[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Masz chyba wszystkie cechy rozpustnika - zaśmiała się.- Staram się jak mogę, moja droga.Borys, Natasza! - zawołał psy i wraz z nimiopuścił ogród.Lubiła go.Ta świadomość przyniosła jej ulgę.Nie pamiętała dwudziestu lat, którespędzili wspólnie, jako brat i siostra, lecz lubiła mę\czyznę, jakim był dzisiaj.Z rękami w kieszeniach wygodnych, workowatych spodni ruszyła na dalsząprzechadzkę.Ogród pełen był ró\norodnych zapachów, mocnych, lecz nie oszałamiających.Kolory nie układały się w tęczę, ale zmieniały jak w kalejdoskopie.Idąc, zadawała sobie pytania.Bez wysiłku rozpoznawała ka\dą roślinę.W ten samsposób, pomyślała, potrafiła rozpoznać malarzy - autorów obrazów w Długiej Galerii wzachodnim skrzydle.Malarzy, ale nie tematy.Nawet twarz matki byłaby jej obca, gdyby Brie nie była do niej tak uderzającopodobna.Patrząc na portret tej kobiety, widziała, po kim odziedziczyła kolor oczu, włosów,kształt twarzy, zarys ust.Nie ma wątpliwości, \e księ\na El\bieta de Cordina była piękniejszaod córki.Brie mogła to obiektywnie stwierdzić, patrząc na portret matki i na swą wielką,zamaszyście namalowaną podobiznę.Księ\niczka Gabriella na tym portrecie była młodsza.Mogła mieć dwadzieścia, mo\edwadzieścia jeden lat.Wyglądała imponująco w ciemnofioletowej sukni z ró\owymi wstą\kami.Spoglądając na siebie, Brie zastanawiała się, jak mogła zdobyć się na odwagę, bywybrać takie kolory do pozowania.I skąd wiedziała, \e będą tak efektowne.Twarz jej matki na portrecie zapierała dech w piersiach.Aamała serce.Miała na sobiekremowobiałą suknię, a bukiet bladoró\owych ró\, trzymanych w ręku, przydawał jejpoetyckiego piękna.Bennett miał identyczne spojrzenie, wraz z iskierką przekory, którą Briewychwyciła w portrecie.Za to Aleks, ze swoją wojskową postawą i stanowczością, był podobny do ojca.Obiecechy były widoczne w naturze i na oficjalnych wizerunkach.Zastanawiała się, czy bratcieszył się z roli następcy tronu, czy te\ po prostu tę rolę akceptował.Zastanawiała się, czyona z Aleksem są na tyle blisko, by mogła znad jego uczucia i nadzieje.A kiedy pozna własne?Z gęstwy zieleni wyłoniła się altanka obrośnięta pnącą wistaria.W środku stały dwamiękkie krzesła i marmurowy stolik.Podobnie jak w tamtym miejscu nad morzem, Briepoczuła się tutaj dobrze.Kiedy zostawała sama, łatwiej było jej się przyznać, \e wcią\ szybko się męczy.Usiadła, wygodnie wyciągając przed siebie nogi, a plamki światła przebijające się przez gęstelistowie igrały na jej ciele.W powietrzu unosił się delikatny, pełen słodyczy zapach kwiatów ileniwe brzęczenie pszczół.Wydawało się, \e nic więcej nie istnieje.Brie zamknęła oczy ipozwoliła wędrować myślom.Była śpiąca.Czuła się niemal ogłupiała sennością.Nie było to zwykłe, przyjemneuczucie odprę\enia, po które przyjechała na wieś.Wszystkie wyjazdy na małą farmę słu\yłytemu, by Brie Bisset mogła wykraść trochę czasu księ\niczce Gabrielli.Czas był cenny.Gdyby chciała się po prostu zdrzemnąć, mogła spędzić w swym pokoju całe popołudnie.Pociągnęła kolejny łyk kawy z termosu.Była mocna, taka, jaką lubiła.Słońceprzygrzewało, pszczoły brzęczały wśród kwiatów, a mimo to nie miała dość energii, by odbyćzaplanowany spacer.Mo\e po prostu na chwileczkę zamknie oczy.W ka\dym razie niemogła utrzymać termosu.Mo\e oprze się plecami o skałę i zamknie oczy.Słońce nie grzało ju\ mocno.W powietrzu był chłód, jak gdyby chmury zasnułyniebo, gro\ąc deszczem.Nie czuła ju\ słodkiego zapachu trawy, ciepłych od słońca kwiatów,tylko stęchliznę i wilgoć.Wszystko ją bolało.Ktoś coś mówił, ale nie rozró\niała słów.Słyszała mruczenie, brzęczenie, lecz nie były to owady, lecz ludzie.Zrobią wymianę za księ\niczkę, nie będą mieli wyboru.Szepty, nic, tylko szepty.Zlady są zatarte.Będzie spać do rana.Zajmij się nią jeszcze raz.Czuła strach.Potworny, pora\ający strach.Musi się obudzić, musi obudzić się i. - Brie.Ze stłumionym krzykiem rzuciła się na krześle, niemal zrywając się na równe nogi,nim ręce złapały ją za ramiona.- Nie! Nie dotykaj mnie!- Spokojnie.Reeve nie puścił jej ramion, kiedy sadzał ją z powrotem na krzesło.Była zziębnięta imiała szkliste spojrzenie.Szybko podjął decyzję, \e jeśli zaraz nie przyjdzie do siebie,zabierze ją do pałacu i zawoła Franca.- Tylko spokojnie - powtórzył.- Myślałam.- Szybko rozejrzała się wkoło.Ogród, słońce, pszczoły, wszystko byłona swoim miejscu.Gdy spostrzegła, \e serce wali jej jak młotem, zmusiła się do kilkugłębokich oddechów.To musiał być sen.Reeve przyglądał się jej uwa\nie, szukając objawów szoku.Jednak najwyrazniej niepozwoliła sobie na ten luksus.- Nie budziłbym cię, ale wyglądałaś, jakbyś miała koszmarny sen.Puścił jej ramiona i usiadł obok na krześle.Stał tam ju\ od pięciu, mo\e dziesięciuminut, przyglądając się Brie pogrą\onej we śnie.Wydawała się szczęśliwa.Patrząc na nią,zdał sobie sprawę, \e zniknął dystans, którym się zwykle otaczała.Chciał na nią popatrzeć,tylko patrzeć.Teraz, gdy spała, przypominała mu tamtą młodą dziewczynę sprzed lat, zadowoloną ipewną siebie, pełną niewinnej zmysłowości.Pamiętał, jak trzymał ją w ramionach.Pamiętałpodniecającą kobiecość, śmiałe oddanie.Patrząc na nią, wiedział, \e chce ją tam poczućznowu.I jeszcze mocniej.A przecie\ zdawał sobie sprawę, \e po\ądanie nie pozwoli mu myśleć obiektywnie.Zaś gliniarz, który nie potrafi zachować dystansu do sprawy, jest przegrany.Dobrze, ale onnie jest ju\ gliną.To był przecie\ jeden z powodów, dla których zrzekł się odznaki - ciągławalka o utrzymanie dystansu, o brak zaanga\owania, stała się dla niego nie do zniesienia.Chciał od \ycia czegoś innego.Jednak nie spodziewał się, \e tym czymś oka\e sięksię\niczka.Siedział, czekając, a\ oddech Brie się uspokoi.Dla jej dobra lepiej będzie, by pamiętało zasadach, według których \ył przez wszystkie lata słu\by.- Opowiedz mi - poprosił.- Nie ma czego.- Zamrugała oczami w blasku słońca.- To takie niejasne. Wyjął papierosa, zapalił.- A jednak opowiedz.Rzuciła mu spojrzenie, które zinterpretował jako mieszaninę niechęci i złości.Lepszeto ni\ obojętność.- Myślałam, \e jesteś tu jako mój ochroniarz, a nie psychoanalityk - sarknęła.- Umiem się dostosować.- Zaciągnął się chciwie, patrząc jej w oczy.- A ty?- Chyba nie bardzo.Podniosła się.Jak zauwa\ył, rzadko potrafiła usiedzieć w miejscu, gdy byłazdenerwowana.Zerwała kwitnące pnącze wistarii i lekko przeciągnęła nim po policzku.Tobył kolejny jej zwyczaj, który zauwa\ył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •