[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dlaczego nie siada? — zapytał Bieńkowski.Przywara, który stał obok niego,przeczekał przelot drugiego samolotu, wyjaśnił krótko:— Ogląda teren — i zapytał, czy ten drugi to Wirecki.— Tak — odrzekł Bielak.Maszyny okrążyły ich po raz drugi, po czym Troll Greya przytarł gładko na początkurówniny, przejechał koło pięćdziesięciu metrów i wyżłobiwszy pazurami hamulców dwiegłębokie bruzdy w śniegu stanął na środku lądowiska.Wirecki zaszedł dalej, zaczekał, póki Troll nie odpełznie na bok i wylądował równiegładko jak on.Tymczasem nadleciała trzecia maszyna.To Kramer schodził z ciemnej głębi niebawyrwawszy się chmurom, które zagarnęły go wraz z samolotem.Przeniknął z wiatrem nad lądowiskiem, zawrócił, zamknął gaz, zawiesił maszynę naskrzydle, zadarł ją nagle, aż zachłysnęła się przestrzenią i śliznął się w dół.— Wariat — powiedział Bielak, wzruszając ramionami.— Zdaje mu się, że siedzi namyśliwskim samolocie i że tu jest takie lotnisko jak u nich w Meksyku.Jeszcze rozwali tęskrzynię i znów będziemy mieli kłopot.Ale Kramer nie „rozwalił skrzyni".Wyrównał, wymknął się z trawersu, ściągnął, wytracił prędkość i już szorował po śniegu.Wiatr skracał mu bieg; widać było, że zatrzyma się w granicach lądowiska.Jakoż stanął zaledwie o dwadzieścia metrów dalej niż Grey i Wirecki, Bielak zaś, który zniepokojem patrzył na to lekkomyślne lądowanie, tylko potrząsnął głową.W dziesięć minut później nad lądowiskiem znów zaryczał jakiś silnik i po chwili TheDark Heart stanął obok innych samolotów, mieląc wolno mroźne powietrze oszronionymśmigłem.Grey zarządził krótką odprawę w kabinie Błyskawicy, gdzie było ciepło, cicho i dośćprzestronnie.Zadawszy kilka pytań Burnaglowi, który leżał na noszach wewnątrz,zorientował się ostatecznie w sytuacji.Ustalono, że tylko Troll i Pirat nadają się do lądowaniana krze, z której należało jak najprędzej zabrać resztę rozbitków.Kramer i Szczerbiński zeswymi samolotami mieli zostać na miejscu, aby dopomóc Bielakowi przy zmianie płozy,którą przywiózł Wirecki i przy nalewaniu benzyny, którą Przywara już wyładowywał zsamolotu Greya.Trzeba było ponadto przygotować miejsce na przyjęcie samolotówradzieckich, które leciały z Pitlekaj.Grey zapytał, jak daleko znajduje się obóz na krze lodowej.— Trzydzieści kilometrów stąd — powiedział Bielak z posępną miną.Grey znów liczył:— Cztery nawroty.Pięć minut w jedną stronę dla Pirata, sześć i pól dla Trolla, trochęwięcej niż siedem dla Lamersa.Najdalej za półtorej godziny będziemy gotowi.— Tam jest źle — mruknął Bielak.— Bądźcie ostrożni: tor do lądowania i startu, ma niewięcej niż sto metrów.— Tak — powiedział Grey poważnie.— Trzeba uważać.Mieli już wychodzić, gdy przyleciał Plichta.Zostawił maszynę na środku lądowiska i zdyszany wpadł między nich.Ledwie go poznali: był wynędzniały, blady, zarośnięty.Tylko oczy paliły mu sięgorączkowym płomieniem.— Nareszcie! Oh, poruczniku.— powiedział wzruszony ściskając Greya.Klepali go po plecach, gadali wszyscy razem.Kramer wycałował go w kłujące policzki irobił śmieszne miny usiłując ukryć wilgoć w swoich niebieskich oczach.Grey podtrzymał gosilnym ramieniem, bo Adam nagle „zmiękł" w kolanach i omal nie osunął się na lód.Dali mu łyk koniaku i ściskali go znowu wśród bezładnych pytań i odpowiedzi, jakbychcieli w ciągu kilku chwil wynagrodzić sobie długie godziny i dni, podczas których myślelio nim, nie wiedząc czy żyje.Bodajże zapomnieli o reszcie rozbitków.On sam zresztą im o nich przypomniał.— Lecimy do obozu, poruczniku? — zapytał, oglądając się na swój samolot.— Tam jestcoraz gorzej.Czy wasze maszyny będą mogły.— Lecimy — przerwał mu Grey.— Wytrzymasz jeszcze cztery lądowania?— Nawet dziesięć, jak już wiem, że tu jesteście.— No, to jazda!Silniki zawarczały na pełnym gazie.Trzy samoloty położyły się w głęboki zakręt postarcie i światła ich znikły w oddali, tonąc w szarym, coraz ciemniejszym mroku.Zarówno Grey, jak i Wirecki wspominali zawsze te cztery lądowania i cztery starty nakrze lodowej pod 77 stopniem szerokości północnej jako najtrudniejsze ze wszystkich,których kiedykolwiek dokonali.— Gdybym wówczas nie wiedział, że wszystko od tego zależy; że mam w ręku życiekilku ludzi — powiedział później Wirecki — chyba rozbiłbym maszynę zaraz za pierwszymrazem.Grey przyznał, że gdy jego Troll opadał bez prędkości na lód, myślał tylko o tym, conajpierw pęknie; kra czy podwozie?Maszyny, gwałtownie hamowane na zbyt krótkim dobiegu, omal nie stawały na łbach.Rzucane w poprzek toru szorowały ogonami po nierównościach, zamiatały skrzydłami wlewo i w prawo i wreszcie — zawracały gwałtownie nad zrębem lodowego poła.Każde takielądowanie groziło utratą równowagi przy końcu dobiegu i stoczeniem się w morze.Każdestanowiło ryzyko, nie do pomyślenia w innych okolicznościach.Każde udawało się o włos odkatastrofy.— Tylko Plichta siadał tam jak wróbel na półmisku; Ale on potrafi wylądować chyba wkażdym miejscu.Wystarczy mu taki kawałek terenu, jaki pokrywa cień jego samolotu —oświadczył Kramer, który blagował jak zwykle bez zająknienia.Bądź co bądź ryzykowne przedsięwzięcie zostało uwieńczone pomyślnym wynikiem.*Ostatnim pasażerem, który opuścił obóz rozbitków, był kapitan Pilewicz.Plichta, który przyleciał po niego, zastał starego marynarza palącego spokojnie ostatniecygaro u skraju toru startowego.Pilewicz, sam jeden wśród pustki polarnego krajobrazu,przechadzał się tam i z powrotem między starą zniszczoną torbą podróżną, z którą się nigdynie rozstawał, a skrzynką z sekstansem ocalałym z Junaka II.Sekstans stanowił własność Wielkiej Linii Północnej i był najcenniejszym sprzętem, jakiudało się uratować dla armatorów.Poza tym, wraz z dziennikiem okrętowym, stanowiłpamiątkę po statku i kapitan opiekował się pieczołowicie obydwoma tymi przedmiotami.Nieco groteskowa sylwetka tego człowieka spacerującego samotnie po krze lodowej wten sam sposób, jak to czynił na pomoście kapitańskim (powłócząc nogą, z rękamizałożonymi w tył i opuszczoną głową, którą podnosił w górę za każdym półobrotemwypinając przy tym brzuch i unosząc się na palcach), wywarł na Plichcie dziwnie smutnewrażenie.Pilewicz, jeśli ukazywał się na statku, to po to, aby wydawać rozkazy, aby dowodzić, abyposkramiać ludzi i żywioły.Gdy się go widziało w obozie, wiadomo było również, że jest tunajważniejszym czynnikiem ładu i organizacji.Od niego wszyscy oczekiwali ratunku.Onnadal za wszystko ponosił odpowiedzialność.Teraz rola jego była skończona: oddał lotnikom wszystkich swoich ludzi w ustalonymprzez siebie porządku i kolejności, i został sam ze swoją czarną, zniszczoną w niezliczonychrejsach torbą i z tym, co uratował ze statku, którym dowodził: z sekstansem i dziennikiemokrętowym.Dokoła niego powstała nagle pustka, na której tle jego zwykłe ruchy, jego krępapochylona postać i wszystko to, co w tej postaci było codziennego, nagle zaczęło wydawaćsię dziwaczne, śmieszne i pozbawione sensu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    ") ?>