[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W następstwie tego rozumowania, zjawił się wczesnym rankiem, kazałprzysunąć stół do mego łóżka i skoro rozsunięto firanki, ujrzałem ten stół, cały założonyostrymi narzęóiami; Dyzię przy moim wezgłowiu płaczącą rzewnie; matkę stojącą opo-dal ze skrzyżowanymi rękami i miną dość smutną; chirurga bez zwierzchniego oóienia,z zakasanymi rękawami i prawą ręką uzbrojoną w ostry nóż.PAN: Jestem przerażony.KUBUZ: Nie więcej ode mnie. Przyjacielu  rzekł chirurg  czy ci już dojadłytwoje cierpienia? Baróo dojadły. Czy chcesz, aby się to skończyło, a zarazem abyśmy uratowali nogę?de is dide ot Kubuś fatalista i jego pan 125  Zapewne. Wysuń ją tedy z łóżka i pozwól zrobić, co trzeba.Podaję nogę.Chirurg ujmuje rękojeść noża w zęby, bierze nogę pod lewe ramię, umo-cowuje silnie, ujmuje nóż, wprowaóa ostrze do otworu rany i nacina głęboko i szeroko.Nie drgnąłem, ale Joanna odwróciła głowę, a Dyzia wydała ostry krzyk i zemdlała&Tutaj Kubuś uczynił przerwę w opowiadaniu i wykonał nową rewizję bukłaczka.Re-wizje te były tym energiczniejsze, im odległość była krótsza, czyli, jak mówią geometrzy,stały w odwrotnym stosunku do odległości.Miał tak dokładną miarę w gardle, iż bukłak,pełny gdy ruszali w drogę, zawsze był dokładnie opróżniony w chwili przybycia na miej-sce.Panowie inżynierowie mogliby się nim posługiwać jako znakomitym odometremx x ,każda zaś rewizja miała swoją wybornie usprawiedliwioną przyczynę.Tym razem miałana celu otrzezwienie Dyzi z omdlenia i pokrzepienie się po bolesnym cięciu w kolano.Skoro Dyzia oóyskała przytomność i Kubuś sam się skrzepił, ciągnął dalej:KUBUZ: To ogromne cięcie odsłoniło dno rany, skąd chirurg dobył za pomocąszczypczyków maleńki kawałek sukna z pludrów, którego obecność była zródłem cierpieńi przeszkodą do zupełnego zabliznienia.Od tej operacji stan mój óięki opiece Dyzi szedłciągle ku lepszemu; żadnych bólów, żadnej gorączki; poprawa apetytu, snu, sił.Dyziapielęgnowała mnie z troskliwością i delikatnością wprost niesłychaną.Trzeba było wi-óieć oględność i lekkość, z jaką zdejmowała opatrunek; baczność jej, aby mi oszczęóićnajlżejszego cierpienia; sposób, w jaki przemywała ranę.Siadałem na kraju łóżka; onaprzyklękała na jednym kolanie, noga moja wspierała się na jej uóie, które niekiedy przy-ciskałem odrobinę: rękę trzymałem na ramieniu zacnej óiewczyny i śleóiłem jej ruchyze wzruszeniem, które sąóę, iż poóielała.Skoro opatrunek był skończony, ujmowałemobie ręce Dyzi, óiękowałem, nie wieóiałem, co mówić, jak okazać mą wóięczność; onastała ze spuszczonymi oczami i słuchała, nie mówiąc słowa.%7ładen kramarz nie zjawił sięw pałacu, abym nie kupił jej jakiegoś podarku; to chusteczkę, to parę łokci cycu lub mu-ślinu, krzyżyk złoty, pończochy bawełniane, pierścionek, naszyjnik z granatów.Kiedymzałatwił się z małym sprawunkiem, dopieroż zaczynał się kłopot; dla mnie z ofiarowa-niem, dla niej z przyjęciem.Najpierw pokazywałem nabytek; jeśli zyskał uznanie, mówi-łem:  Panno Dyziu, dla pani kupiłem& .Jeśli przyjęła, moja ręka drżała, gdym wręczałpodarek, jej dłoń, gdy brała go z mojej.Jednego dnia nie wieóąc już, co ofiarować, kupi-łem podwiązki; były jedwabne, w białe, czerwone i niebieskie prążki, z klamerką.Rano,nim jeszcze się zjawiła, powiesiłem je na grzbiecie krzesła stojącego przy łóżku.ZaledwieDyzia je spostrzegła, zawołała:  Och! cóż za śliczne podwiązki!. To dla mojej panny  odparłem. Pan ma swoją pannę, panie Kubusiu? Rozumie się; czy jeszcze nic pannie Dyzi nie mówiłem? Nie.Musi być baróo miła, z pewnością& Baróo. I baróo ją pan kocha? Z całego serca. I ona pana tak samo? %7łebym ja to wieóiał! Te podwiązki są dla niej i przyrzekła mi jedną łaskę, którejjeżeli dopełni, myślę, że po prostu oszaleję. Cóż to za łaska? %7łe jedną podwiązkę wolno mi bęóie zapiąć własnymi rękami.Panna Dyzia zaczerwieniła się, nie zrozumiała intencji, uwierzyła, iż podwiązki były dlainnej; posmutniała, popełniała jedną niezręczność po drugiej, szukała po całym pokojuprzyborów do opatrunku, miała je pod nosem, a nie wióiała, ujęła moją nogę drżącąręką, poplątała bandaże przy rozwiązywaniu i kiedy trzeba było zmywać ranę, zapomniaławszystkiego, co potrzebne; poszła szukać, wróciła, opatrzyła mnie.Gdy wiązała bandaże,zauważyłem, że płacze.x x o o et  przyrząd do mierzenia kroków.de is dide ot Kubuś fatalista i jego pan 126  Panno Dyziu  rzekłem  zdaje mi się, że panna płacze, co pannie? Nic. Czy pannie kto zrobił przykrość? Tak. I któż jest ten niegoóiwiec? Pan. Ja? Tak. I w jaki sposób?&Zamiast odpowieóieć, obróciła oczy na podwiązki. Jak to!  rzekłem  to dlatego panna Dyzia płakała? Tak. Ej, Dyziu, nie płaczże już, dla ciebie kupiłem. Panie Kubusiu, prawdę pan mówi? Baróo prawdę, tak dalece prawdę, że oto je masz. To mówiąc, podałem obie,ale jedną zatrzymałem w ręku; natychmiast poprzez łzy zabłysnął uśmieszek.Wziąłemją za ramię, przyciągnąłem do siebie, ująłem nóżkę i oparłem o kraj łóżka, podniosłemspódniczki aż do kolana, koło którego zacisnęła je obiema rękami, ucałowałem nóżkęi umocowałem podwiązkę.Zaledwie zdołałem tego dokonać, weszła Joanna.PAN: A to wizyta nie w porę!KUBUZ: Może tak, może nie.Zamiast zauważyć nasze pomieszanie, zobaczyła tylkopodwiązkę w ręku Dyzi. Cóż za śliczna podwiązka  rzekła  ale góie druga?. Na noóe  odparła Dyzia. Powieóiał mi pan Kubuś, że je kupił dla swojejpanny: myślałam więc, że to dla mnie.Nieprawdaż, mamo, skoro włożyłam jedną, muszęjuż zatrzymać i drugą? Tak, panie Kubusiu, Dyzia ma słuszność, jedna podwiązka nic nie warta bez drugiej,a nie zechce pan przecie odbierać tej, którą ma. Czemu nie? Bo Dyzia by tego nie chciała, ani ja też nie. Więc ułóżmy się; zapnę jej drugą w pani obecności. Nie, nie, nie uchoói. Niechże tedy odda obie. Także nie uchoói.Tu Kubuś i jego pan wjechali w wieś, góie mieli odwieóić óiecko i żywicieli óieckaspłoóonego przez kawalera de Saint-Ouin.Kubuś umilkł; pan rzekł:  Zsiądzmy i zróbmypopas. Czemu? Bowiem wedle wszelkiego podobieństwa zbliżasz się do rozwiązania twoich amo-rów. Niezupełnie. Skoro się doszło do kolana, niewiele już drogi pozostaje do reszty. Mój dobry panie, Dyzia miała udko dłuższe niż każda inna. Bądz co bądz, zsiądzmy.Zsiedli z koni; Kubuś zeskoczył pierwszy i z niezwykłą szybkością znalazł się przy siodlepana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •