[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marzyła, by dzień się już skończył: pragnęłajedynie leżeć z Amastanem w ciemnościach i czuć, jak ich krewpulsuje jednym rytmem.Czasem widziała, jak Tana przypatruje się jejzmrużonymi oczami, ale enad nie namawiała jej więcej, żeby odeszłaz plemienia, i wydawało się Mariacie, że nic nie jest w stanie naruszyćidealnej otoczki szczęścia, w jakiej spędzała swoje dni, strzeżonaprzez potęgę własnej zmysłowości.Nawet widok Amastana i innychmężczyzn rozmawiających z dwoma ciemno odzianymi mężczyznami,którzy wraz z zachodem słońca zjawili się na obrzeżach obozowiska,nie przestraszył jej tak, jak powinien, mimo że dostrzegła błysk pasówz amunicją krzyżujących się na ich piersiach i strzelby przewieszoneukośnie przez plecy.Gdy tej nocy Amastan przyszedł do niej pózniejniż zwykle, tak była ogarnięta pożądaniem, że kompletnie wyleciałojej z głowy, aby zapytać, kim byli tamci mężczyzni, kiedy jednakzaczął owijać sobie wokół twarzy zawój, szykując się do powrotu domęskiej części obozu, położyła mu dłoń na ramieniu.- Kim oni byli, ci mężczyzni, z którymi rozmawiałeś? TwarzAmastana przybrała tajemniczy wyraz.- Przyjaciele.Nie ma potrzeby, żebyś się tym zajmowała.Mariatauniosła się gniewem.- Bo jestem kobietą?- Bo cię to nie dotyczy.- Nie mów tak! Wszystko co dotyczy ciebie, dotyczy także mnie!- Są pewne sprawy, o których nie możemy rozmawiać.Obudziłasię w niej zazdrość.- Na przykład o Mancie?- Zawsze będę czcił jej pamięć.- Sprawię, że o niej zapomnisz!Przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała go gwałtownie.Po chwili Amastan odsunął ją łagodnie.Ujął jej twarz w swojądłoń.- Nigdy nie zapomnę Manty, chociaż w tej chwili moje sercenależy do ciebie. - A więc wezmiemy ślub? Patrzyła na niego wyzywająco.Słowawibrowały w powietrzu między nimi.Twarz Amastana byłanieprzenikniona.Po kilku długich jak wieczność chwilach przemówił cicho.- Naprawdę byś mnie chciała? - zapytał.- Ty, kobieta z takimpochodzeniem? Wiesz, że nie posiadam bogactwa, nie płynie też wemnie szlachetna krew.- Dorobimy się własnego bogactwa i stworzymy własny ród.Razem.Powoli skinął głową.Potem uwolnił się od niej i wstał.- Muszę o tym pomyśleć.Nie patrzył jej w oczy i byle jak owinąłsobie zawój wokół głowy, jakby nie mógł się doczekać, by od niejodejść.Mariata zerwała się na równe nogi, z pięściami zaciśniętymi,jakby chciała go uderzyć.W zamian jednak zaczęła gwałtownieuderzać w swoją suknię, strzepując z niej pył, uschłe liście izmiażdżone płatki.Czuła, jak gorący płyn, który w niej zostawił,spływa jej po wewnętrznych stronach ud.- Nie ma o czym myśleć - powiedziała przez zaciśnięte zęby.-Czy bawiliśmy się jak dzieci, pokładając się razem przez te ostatnietygodnie? Myślisz, że robiłam to ot, tak sobie, byle tylko zaspokoićwłasną przyjemność? A może postanowiłam udoskonalić umiejętności- nauczyć się tańczyć, jak to delikatnie ujmują kobiety z twojegoplemienia - których będę potrzebować, żeby gdzie indziej poszukaćsobie odpowiedniego męża? - Patrzyła na niego.- Co ty sobiemyślałeś?Amastan uniósł rękę dłonią go góry, uspokajająco.- Proszę, Mariato, przestań.Prawdę mówiąc, w ogóle niemyślałem.Czas, który z tobą spędzałem, był jak balsam na stare rany;ale powinienem był być mniej samolubny, myśleć nie tylko owłasnych potrzebach.W tej chwili możemy zbyt wiele stracić, biorącślub.Ty, my wszyscy.Mariata spoglądała na niego z wyższością, czując w sobie siłęswojej protoplastki; władzę wszystkich kobiet nad mężczyznami.- Nie mów mi, proszę, co jest dla mnie najlepsze.Inni mężczyznitego próbowali i mylili się.Kiedy byłam mała, bracia powiedzieli mi,że ukąszenie skorpiona najlepiej jest potrzeć gorącym piaskiem, a tonajgorsze, co można zrobić: palec spuchł mi jak jajko.Kiedy umarłamoja matka, ojciec zabrał mnie z mojego plemienia i zostawił na łasce Kel Bazgan, co było jeszcze gorszym błędem.To ja podjęłam decyzję,żeby z twoją matką przebyć Tamesnę; ja, nikt inny, postanowiłam lecz tobą, ponieważ wiedziałam, że zostaniemy poślubieni.Tylko jawiem, co jest dla mnie najlepsze; a ponieważ kochasz mnie, tak jak jakocham ciebie, nie widzę żadnych przeszkód.- Ujęła amulet, którynosiła na szyi, i oznajmiła: - Biorę ciebie, Amastanie ag Moussa, zaswojego męża po wsze czasy, i noszę twój talizman na znak naszegozwiązku.- Następnie sięgnęła po swój szal i okryła nim głowę, jakkobieta zamężna.- Widzisz? Aatwo poszło.Jutro pójdziemy do twojejmatki, powiemy jej o naszych zrękowinach, ona przygotuje wesele,rozpowie, by znaleziono mojego ojca i braci, by mogli zostaćzaproszeni na naszą uroczystość.O niczym więcej nie trzeba myśleć.Amastan chwycił ją za ramiona; nie był to jednak czuły uścisk.Jego palce, spięte od powstrzymywanego gniewu, wbijały się w niąboleśnie.- Mariato.- Nie skończył zawijać swojego turbanu: długi koniectagelmust opadał mu na tunikę, zostawiając jego usta, jeszcze przedchwilą całujące ją z taką czułością, odsłonięte w nocnym powietrzu.Ich kąciki opadały ze smutkiem.- To nie jest czas na wesele iświętowanie.Nadchodzi wojna, wojna, którą trzeba stoczyć, jeżelinasz lud ma przetrwać.Jeżeli uciekniemy, jeżeli polegniemy, WolnyLud przestanie istnieć, nie zostanie po nas żaden ślad.Ci mężczyzni,którzy tu dzisiaj byli, należą do grupy, którą rząd nazywarebeliantami: są częścią ruchu oporu walczącego o utworzeniewolnego państwa Tuaregów - Azaouad, które będzie rozciągać się odL'Air aż do Adagh, nawet do twojego Hoggaru.Szukają wojownikówwe wszystkich plemionach w okolicy.Pójdziemy wszyscy: ja iKheddou, Ibrahim, Bazu, Amud, Azelouane, Illi, Makhammad, Gibril,Abdallah, Hamid i cała reszta; wszyscy, którzy są zdolni do walki.Musimy, bo jeśli nie staniemy do walki, to co stało się z wioskąManty, spotka nas i wszystkich w całym Adagh.To co spotkało Mantę- gwałt, mord, poćwiartowanie - spotka moją matkę, moich kuzynów,moich przyjaciół.Spotka też ciebie, Mariato; a tego bym nie zniósł.Oni nas nienawidzą.Chcą nas zniszczyć, zmieść z powierzchni ziemi,po której stąpamy.%7łałują nam powietrza, którym oddychamy, wody,którą pijemy.Samo nasze istnienie jest dla nich wyzwaniem i tylko wto wierzą.Dlatego musimy walczyć z nimi równie zaciekle, jak oniwalczyliby z nami: ogień można zwalczyć tylko ogniem.W tej chwili został nam jedynie zbrojny opór, chociaż potrzebna nam będzie całasiła, spryt i baraka naszych przodków, jeżeli mamy wygrać z ichstrzelbami, gazem i podłością.Musisz pozwolić, bym poszedł i tozrobił, Mariato; a kiedy zwyciężymy i nasz lud będzie bezpieczny,wtedy pomyślimy o małżeństwie.Tylko wtedy będziemy mogli miećszansę na szczęście i nadzieję na przyszłość, i przyszłość naszychwspólnych dzieci.W jego oczach płonął gniew i zapał, jakby dostrzegał, co goczeka.- A Kheddou i Leila? Zaledwie kilka tygodni temu tańczyłeś naich weselu i nikt wtedy nie wspominał o wojnie.- Nie mogę podejmować decyzji za innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •