[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naryani nadal szlochała, mamrocząc coś pod nosem.- Myślisz, że robię to dla Zakonu?Sądzisz, że tak głęboko mnie uwarunkowali, bym była zdolna posunąć się do takich potworności? Nikogo jeszcze nie zabiłam.Wiem, że potrafię, że taką mnie stworzono, ale nieznaczy, że czynię to z przyjemnością.Słyszysz, Byhtra? - Dławiła się własnymi łzami, naprzemian krzycząc i szepcząc.- Uważasz, że ja nie mogę mieć marzeń? %7łe jestem tylkobezdusznym żywotworem? Pseudoczłowiekiem? Mam szansę wznieść się w powietrze,Byhtra.Dostanę skrzydła, wiesz? To co, że zginę.To co, że zabiorę ze sobą jakiegośMazurbalańczyka, jego straż i niechby całą pieprzoną ludzkość! Jeśli mogę być choć przezchwilę, chociaż przez chwileczkę, w całym tym porąbanym życiu.- Zamilkła, krztusząc siępłaczem.- Ty powinieneś mnie zrozumieć, Byhtra.Rozumiesz mnie, prawda?Czułem, że życie powoli mnie opuszcza.Moje kończyny drętwiały, a tors tężał wbolesnym uścisku.- Chciałam.- mówiła dalej - mogę być przez chwilę, przez chwilę krótką jak jedenuśmiech.mogę być jak anioł.Po prostu odlecieć i wykąpać się w promieniach słońca.-Umierając, wsłuchiwałem się w płaczącą Naryani.- Aniołem, Byhtra.Wiesz? - Dotknęłamojego policzka, czule gładząc go drżącą dłonią.Chciałem, żeby to trwało.Chciałem takumrzeć, pod jej czułym dotykiem.- Wiesz? - wyszeptała.- Ja.ja tylko.Ucichła.Po chwili doszedł do mnie łoskot padającego ciała i usłyszałem niewyraznygłos Daviva:- Trzymasz się, brachu? Kurwa, wyglądasz jak rozpieprzony o ścianę kotlet.Maszpianę na ustach.Czy ta zdzira cię otruła? Odezwij się, Byhtra! Co tam masz? Maska?Chcesz ją nałożyć?A potem był tylko wielki spazm.Zwiadomość wracała powoli jak robotnik po podwójnej zmianie w fabryce.Zwiadomość miała ochotę urżnąć się w sztok.Ja również.- Masz szczęście - oznajmił Trębacz - że Davivowi udało się jakoś cię stamtądwyprowadzić.Mówił, że raz mało go nie zmiażdżyłeś, zataczając się na ścianę.Wieleryzykował, kradnąc lektykę swojego pracodawcy.Gdyby strażnicy Węzła zostalizaalarmowani przed waszym przelotem, obaj skończylibyście marnie.- Daviv jest tutaj? - zapytałem, z trudem unosząc głowę z poduszki.- Jest z nami, w siedzibie diaspory.Macki Ariusa Mahabe go nie dosięgną.Chciałem zapytać o Naryani, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.- Długo spałem?- Dość długo, ale pośpisz jeszcze jakiś czas.Musisz dojść do siebie.Daviv już wieleuczynił w tym kierunku, potrzebujesz jednak spokoju, by całkowicie wyzdrowieć. Leżałem na zbitym z desek łóżku, w podziemiach najrajskiej kamienicy.Miałem nasobie czystą bieliznę.Na szafce obok stał dzbanek z czystą wodą.Czułem boleśniezablizniające się rany na całym ciele i chłodną pustkę wewnątrz.Trudno powiedzieć - czy topęknięte serce, czy może pusty jak diabli żołądek?Uniosłem się na łokciach, oglądając pokój, w którym przyszło mi zdrowieć.Jednaspadziowa lampka oświetlała niewielkie, pobielone wapnem pomieszczenie.Nieprzypominało to luksusowych warunków, w jakich do niedawna mieszkałem, ale czułem siętu tak bezpiecznie, jak nigdzie od dłuższego czasu.Od czasu, gdy wykurzono mnie z Dziupli.- Było z tobą krucho - dodał Trębacz.Nie odpowiedziałem.Położyłem się na wznak, popatrując w popękany sufit.- Nadchodzi czas wojny, Byhtra.Wszystko się zmienia.W końcu.Ruah Hakodeshoczyszcza ulice z donosicieli, zdrajców i wrogich sekciarzy.Dziki Mesjasz sprawia, że ludziewidzą w Zwiętym Tchnieniu swoje zbawienie.Pokazujemy miastu, że stać nas na działanie.Ludzie chcą zamieszkać w Gan Eden, w legendarnym Ogrodzie Rozkoszy.My im tooferujemy.Przejmujemy Domenę Dzbana.Ale nasza uliczna armia potrzebuje generała.Mamy proroka, mamy nawet własnego boga, szalejącego po zaułkach Małego Kotła.Potrzebujemy jedynie kogoś, kto pokaże, jak rozgniata się czerep Technomaga.Musimy miećwojennego wodza.Spojrzałem na niego.Oczy lśniły mu odbitym światłem lampki, błyszcząc jakmosiężne guziki.- Jestem tylko duchem przemian - powiedział, wzruszając ramionami.- Dla ludzijestem nierzeczywisty.Jak słoneczny refleks na tafli wody albo jak ptasi trel; nie ma mnie tu.Nie istnieję.Ja tylko gram.Uniósł trąbkę i zagrał na niej melodię tak nierealną jak on sam - pełną ulotnychdzwięków, nieuchwytnych tonów i zaczarowanych pauz.Gdy grał, próbowałem cofnąć siępamięcią do mojej młodości, ale napotkałem mur niechęci.Spróbowałem więc przywołaćobrazy niedawnych wydarzeń, by zrozumieć, kim tak naprawdę jestem i czy kiedykolwiekbyłem uciszycielem, za jakiego się uważałem, lecz cofnąłem się przed tym z odrazą.Nieczułem nienawiści.Ani do Technomagów, ani do Złotorękich czy Arystokratów, ani doMazurbalańczyków, złodziei, dziwek, innych uciszycieli, napotkanych rębaków, pijaków,aktorów, wszy na pościeli i moich wymarłych przodków, których byłem jedyniewynaturzonym cieniem, haniebną karykaturą i żywym obrazem konfliktu odrażającejbrutalności z głęboko skrywaną tęsknotą do szlachetności.Nie czułem nienawiści do nikogo.Ani do czarnookiej Naryani, ani nawet do siebie.Było mi tylko wstyd.Wstydziłem się brudu. Chciałem zmyć go z siebie jak najprędzej.Trębacz skończył grę i odłożył pozłacaną trąbkę na szafkę, obok dzbanka.- Jesteś już naznaczony - powiedział.- Dotknąłeś Serca Maszynowego Boga,dokonując pierwszego aktu wyzwolenia.Teraz wypadałoby pomóc innym.Czy jesteś z nami?Pytanie odbiło się głuchym echem po pokoju.Spojrzałem na wewnętrzną stronęprawej dłoni i zaniosłem się kaszlem, zakrwawiając wypalony na niej znak.Następnieprzeniosłem wzrok na siedzącego przy łóżku Trębacza.Uśmiechnął się.- Wiem, o czym teraz myślisz - powiedział.- Tak, ona jest z nami; dziewczyna, którąpozbawiłeś obojga rodziców traktujących cię jak przyjaciela.Osobiście odszukałem ją pośródgruzowisk Ropoezji.Młoda pisze niezłe wiersze; wiedziałeś? Teraz jest z nami i opiekuje siędzieckiem Eyry.Ruah Hakodesh nie może zbliżyć się do nikogo, nie czyniąc tej osobiekrzywdy, więc jej malec potrzebował opiekunki mówiącej tym samym językiem, a wśród nassą niemal sami Najrajowie.Lepszy byłby wprawdzie ktoś szczekający pyskówką PsiegoDołka, ale nikogo takiego nie mamy.Chociaż, czy ty przypadkiem nie wychowywałeś się wPsim Dołku? Nieważne.Istotne, że jesteś z nami.I że jest tu także dziewczyna, której chybajesteś coś winien, nieprawdaż? Dobrze zgaduję, że może ona stanowić dla ciebie pierwszykrok na drodze do odkupienia dawnych grzechów?- Nie istnieje nic takiego jak grzech - odparłem.- Zwietnie! To mi się podoba, naprawdę.Ale czy nie jest przypadkiem tak, że trochężałujesz paru swoich uczynków? Myślę, że pobrzmiewa w tobie odrobina prawdziwegojednorożca; szlachetnego stworzenia zrodzonego z idei wolności.Nieprawdaż? Chciałbyś sięwidzieć ostatnim honorowym sukinsynem w tym brudnym, bezlitosnym mieście.Wiesz, że toniemożliwe, ale jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •