[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przekraczamy leżące ciała - to pewnie ludzie, którychTobias zabił, wchodząc - i w końcu docieramy do wyjścia ewakuacyjnego.Tobias wypuszcza moją dłoń, żeby otworzyć drzwi, a mnie w uszach zaczyna wyć alarmpożarowy, mimo tobiegniemy dalej.Dyszę ciężko, ale się tym nie przejmuję, bo nareszcie uciekam i ten koszmarsię kończy.Zaczyna mi się robić czarno przed oczami, więc chwytam Tobiasa za rękę i trzymammocno; wierzę, że sprowadzi mnie bezpiecznie na dót po schodach.Brakuje mi schodów, żeby biec dalej; otwieram oczy.Tobias sięga do klamki drzwiwyjściowych, ale go powstrzymuję.- Muszę.złapać oddech.Zatrzymuje się, a ja kładę sobie ręce na kolanach i się pochylam.Ramię ciągle mnie boli. Marszczę czoło i spoglądam na niego w górę.- Dalej, uciekajmy stąd - ponagla.Tracę zapał.Wpatruję się w jego oczy.Są ciemnoniebieskie z jaśniejszymi plamkami naprawej tęczówce.Chwytam go za podbródek, przyciągam jego usta do swoich i całuję go powoli.Wzdycham, kiedy się odsuwam.- Nie możemy stąd uciec - szepczę.- Bo to symulacja.Pociąga mnie za prawą rękę.PrawdziwyTobias pamiętałby, że jestem ranna w ramię.- Co? - Spogląda na mnie gniewnie.- Chyba bym wiedział, gdybym był pod wpływemsymulacji?- Ty nie jesteś pod wpływem symulacji.Ty jesteś symulacją.- Unoszę wzrok i mówię na głos:- Mogłaś wymyślić coś lepszego, Jeanine.Teraz wystarczy tylko, żebym się obudziła i wiem, jak to zrobić - robiłam to już wcześniej, wswoim krajobrazie strachu, kiedy zbiłam akwarium, tylko go dotykając, albo kiedy w trawiepojawił się pistolet, żebym zestrzeliła zlatujące ptaki.Wyjmuję z kieszeni nóż - jeszcze przedchwilą go tam nie miałam - siłą woli zmuszam swoją nogę, żeby była twarda jak diament.Dzgam nożem w udo, ostrze się łamie.Budzę się ze łzami w oczach.Budzi mnie krzyk sfrustrowanej Jeanine.- Co to jest? - Wyrywa Peterowi pistolet z ręki i sztywnym krokiem idzie przez pokój, po czymprzystawia mi lufę do skroni.Zamieram, robi mi się zimno.Nie zastrzeli mnie.Jestem problemem, którego nie potrafirozwiązać.Nie zastrzeli mnie.- Co cię naprowadza? Powiedz mi.Powiedz, bo cię zabiję.Powoli unoszę się z krzesła, wstaję, moja skóra przyciska się mocniej do zimnej lufy.- Myślisz, że powiem? - mówię.- Myślisz, że wierzę, że zabiłabyś mnie, zanim poznaszodpowiedz na to pytanie?- Ty głupia dziewucho! Uważasz, że chodzi o ciebie i twój nienormalny mózg? Nie chodzi ociebie.Nie chodzi o mnie.Chodzi o to, żeby uchronić to miasto przed ludzmi, którzy chcąrozpętać w nim piekło!Zbieram resztki sił i rzucam się na nią, na oślep wbijam paznokcie w skórę, gdzie popadnie,tak mocno, jak tylko się da.Wrzeszczy co sił w płucach, a jej ryk podburza mi krew.Walę jąpięścią w twarz.Czyjeś ręce mnie chwytają, odciągają od Jeanine i dostaję cios w bok.Jęczę i sięwyrywam do niej, ale przytrzymuje mnie Peter.- Bólem tego ze mnie nie wydusisz.Serum prawdy tego ze mnie nie wydusi.Symulacje tegoze mnie nie wyduszą.Jestem odporna na wszystkie te trzy rzeczy.Leci jej z nosa krew i widzę zadrapania od paznokci na jej policzkach, z boku na szyi, pręgiczerwienieją od zbierającej się krwi.Spogląda na mnie gniewnie, tamując krwawienie z nosa.Mapotargane włosy, ręce jej drżą.- Nie udało ci się.Nie możesz mnie kontrolować! -krzyczę tak głośno, że boli mnie gardło.Przestaję się szarpaći opieram się o pierś Petera.- Nigdy nie zdotasz mnie kontrolować.- Zmieję się smutno,szaleńczo.Rozkoszuję się gniewem na jej twarzy, nienawiścią w jej oczach.Była jak automat - zimna i bez emocji, kierowała się jedynie logiką.A ja ją złamałam.Złamałam.Rozdział 34Kiedy jestem już na korytarzu, przestaję wyrywać się do Jeanine.Boli mnie bok w miejscu, gdzie uderzył mnie Peter, ale ten ból jest niczym w porównaniu z triumfem na mojej twarzy.Peter bez słowa odprowadza mnie do celi.Przez długą chwilę stoję na środku pokoju iwpatruję się w kamerę w lewym rogu.Kto mnie obserwuje przez cały czas? ZdradzieccyNieustraszeni, którzy mnie pilnują, czy Erudyci, którzy mnie badają?Kiedy palenie ustępuje z mojej twarzy, a bok przestaje boleć, kładę się.Jak tylko zamykam oczy, pod powiekami pojawia się obraz rodziców.Raz, kiedy miałamjedenaście lat, przystanęłam przy drzwiach ich sypialni, żeby popatrzeć, jak razem ścielą łóżko.Tata uśmiechał się do mamy, kiedy naciągali kołdrę i wygładzali ją idealnie zsynchronizowani.Po tym, jak na nią patrzył, wiedziałam, że darzy ją większym szacunkiem niż siebie samego.Nie było w nim egoizmu czy niepewności, które nie pozwalałyby mu dostrzegać ogromu jejdobra, jak często się dzieje w przypadku reszty nas.Czy taka miłość jest możliwa tylko wAltruizmie? Nie wiem.Mój ojciec - urodzony jako Erudyta, wychowany jak Altruista.Często trudno mu było sprostaćwymaganiom wybranej przez niego frakcji, tak jak mnie.Ale próbował i rozpoznawał prawdziwąbezinteresowność, gdy miał z nią do czynienia.Przyciskam poduszkę do piersi i ukrywam w niejtwarz.Nie płaczę.Po prostu cierpię.Poczucie straty nie jest tak ciężkie jak poczucie winy, ale więcej ci zabiera.- Sztywniaczko.Budzę się natychmiast; cały czas ściskam dłońmi poduszkę.Na materacu pod moją twarzą jestmokra plama.Siadam, trę palcami oczy.Brwi Petera, zwykle uniesione, są zmarszczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •