[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oraz że jej kuzynka, która miała przylecieć pózniej tego wieczora, a nie zrobiłarezerwacji -  Przysięgam, ta kobieta by własnej głowy zapomniała! - mogła być spokojna:nie był to szczyt sezonu i Marriott miał mnóstwo wolnych pokoi.Wiedziała, że większość hoteli starało się wynajmować pokoje blisko siebie, więcczęsto całe piętra były wolne od gości.Spojrzała w notatki, żeby przypomnieć sobie, na czym skończyła, i wybrała numer3314.Nasłuchiwała sygnału.Dochodziła dziewiąta wieczór, nie najlepszy moment naposzukiwanie pustego pokoju.Jeśli nikt nie odbierał, mogło znaczyć, że goście są na kolacji, oglądają przedstawienie na Broadwayu albo korzystają z jednej z dziesięciu tysięcywieczornych rozrywek, które oferował Nowy Jork.Rozłączyła się i wystukała 3316.- Taa? - odezwał się opryskliwy głos.- Przepraszam, pomyłka.- W notesie zapisała  3314/3316.Przekreśliła  3316.Wzięła głęboki wdech i wybrała 3414.Kiedy nikt nie odebrał, spróbowała 3416.Bez odzewu,wybrała więc 3412.Zdyszana kobieta podniosła słuchawkę, sprawiała wrażenia, jakbyspodziewała się telefonu.Ale nie od Alicii.Dwanaście minut i piętnaście pięter pózniej znalazła pusty korytarz.Nikt nie odebrałtelefonu w żadnym z pokoi od 4910 do 4929.Dałaby sobie rękę uciąć, że pokoje by puste niedlatego, że akurat wszyscy ich mieszkańcy korzystali z uroków Nowego Jorku, ale ponieważhotel celowo nie umieszczał tam gości.- Pański pokój jest gotowy - zaświergotała przesłodzonym głosem.Człowiek napodłodze nawet nie drgnął.Ostrożnie powiodła palcami po ręczniku, którym owinęła zranione ramię.Był ciepły ilepki.Na koniuszkach jej palców została krew.Znów przemókł.To już trzeci raz.Jejprzyjaciel będzie umiał zatrzymać krwawienie.Apollo był przecież lekarzem, choć od dawnanie praktykował medycyny.Jego drugi fach - ten, dla którego chciała go ściągnąć - byłznacznie bardziej dochodowy i, jak sam twierdził, przyjemniejszy.Patrzyła na grę światła wkarminowych plamach połyskujących na opuszkach palców i żałowała, że nie wspomniała oswoich obrażeniach.Podczas rozmowy z Apollem bardziej martwiła się o Hienę i o to, co znim zrobić.Uśmiechnęła się na myśl o tym mimo supłów, które czuła w żołądku. 46.W drodze do domu Oakleyów w Wilmington Brady kilkakrotnie zbaczał z autostrady.Chociaż bardzo nie chciał tracić czasu, jadąc dłuższą drogą, musiał się jednak upewnić, żenikt ich nie śledzi.A nic nie sprawdzało się lepiej niż długie i kręte wiejskie drogi.Wpewnym momencie zatrzymał się, wysiadł i przyjrzał się niebu.Nie było helikopterów.Podwóch godzinach jazdy po dwuipółgodzinnej trasie zaczął kląć pod nosem i skręcił wnajbliższy zjazd.W zaciemnionej zatoczce myjni samoobsługowej wyjął ze schowka latarkę iwczołgał się pod samochód.Sprawdził wszelkie typowe miejsca, gdzie umieszcza sięurządzenia śledzące, ale żadnego nie znalazł.Potem zaczął szukać na oślep, ale znów bezrezultatów.Nie miał skanera, który jednoznacznie potwierdziłby obecność lub brakurządzenia namierzającego, ale kiedy ponownie wgramolił się na siedzenie kierowcy, czułpewność, że gdyby coś tam było, znalazł by to.Zastartował silnik i Zach się przebudził.Brady spojrzał na chłopca, który potarł swojątwarzyczkę, przeciągnął się i zamrugał powiekami, strącając z nich resztki snu.Uśmiechnąłsię, kiedy popatrzył na ojca.To dodało Brady emu otuchy.Wiedział, że jego obecność jestpocieszeniem dla syna.Nie chciał zawieść jego zaufania.Zach wyjrzał przez okno na ściany myjni i na zamknięty supermarket po przeciwnejstronie ulicy.- Gdzie jesteśmy? - zapytał.- Jakieś pół godziny od wujka Kurta.- To jest myjnia?- Tak, pomyślałem, że go trochę opłuczę, żeby ładnie wyglądał.Ale wąż nie działa.Zach spojrzał na niego, nie wierząc w ani jedno słowo.- Głodny? - spytał Brady.Z tyłu leżała paczka chipsów.Zach potrząsnął głową i oblizał usta.- Pić mi się chce.Brady sięgnął za siebie i namacał butelkę wody z kranu, którą zabrał razem zchipsami, i podał ją Zachowi.- Potrzebujesz iść do łazienki?Zach musiał się zastanowić. - No.- Dobra, znajdziemy jakieś miejsce.A potem prosto do wujka Kurta i cioci Kari.A potem do Nowego Jorku i Bóg jeden wie, gdzie dalej, dodał w myśli.- Wiedzą, że przyjeżdżamy? - zapytał Zach.- Dzwoniłem do nich z budki.Już nie mogą się ciebie doczekać.Jak tylko wujekpowiedział chłopakom, zaczęli krzyczeć z radości.Zach się uśmiechnął.Brady zawahał się, po czym ciągnął dalej:- Posłuchaj, Zach.Nie powiedziałem im o tym człowieku, który nas dzisiajzaatakował.Nie chcę ich straszyć.Chłopiec skinął głową.- To nasza tajemnica.Brady odetchnął z ulgą i wyjaśnił resztę planu.- Powiedzmy po prostu, że ze względu na pracę muszę wyjechać z miasta, a naszazwykła opiekunka nie mogła przyjść, więc pomyśleliśmy, że to będzie dobry moment nawizytę.- Właściwie tę historyjkę Brady zdążył już opowiedzieć Kurtowi.Zach spuścił oczy, wydymając usta.- Synku, wiem, że nie lubisz kłamać.I to jest wspaniała cecha.Ale to nie jestzwyczajna sytuacja.Boję się, że gdyby wiedzieli prawdę, staraliby się jakoś pomóc.Możezadzwoniliby na policję albo próbowali dodzwonić się do mnie w Biurze.A wtedy bandycimogliby się dowiedzieć, gdzie jesteś.- Brady na chwilę się zatrzymał.Nienawidził się za to,co miał zaraz powiedzieć, za ponowne wzniecenie strachu w sercu chłopca.- Zach, oni mogą znów po ciebie przyjść.I następnym razem może im się udać.Aza stoczyła się z oka Brady ego.Nie zdawał sobie sprawy, że tam była, nie wiedziałnawet, jak bardzo sam był wzburzony.Pomyślał, że uczucie straty i rozpaczy towarzyszyłomu tak długo, gdzieś pod powierzchnią, że się do niego przyzwyczaił.Uśmiechnął się i otarłłzę.Zach nie odpowiedział uśmiechem.Jego wielkie, ciemne oczy śledziły ścieżkęspływającej łzy Brady ego.Mężczyzna spodziewał się, że chłopiec może sięgnąć ręką i otrzećkroplę.Zamiast tego Zach spojrzał ojcu w oczy.- Boisz się, że mogą zrobić krzywdę wujkowi Kurtowi i cioci Kari, i innym? - zapytał.- Boję się.- Brady przełknął ślinę.- Boję cię, że skrzywdzą ciebie.- A bałeś się też o mamę? Zanim zginęła?Zastanowił się przez chwilę. - Nie, właściwie nie.Może tylko w jakiś nieokreślony sposób.Obawiałem sięwypadków drogowych i złych ludzi, ale chyba nie rozumiałem, że można stracić coś takcudownego.Stracić tak po prostu, bezpowrotnie.- Wyjrzał przez szybę.Wszystkie widocznekształty, znaków drogowych, drzew, supermarketu, miały odcienie szaroniebieskie.Wyobraził sobie świat, który zawsze i wszędzie tak wygląda.Wyłącznie szarość o różnymnasyceniu, z domieszką błękitu.Odwrócił się znowu do syna.- Nie chcę stracić i ciebie.Zach pochylił się nad deską rozdzielczą i próbował objąć ojca.Brady również nachyliłsię do niego i uścisnęli się.- Ja też nie chcę cię stracić - powiedział Zach.Uwolnił ojca z objęć i odsunął tak, żebymóc go widzieć.Oczy miał suche, słowa Brady ego nie spowodowały płaczliwości chłopca,za to wzbudziły w nim determinację.- Więc obaj będziemy uważać, żeby nic nam się nie stało, dobrze? Nie powiemwujkowi Kurtowi i cioci Kari o tamtym człowieku i jego psach.A ty.a ty nie pozwolisz,żeby oni cię dopadli.Dobra? - oświadczył Zach mocnym tonem.Brady potrząsnął głową.- Nigdy nie przestajesz mnie zadziwiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    "menu4/1.php") ?>