[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przerwała połączenie.Suka.Postanowiłem skopiować wszystkie papiery z teczki LionelaByrda.Chciałem zachować oryginały, a do Levy'ego zanieść ko-pie.Gdyby zaakceptował wszystkie, od razu przekazałbym tekopie Bastilli.Zacząłem po raz kolejny wyrywkowo czytać swoje notatki,zmieniając kartki w kserokopiarce, aż natknąłem się na listęświadków.Znajdował się na niej nie tylko numer telefonu dokawiarni Braziliana, gdzie pracował Tomaso, lecz także numerjego komórki.Co prawda minęły trzy lata, postanowiłem jednakspróbować.Pod numerem komórki odezwała się dzwięcznymgłosem jakaś młoda dziewczyna o imieniu Carly, która powie-działa, że ma ten numer prawie od roku.Kiedy zapytałem, czyznała Tomaso, odparła, że nie, ale nie jestem pierwszym, którysię o niego dopytuje.Rzeczywiście, policja próbowała się z nimskontaktować.- Kiedy to było, Carly? - zaciekawiłem się.- Parę dni temu.Nie, zaraz.Trzy dni temu.- Rozumiem.Pamiętasz może, kto dzwonił?- Jakiś detektyw.- mruknęła.- Timmons?- Crimmens?- Tak, zgadza się.Zrobił przynajmniej, co do niego należało.Następnie za-dzwoniłem do kawiarni i dowiedziałem się tego samego.Crim-mens rozpytywał o Tomaso, lecz obecna właścicielka nawet go62 nie znała i nie miała pojęcia, jak można się z nim skontaktować.Jednego tylko była pewna: musiał odejść z tej pracy ponad dwalata temu, bo od dwóch lat ona prowadzi kawiarnię.Odłożyłemsłuchawkę i wróciłem do kopiowania akt.Angel Tomaso nie był moim świadkiem.Crimmens odszukałgo i przyjął od niego zeznania dwa dni po zabójstwie YvonneBennett, ja natomiast zacząłem swoje prywatne śledztwo w tejsprawie prawie trzy miesiące pózniej.Na podstawie przepisów odostępie do materiału dowodowego oskarżenie musiało udo-stępnić Levy'emu również listę świadków wraz z wszelkimi nie-zbędnymi informacjami umożliwiającymi kontakt z nimi.Kiedyteraz trafiłem na tę listę, odnalazłem swój ręczny dopisek zawie-rający jeszcze jedno nazwisko i inny numer telefonu.Kiedy Crimmens wciągnął Tomaso na listę świadków, tenmieszkał u swojej dziewczyny w Silver Lake.Ale kiedy ja się znim skontaktowałem w kawiarni dziesięć tygodni pózniej, niebył już z tą dziewczyną, waletował tymczasowo w Los Feliz uswojego kumpla, niejakiego Jacka Eisleya.Przypomniałem so-bie, że gdy chciałem po raz drugi porozmawiać z Tomaso, spo-tkaliśmy się właśnie w mieszkaniu Eisleya i stąd na mojej liściejego adres i numer telefonu.Skończyłem kserować papiery,poukładałem oryginały i kopie, wreszcie podszedłem z numeremEisleya do swojego biurka.Po upływie trzech lat szanse na złapanie go pod tym samymnumerem były dość marne, postanowiłem jednak spróbować.Wsłuchawce rozległo się pięć sygnałów, po czym włączyła się au-tomatyczna sekretarka.- Tu Jack.Po sygnale zostaw wiadomość.- Panie Eisley, mówi Elvis Cole.Być może pamięta pan,jak trzy lata temu przyjechałem do pana na rozmowę z AngelemTomaso.Próbuję się z nim skontaktować, ale nie mam aktual-nego numeru telefonu.Czy nie zechciałby pan do mnie oddzwo-nić?63 Podyktowałem oba numery, do biura i komórkowy.To wreszcie jakiś postęp.Choć jeszcze nie na pewno.Ale poprawiło mi się trochę samopoczucie, mimo że niewielemogło z tego wyniknąć.Szedłem już do wyjścia z aktami sko-piowanymi dla Levy'ego, gdy zadzwonił telefon.Może sprawiłato pózna pora, ale dzwonek wydał mi się wyjątkowo głośny.Zawróciłem do biurka.Telefon zadzwonił po raz drugi.Zawahałem się jeszcze, ale zaraz zrobiło mi się głupio.- Agencja detektywistyczna Elvisa Cole'a.Cisza.- Halo?Słychać było tylko szmer czyjegoś oddechu.- Halo?Połączenie zostało przerwane.Odczekałem jeszcze trochę w nadziei, że telefon znów za-dzwoni, ale cisza się przeciągała.Wyszedłem więc i pojechałemdo domu na dziennik telewizyjny.7.Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy skręcałem z MulhollandDrive w krętą wąską uliczkę, przy której mieszkam.Mój dom,stosunkowo nieduży, stoi na stromym zboczu pasma górującegonad Los Angeles, u początku kanionu, który dzielę z kojotami ijastrzębiami, skunksami i sarnami, oposami i grzechotnikami.Choć okolica sprawia wrażenie wiejskiej, a każdy powrót dodomu wiąże się z poczuciem wyjazdu z miasta, to jednak jestwiele rzeczy, o których po prostu nie da się zapomnieć.64 Mój dom nie ma podwórza w takim znaczeniu, w jakim mająje domy stojące na równinach.Ma za to werandę wysuniętąponad kanion i związanego z nią bezimiennego kota, który gry-zie.Bardzo lubię zarówno tę werandę, jak i kota, że nie wspo-mnę o wspaniałym widoku, gdy zachodzące słońce maluje prze-ciwległe górskie grzbiety i wąwozy całą paletą barw od żółci dopurpury.Mógłbym się tylko obejść bez korników.Gdy pokonałem ostatni zakręt uliczki dojazdowej, spostrze-głem przed swoimi drzwiami forda taurusa należącego do CarolStarkey, ale jej samej nie było za kierownicą.Wszedłem dośrodka kuchennymi drzwiami i po cichu przekradłem się dosalonu, z którego szklane przesuwne drzwi prowadziły na we-randę.Stała na dworze i paliła papierosa, gorący wiatr targał jejwłosy.Uniosła rękę na powitanie, kiedy mnie zobaczyła.Skoja-rzyłem, że nigdy nie wpadała ze zwykłą przyjacielską wizytą.Odsunąłem drzwi i wyszedłem na werandę.- Co ty tu robisz?- Zapytałeś takim tonem, jakbym cię szpiegowała.Chcia-łam się tylko dowiedzieć, jak ci poszło z Lindo.Pstryknęła niedopałkiem nad poręczą werandy.Wiatr porwałgo natychmiast i poniósł w głąb kanionu.- Jesteśmy wysoko w górach, Starkey.Siedzimy tu wszy-scy jak na beczce prochu.Spoglądałem w dół wystarczająco długo, żeby mieć pewność,że w najbliższych sekundach nie ogarnie nas rozszalały pożar.Kiedy wreszcie uniosłem głowę, wpatrywała się we mnie z uwa-gą.- O co chodzi?- Więc jak ci poszło?- Główna teza, która teraz obowiązuje, zakłada, że zleustaliłem godzinę zabójstwa Bennett.Zresztą nie tylko ja, takisam błąd musieliby popełnić detektywi prowadzący pierwotneśledztwo.65 - Aha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •