[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrzydła ułożyły się na grzbiecie.Smok wygiął szyję do tyłu, a potem błyskawicznie, wystrzelił pyskiem przed siebie, potężnym uderzeniem przewracając Hirada na ziemię.Oszołomiony Hirad wyczuł gniew i spojrzał prosto w oczy Sha-Kaana.Ku swemu zaskoczeniu nie zobaczył w nich odbicia śmierci.Głowa wielkiego smoka była nieruchoma, łuska skrzyła się w słońcu, oblewając okolicę niesamowitą chmurą blasku.Hirad nie próbował nawet powstać, chciał coś powiedzieć, ale wtedy Sha-Kaan wydął nozdrza i wystrzelił mu w twarz dwa strumienie gorącego, kwaśnego powietrza.Smok przyglądał mu się przez jakiś czas, poruszając tylko niekiedy łapami, które bez wysiłku ryły głębokie bruzdy w suchej i twardej ziemi.–Powiedziałbym, że to miłe spotkanie, ale to nieprawda.–Ja… – zaczął Hirad.–Zamilcz! – Głos Sha-Kaana rozległ się echem po Rozdartych Pustkowiach i z hukiem odbił się pod czaszką Hirada.– Nieważne jest, to co myślisz.To, co robisz, tak.– Smok zamknął oczy i wolno, jakby z zastanowieniem, wciągnął powietrze.– Że też coś tak niewielkiego mogło wyrządzić tyle szkody.Naraziłeś na niebezpieczeństwo cały mój Miot.–Nie rozumiem…Oczy smoka otworzyły się i spojrzenie Sha-Kaana przeszyło Hirada jak włócznia.–Oczywiście, że nie.Ale coś mi ukradłeś.–Ja nie…–Milcz! – zagrzmiał Sha-Kaan.– Milcz i słuchaj.Nie odzywaj się, dopóki ci nie rozkażę.Hirad oblizał wargi.Słyszał, że Bezimienny zwalnia, ale jego kroki na popękanej ziemi nadal się zbliżały.Pomachał ręką za siebie, by powstrzymać przyjaciela.Sha-Kaan znowu przemówił.Hirad widział przed sobą niebieskie oczy pełne gniewu, szerokie nozdrza wypuszczające gorące powietrze, które rozwiewało mu włosy.Barbarzyńca czuł się straszliwie mały, choć nawet to nie było dobrym określeniem.Nic nieznaczący.A jednak to potężne stworzenie chciało z nim rozmawiać, zamiast jednym zionięciem stopić jego skórę, kości i mięśnie.Z pewnością jednak nie pomylił się co do nastroju Sha-Kaana.Nie był już tym, który wydawał się rozbawiony jego obecnością podczas spotkania w portalu wymiarowym Dragonitów w twierdzy Taranspike.Spotkania, które doprowadziło ostatecznie do podróży do Parvy i rzucenia Złodzieja Świtu.Teraz Sha-Kaan był rozgniewany.Rozgniewany i zaniepokojony.Nie o Hirada, o siebie.Barbarzyńca wiedział, że nie usłyszy nic dobrego o sobie.Miał rację.–Ostrzegałem cię – mówił Sha-Kaan.– Powiedziałem, że coś, czego strzegę, może doprowadzić do zniszczenia was i mojego Miotu.Ty jednak nie posłuchałeś.A teraz efekt twoich działań splamił niebo w moim i w twoim wymiarze.W tym właśnie tkwi problem, Hiradzie Coldheart.To typowe dla was, jak sądzę, że ratujecie siebie za wszelką cenę, skazując – niebiosa tylko wiedzą jak wielu z mojego Miotu na śmierć, na dodatek w waszej obronie.Lecz wasze zbawienie może się okazać krótkotrwałe.Kiedy bowiem mój Miot zostanie zniszczony, wy będziecie bezbronni.Wystarczy jeden smok, który przybędzie tu z żądzą zniszczenia.A są tysiące, które tylko czekają na okazję, by rozedrzeć ten świat na strzępy.Tysiące.Hirad patrzył w niesamowitą otchłań oczu Sha-Kaana, a jego umysł był zupełnie pusty.–Nie masz najmniejszego pojęcia, co uczyniłeś, czyż nie? – Sha-Kaan mrugnął bardzo powoli, przerywając skupienie Hirada.– Odpowiedz.–To prawda.Nie mam – odparł wojownik.– Wiem tylko, że musieliśmy odnaleźć i rzucić Złodzieja Świtu bo inaczej WiedźMistrzowie i Wesmeni zmietliby nas z powierzchni Balai.Nie można nas winić za próbę ratowania życia.–A dalej wasze umysły już nie sięgają.Dalsze konsekwencje waszych czynów nie mają znaczenia, dopóki możecie cieszyć się chwałą chwilowego zwycięstwa, czy tak?–Byliśmy zmuszeni użyć wszelkiej broni, jaką dysponowaliśmy – odparł Hirad, nieco lakonicznie.–Ta broń nie była do waszej dyspozycji – powiedział Sha-Kaan.– Użyliście jej nieodpowiednio.I ukradliście ją mnie.–Amulet był do tego przeznaczony – bronił się Hirad.– A czy odpowiednio, czy nie, wykorzystaliśmy go do ratowania Balai.Sha-Kaan rozwarł szeroko paszczę i roześmiał się.Potężny odgłos rozszedł się po Pustkowiach, płosząc zwierzęta, powstrzymując nadchodzącego Bezimiennego i przewracając Hirada na plecy.Śmiech zamarł gwałtownie i tylko echo odbiło się niczym grzmot o budynki Parvy.Smok wyciągnął szyję i przysunął głowę do leżącego Hirada.Z paszczy kapała mu gorąca ślina.Hirad podparł się na łokciach i spojrzał prosto w ogromne oczy, pochłaniające wszelkie światło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •