilę wszyscy nasłuchiwali.- Ach, to tylko myszy zaboazerią - dodał z uśmiechem.- Tam też trwa zabawa.So geht es in Snutzepiitzhdusel da singen und tanzen die Mausel! [ Itak to jest w tancbudzie, gdzie ś piewają i tańczą myszki" [dziewczynki], z XVIII-wiecznej ludowejpieśni bawarskiej.]- Wyrażę przypuszczenie - oświadczył oschle MacPhee - iż możemy uważać się zaszczęśliwych, skoro żadne żyrafy, hipopotamy, słonie i inne podobne stworzenia nie znalazły tudotąd.Wielki Boże, a cóż to znowu?!Bo gdy mówił, spomiędzy zasłon wysunęła się długa, szara trąba i sięgnęła po wiązkębananów ze stołu.- W imię piekła samego, skąd te wszystkie zwierzęta tu przyłażą? - zapytał.- To uwolnieni więzniowie z Belbury - odrzekł Ransom.- Zbliżyła się do Ziemi bardziej, niżmiała to w zwyczaju.Perełandra jest wokół nas i ludzie nie są już osamotnieni.Teraz jesteśmy tacy,jakimi powinniśmy być: między aniołami, które są naszymi starszymi braćmi, i zwierzętami, któresą naszymi błaznami, sługami i towarzyszami zabaw.Odpowiedz pana MacPhee utonęła w ogłuszającym ryku zza okna.- Słonie! Dwa słonie! - jęknęła Jane.- Och, nasze selery! I rabaty z różami!- Za pozwoleniem, panie Przewodniczący - powiedział MacPhee chłodnym tonem - ale chybabędzie lepiej, jak zaciągnę te zasłony.Chyba pan zapomniał, że w pokoju są panie.- Nie - rozległ się mocny głos Grace Ironwood.- Nie zobaczymy tam nic zdrożnego.Rozsuń jeszerzej.Jak jasno! Jaśniej niż w pełnię księżyca, prawie jaśniej niż w dzień.Spójrzcie! Nad całymogrodem unosi się wielka kopuła blasku.Patrzcie! Te słonie tańczą! Jak śmiesznie podnoszą nogi! Ijak krążą! Och, jakie są uroczyste! To prawdziwy menuet olbrzymów.Nie wyglądają jak zwierzęta,raczej jak jakieś dobre demony.- Odchodzą - powiedziała Camilla.- Chcą zachować intymność, jak ludzie, którzy się kochają - zauważył Przewodniczący.- Tonie są zwykłe zwierzęta.- Myślę, że powinienem pójść do mojego biura i podsumować parę rachunków - rzekłMacPhee.- W końcu dobrze będzie, jeśli przynajmniej jedna osoba w tym domu nie straci głowy,bo wy wszyscy chyba powariowaliście.Dobrej nocy, miłe panie.- Do widzenia, MacPhee - powiedział Ransom.- Nie, nie - odparł MacPhee.Stał od Ransoma dość daleko, lecz wyciągnął rękę.- Nie będziepan nade mną szeptał żadnego z tych swoich błogosławieństw.Jeśli kiedyś zbliżę się do religii, bę-dzie to coś innego.Mój wuj był moderatorem Zgromadzenia Ogólnego Prezbiterianów.Ale otomoja dłoń.To, co pan i ja razem widzieliśmy.zresztą dajmy temu spokój.I powiem panu,doktorze Ransom, że przy wszystkich pana błędach.a spośród wszystkich żywych ludzi ja znamje najlepiej.jest pan, ogólnie rzecz biorąc, najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałemalbo o jakim kiedykolwiek słyszałem.Pan.pan i ja.ale dość, widzę, że panie płaczą.Jużodchodzę.Nie trzeba tego przedłużać.Niech pana Bóg błogosławi, doktorze Ransom.A paniomżyczę dobrej nocy.- Otwórzcie wszystkie okna - rzekł Ransom.- Pojazd, którym będę podróżował, jest już prawiew atmosferze naszego świata.- Robi się coraz jaśniej - zauważył Denniston. - Czy możemy być z panem do samego końca? - zapytała Jane.- Ty, moje dziecko, nie powinnaś pozostawać tak długo.- Dlaczego?- Ktoś na ciebie czeka.- Na mnie?- Tak.Twój mąż oczekuje ciebie w domku przy furtce.Przygotowałaś swoją własną komnatęmałżeńską.Nie chcesz do niego pójść?- Ale.czy muszę iść teraz?- Jeśli pozostawiasz decyzję mnie, to posyłam cię do niego właśnie teraz.- A więc pójdę.Ale.ale.czy ja jestem niedzwiedzicą albo jeżem?- Czymś więcej.Ale nie czymś mniej.Idz.Bądz posłuszna, a odnajdziesz miłość.Nie będzieszjuż miała tych snów.Obyś zamiast nich miała dzieci.Urendi Maleldil.* * *Na długo przedtem zanim doszedł do St Anne's, Mark uś wiadomił sobie, że albo on sam, alboświat wokół niego jest w dziwnym stanie.Wędrówka zajęła mu więcej czasu, niż się spodziewał,musiał chyba raz czy dwa zabłą dzić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl