[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Używał tego komputera tylko w celu nielegalnego łączenia się za jegopośrednictwem z systemem komputerowym policji w Nowym Jorku.Poprzez komputerpolicyjny Komendy Głównej przy Police Plaza i dotarł do komputera Nowojorskiego BiuraKontroli Pojazdów Zmechanizowanych, mieszczącego się na Long Island.Wpisał nazwisko i imię oraz przybliżony adres osoby, która go interesowała i już pochwili cybernetyczna przestrzeń wypluła na ekran wszystkie dane.- Bingo! - mruknął tryumfalnie, a jego głos zagrzmiał w pokoju tak głośno jak echo wkanionie.- Nie ma inaczej, moje słonko.Zgodnie z danymi wyświetlonymi na ekranie, Miao Teng miała prawo jazdy kategoriiC, bez ograniczeń, które wygasało za trzy lata.Złożyła podanie i przeszła pisemny test przedrokiem i dwoma miesiącami, na początku grudnia w China Town na Manhattanie.Na drugie imię miała Ano.Skończyła dwadzieścia osiem lat.Według powiększonego zdjęcia George ocenił ją nadwadzieścia pięć.Nie posiadała na koncie żadnych wykroczeń drogowych.Podpisała akt darowizny swoich organów wewnętrznych, na wypadek gdyby zostałaśmiertelnie ranna i nie można by było jej uratować.Poza tym jej karta przynosiła niewiele informacji:PAE: %7ł WAOSY: CZA OCZY: BR WZROST: 5-4 stopy WAGA: 100 funtówTen formalistyczny opis nie na wiele by się przydał, gdyby na jego podstawie Georgechciał ją komukolwiek opisać.Nie wystarczał do nakreślenia wizerunku oddającego cechy,które rzeczywiście ją wyróżniały.Ale począwszy od 1992 roku, Nowojorskie Biuro KontroliPojazdów Zmechanizowanych zaczęło - z funduszów federalnych, wyasygnowanych przezrząd na podstawie aktu o zapobieganiu zbrodni i terroryzmowi - gromadzić przekształcone wpostać numeryczną fotografie i odciski palców świeżo upieczonych oraz odnawiającychprawa jazdy kierowców.W rezultacie, po pewnym czasie wszyscy obywatele dysponującyprawem jazdy mieli się znalezć w rejestrach zawierających ich zdjęcia i odciski palców,chociaż ogromnej większości z nich nie skazano za popełnienie przestępstwa ani nawet o nienie oskarżono.Tak rozwijał się SYSTEM, zmierzając do  demokratycznego totalitaryzmu.(Nigdy więcej wojny!)Postanowił wydrukować podobiznę Chinki w powiększeniu 5 na 4 cale.Patrząc na czarno-białą odbitkę, wysuwającą się ze szczeliny drukarki, nie mógłuwierzyć, że ta subtelnie uśmiechnięta kobieta może się im przydać do czegokolwiek.AleMorkis z reguły wiedział, co robi, skoro kazał mu zdobyć tę odbitkę.Jednak kiedyzastanawiał się nad głębszymi implikacjami tego wejścia do systemu policyjnego, wstrząsnęłanim łatwość, z jaką to uczynił.więc skrzętnie zatarł ślady swojego włamania.Ogarnięty nagłym niepokojem, który nie wiadomo skąd się wziął, wyłączył komputeri ruszył do wyjścia z gabinetu, niosąc odbitkę w przezroczystej koszulce.Opróżniając pęcherzw łazience był pewny, że ten dzień przejdzie do historii działalności Tajemniczej Spółki jakoostatni akord przygotowań do głównego numeru.W tym czasie, nieco podminowany knowaniem, Morkis włożył baterię do swojejmotoroli, pchany wyczuciem właściwej chwili, ponieważ przez pobliskie skrzyżowaniewłaśnie przejechał czarny cadillac, karawan z zaciemnionymi szybami.Pewnie przewozijakąś zmarłą osobę, domyślił się w próbie ekspiacji, po czym skarcił się w duchu: Nie myśljuż o tym, chamie zbuntowany, bo przyciągniesz pecha.I zatelefonował na komórkęGrishwolda.Wcale go nie zdumiał poirytowany, jakby pomarszczony głos wiceprezesaGlobalu.- Kto mówi?- Dobra wróżka.- Co się z panem dzieje?! - żachnął się Grishwold podnosząc głos z każdymwypowiadanym słowem.- Znowu nie mogłem się do pana dodzwonić!- Ale już pan może. - Dziękuję za pozwolenie! - odciął się zgryzliwie Grishwold, zaraz ściszył głos ispłaszczył jego modulację, jakby zdradzał wielki sekret: - Chciałem panu powiedzieć, żezgadzamy się przelać panu dziesięć milionów na podane konto, ale pod jednym kardynalnymwarunkiem.- Mianowicie jakim? - Morkis już go przewidział.Tak mu się wydawało, kiedyrozglądał się czujnie dookoła: samochody, ciężarówki, autobusy, taksówki, buchające parąmetalowe straganowózki z hot dogami, młodzi ludzie, ciężko pracujący w firmachprawniczych, ubezpieczeniowych i bankach inwestycyjnych, starsi mężczyzni zataczający sięlekko po paru piwach wypitych w barach i pubach, starsze panie z pieskami na smyczy,dostawca pizzy, matka z dzieckiem i ślepiec na tle mijających się w wejściach do wielkichsklepów tłumów; kłębiły się tu setki mieszkańców Brooklynu, którzy wychodzą na ulicę wdni piękne lub dni brzydkie tylko dlatego, że rozpiera ich właściwa wszystkimnowojorczykom energia pędu ku karierze, ku sukcesowi - ku wizerunkowi człowiekagloryfikowanemu przez media.Co per saldo podnosiło na duchu takich jak on obserwatorówulicy.Zwłaszcza że ten ślepiec wyglądał jak sympatyczny młody człowiek - postać zremake u To wspaniałe życie w realiach z lat dziewięćdziesiątych - a był zupełnie kimśinnym.- Pod warunkiem, że profesor Wicks przyjedzie do naszej siedziby i przedłoży naszymekspertom do wglądu dokumentację produkcji tej baterii.- Głos Grishwolda znów stawał sięostrzejszy.- Całą dokumentację!Morkis zbyt dobrze znał się na negocjacjach, żeby nie odróżnić ziarna od plew.I niebyłby sobą, gdyby nie pomyślał, że koniecznie musi strzelić sobie karniaczka z piersiówki,gdy tylko pozytywnie zakończy te negocjacje.Tym bardziej jeśli da ciała.- To raczej odpada.On może przyjechać do waszej siedziby choćby zaraz, aledokumentację baterii udostępni dopiero po dokonaniu przez was nie jednego, a dwóchprzelewów, o których wspomniałem panu wczoraj.- Morkis ze zdumieniem stwierdził, żejego własny głos zabrzmiał chłodno i zwyczajnie nijako, niwecząc, niestety, wymarzonącierpkość smaku bourbona, który wyobraznia już wlała mu w usta.- Mamy panu zaufać? - Z głosu zawiedzionego Grishwolda nagle znikła cała ostrośćchwilowego dominanta.- Nie mnie, tylko Wicksowi - sprostował szybko Morkis, żeby nie przeciągać struny.-Musi pan oswoić się z tą myślą.- Hmmm.? - westchnął Grishwold z niesmakiem człowieka zdolnego do wszystkiegodla zrobienia kariery i jej obrony.Wiedział, jak wykorzystać swoją siłę perswazji.- Niech tak będzie.Procedurę przelewów rozpoczniemy niezwłocznie po zjawieniu się profesora u nas.- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia - Morkis uśmiechnął się do wspólników,adresując dalsze słowa do nich - bo jak powiadają żołnierze: na wojnie jeden przegrywa,drugi wygrywa, ale najważniejsze jest, żeby obaj ją przeżyli.- No właśnie.O której możemy się was spodziewać?- Około południa.- To jesteśmy umówieni.Odłączywszy natychmiast baterię od korpusu aparatu, z którego rozmawiał, Morkiszapalił papierosa z ową nonszalancją człowieka łatwo popadającego z jednej skrajności -uzależnienia od telefonu komórkowego - w drugą: palenia papierosów na okrągło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •