[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwiązał łódz odpala, mocno wiosłem odepchnął i popłynął.Równo, miarowo uderzały wiosła o srebrzystąwodę, płynął do przeciwległego brzegu, a różne myśli przewijały się przez głowę.Gdyby takkiedy z niedzwiedziem oko w oko stanąć albo orła bielika napotkać!Gdy do drugiego brzegu jeziora dopłynął, powitał go szum starego boru, brzęk pszczółleśnych, zapach kwiatów i leśnej żywicy.Paproć dawała wilgoć i chłód - jakby wachlarze zielone rozpościerały się nad ziemią.Znalazłsię na Niedzwiedziej Polanie.Tu nad drzewami słychać było brzęczenie tysiąca ruchliwychleśnych pszczół.Rozpalił spróchniałe kawałki drewna, aby okurzyć małe pracowite mieszkanki największejdziupli.Dzban gliniany do miodu i nóż przygotował, kiedy nagle usłyszał jęk, a potem mocnyostry krzyk ptaka.Serce mu zabiło.Nie mylił się! Gdzieś niedaleko krzyczał orzeł bielik, to jego mocne,niecierpliwe krakanie!Przez gąszcza podszycia leśnego przedzierał się niecierpliwie w stronę, skąd dochodził głos.Z daleka ujrzał ogromnego ptaka leżącego na ziemi.Potężne skrzydła spoczywały bezwładnierozpięte na igliwiu.Podszedł blisko.Przed nim leżał król ptaków orzeł bielik, orzeł, któregoniełatwo spotkać w kniei.Głowa bezwładnie opadła na bok.Nagle rozległo się głośne,rozpaczliwe krakanie.Spojrzał w górę, nad nim krążyła ogromna orlica.Widział połyskujące w słońcu jej pięknejasnoszare pióra.Orlica zniżyła lot.Odezwała się ludzkim głosem:- Pomóż nam, człowieku.Widzisz tę sosnę wysoką jak maszt? Orzeł ma skrzydła złamane, ana wierzchołku sosny jest jego gniazdo.Opatrz rany orła i zanieś go do jego gniazda.Mikołaj ochłonął ze zdumienia.Zdjął koszulę, podarł ją na strzępy, obandażował skrzydłaorła.Orzeł leżał dysząc ciężko.Mikołaj owiązał go sznurem, który miał w torbie, i z trudem włożył swój ciężar na plecy.Orzeł krakał ochryple.A tu tymczasem wiatr zawodził w gąszczu drzew, zaczął padać deszcz.138 Jak z ciężkim ptakiem wspiąć się na wysoką sosnę? Wiatr szarpał bezkarnie nagie ramionaMikołaja, deszcz smagał ostrymi igiełkami.Pień drzewa był śliski.Ale Mikołaj wyrósł wśródtej surowej przyrody.Piął się ku górze po mokrym pniu drzewa.Ciężki, bezwładny królptaków zwisał mu przez plecy.Orlica niespokojnie krążyła nad nim.Pot i deszcz zalewały oczy i twarz Mikołaja, wicherostrymi gałęziami bił po ramionach.Wreszcie dotarł do wierzchołka drzewa i ciężar swójzłożył w dużym, mocnym gniezdzie.Odetchnął.Orlica usiadła na gałęzi obok gniazda.- Dziękuję ci, człowieku, za pomoc.Wez ode mnie ten pierścień.Z żelaza jest, nie ze złota,ale moc jego trwalsza niż złoto i żelazo.Trzy razy tylko możesz tej mocy użyć w dobrej sprawie.Pierścień ten tylko dobremuczłowiekowi służyć może, a ty na niego zasługujesz.Niech ci przyniesie szczęście i radość.- Niechże będzie - rzekł Mikołaj.- Największa to jednak uciecha, żem orła bielika z tak bliskaujrzał, a radość, żem wam dopomógł.%7łegnajcie!Powrót do domu był trudny.Burza rozszalała się na dobre, jezioro huczało, ogromne falezakrywały łódz.Niebo raz po raz przecinały błyskawice.Czuł się bezradny w walce zżywiołem.Aódz raz unosiła się wysoko na grzbietach fal, to znów nagle spadała jakby wwielką przepaść między fale.Ale powoli burza zaczęła się uciszać i Mikołaj znalazł sięwreszcie na lądzie.Zabłysło słońce.Mikołaj ruszył w stronę wsi.I nagle z daleka ujrzał ogromny słup dymu iognia: jeden, drugi, trzeci.To jego wieś się paliła.Rzucił się jak oszalały, biegł bez tchu.Słychać już krzyk płacz.Skoczył Mikołaj jak żbik między ogień.Nie zważając na płomienie iwalące się belki wyniósł z ognia dwoje dzieci.Znów skoczył w ogień.Ludzie z przerażeniempatrzyli, jak nikł im z oczu i znów wyrastał.W blasku ognia połyskiwały tylko jego potężnenagie ramiona.Wieś jednak spaliła się doszczętnie.Spłonął i dom Mikołaja, ale on nawet o swoim niemyślał.Tak serce ściskało mu się na płacz dzieci i ludzką rozpacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •