[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętam swego rodzaju jasne światło, które pozwalało wyraźnie odróżniać wszystkie rzeczy i dostrzegać ich realność.Rzecz w tym, że ta jasność miała w sobie pewną cudowność, jak gdyby świat był tak młody, jak ja sam, a przy tym bardzo realny.Teraz jestem o wiele bardziej skłonny wyobrażać sobie, że jabłonka w świetle księżyca to duch albo szara nimfa, lub widzieć o zmierzchu, jak meble zmieniają kształt i pełzają niczym w opowiadaniu Poe’a lub Hawthorne’a.Jako dziecko byłem jednak mocno przekonany i zarazem zdumiony, że jabłonka jest jabłonką.Byłem tego pewien i pewien swojego zdumienia, tak samo jak tego, że (jak mówi przysłowie) Bóg stworzył małe jabłka.Jabłka mogły być małe jak ja, ale były realne tak jak ja.Był w tym wszystkim nastrój wiecznego poranka.Wolałem patrzeć na płonący ogień, niż wyobrażać sobie, że widzę w nim twarze.Umiłowany przez świętego Franciszka ogień był mi bardziej bratem niż owe wyimaginowane twarze, które widzą ludzie kierowani emocjami innymi niż braterstwo.Nie wiem, czy chciałem kiedyś gwiazdki z nieba.Jeśli tak, to z pewnością spodziewałbym się, że będzie ona czymś realnym.Zawsze miałem większe zamiłowanie do konkretnych rzeczy.Można to opisać jedynie przy pomocy figur retorycznych, ale był to fakt, a nie figura retoryczna.Jednak to, co powiedziałem na początku o dziecięcym teatrzyku, mogłoby się teraz wydać nielogiczne, jako przykład fascynacji czystą iluzją.Byłoby to zupełnie błędne rozumienie mojego wywodu.Tak naprawdę w teatrzyku dziecięcym nie było nic z iluzji ani rozczarowania.Gdybym tworzył współczesne okrutnie realistyczne opowiadanie, opisałbym w nim - w sposób rozdzierający serce - jak bardzo było mi żal, gdy odkryłem, że książę był tylko namalowaną figurką.Ale nie jest to współczesne okrutnie realistyczne opowiadanie, a wręcz przeciwnie, prawdziwa opowieść.A prawda jest taka, że nie pamiętam, bym został w jakiś sposób oszukany czy wprowadzony w błąd.Lubiłem zabawkowy teatrzyk nawet wówczas, gdy wiedziałem, czym on jest naprawdę.Jego postacie podobały mi się także wtedy, gdy odkryłem, że były z tektury.Spowijające go jasne światło cudowności nie było żadną sztuczką.To, co pamiętam, to często techniczne akcesoria, takie jak rozpięte równolegle, białe kijki utrzymujące dekorację,- co ciekawe, białe drewno do dzisiaj kojarzy mi się ze świętym zawodem Cieśli.Tak samo było w przypadku wielu innych zabaw lub przedstawień, które sprawiały mi radość, na przykład teatrzyku kukiełkowego Punch i Judy.Nie tylko wiedziałem, że lalki są z drewna, ale chciałem, żeby były z tego materiału.Nie wyobrażałem sobie, żeby donośny odgłos mógł powstać inaczej niż przez uderzenie drewnianej głowy drewnianym kijem.Odczuwałem przyjemność, jaką człowiek pierwotny mógł czerpać ze swojego rzemiosła, widząc, że rzeźbione i pomalowane drewno stało się zdumiewającą i strojącą grymasy karykaturą ludzkości.Cieszyłem się, że kawałek drewna jest twarzą i że ta twarz jest tylko kawałkiem drewna.Nie oznaczało to, że teatr z drewna, w przeciwieństwie do teatru z tektury, nie objawiał mi prawdziwych idei i wyobrażeń i nie dawał pojęcia o możliwościach egzystencji.Oczywiście dziecko nie analizuje samego siebie, a dorosły nie może zanalizować w sobie dziecka, ale jestem przekonany, że dziecko nie czuje się oszukane ani złapane w pułapkę.Czerpie przyjemność ze sztuki działającej na wyobraźnię, tak samo jak krytyk, ale o wiele bardziej.Z tej przyczyny chyba nigdy się nie smuciłem z powodu świętego Mikołaja ani strasznej wiadomości, przekazywanej szeptem między dziećmi, że śwręty Mikołaj „to tylko twój ojciec”.Być może właśnie słowo „tylko” wydałoby się wszystkim dzieciom motjuste.To samo obrazuje moje bałwochwalcze uwielbienie dla Puncha i Judy.Byłem wdzięczny nie tylko za zabawę, ale także za sprzęty dzięki którym była ona możliwa.- za czworokątną wieżę z płótna z jednym kwadratowym oknem na górze i za całą minimalistyczną, konwencjonalną i namalowaną scenografię.Gdybym rzeczywiście uznał wyjaśnienie za zepsucie zabawy, porwałbym to wszystko na strzępy jako podstępną mistyfikację.Byłem jednak zadowolony, gdy się dowiedziałem, że magicznymi postaciami można poruszać za pomocą trzech palców.1 miałem rację, ponieważ te trzy palce są bardziej magiczne niż magiczne postaci.To one trzymają pióro, szpadę i smyczek; te same trzy palce unosi kapłan podczas błogosławieństwa jako symbol Trójcy Świętej.W moim umyśle nie było żadnego konfliktu między tymi dwiema rodzajami cudowności.Poniżej zamieszczę cztery stwierdzenia, które wydadzą się zagadkowe.Mogę zapewnić czytelnika, że mają one związek z zakończeniem tej książki.Ponieważ zarabiałem na życie pisaniem tysięcy tekstów, niewątpliwie byłbym skłonny zmienić to opowiadanie w swego rodzaju esej, ale powtarzam, że nie jest to esej, lecz opowieść.Dlatego stosuję w niej nawet pewien chwyt z opowiadania detektywistycznego.Na pierwszych kilku stronach powieści kryminalnej często znajdujemy trzy lub cztery wskazówki mające raczej pobudzić ciekawość, niż ją zaspokoić.Wtedy dowiadujemy się o wrzasku kakadu w środku nocy, o spalonej bibule lub unikaniu tematu cebul, ale dopiero pod koniec odkrywamy, co to wszystko oznacza.Tak samo jest z nieciekawym i trudnym przerywnikiem, jaki stanowi ten rozdział, będący tylko introspekcją w dzieciństwo, które nie jest introspektywne.Cierpliwy czytelnik będzie się jeszcze mógł przekonać, że owe niejasne wskazówki mają coś wspólnego z moją błędną egzystencją, a nawet ze zbrodnią, która pojawia się w trakcie opowieści.W każdym razie przedstawię je tutaj, nie zdradzając, co zapowiadają.Po pierwsze, przypadło mi żyć w epoce triumfu teorii ewolucji, która tak naprawdę oznacza jedynie rozwój.Jednak wydaje się, że wielu ewolucjom stów z tamtej epoki pod tym pojęciem rozumiało raczej rozwój tego, czego jeszcze nie ma.Ja w pewnym sensie uwierzyłem w rozwój odnoszący się do tego, co jest.Pewnie wyda się to śmiałe, a zarazem kontrowersyjne, jeśli powiem, że w dzieciństwie byłem już sobą.Wielu z tych, którzy mnie najlepiej znali, miało co do tego wątpliwości, ale chodzi mi o to, że już wtedy nosiłem w sobie wszystkie te wspomniane rozróżnienia.Istniały we mnie, mimo że nie byłem ich świadom.Po drugie, wiedziałem na przykład, że udawanie to nie to samo, co oszukiwanie.Nie umiałbym opisać różnicy między tymi pojęciami, gdyby ją zakwestionowano, ale tylko dlatego, że nigdy nie przyszło mi do głowy, by można ją było kwestionować.Dziecko po prostu rozumie naturę sztuki na długo przedtem, zanim zrozumie naturę polemiki.Wciąż można usłyszeć, że obrazy to idole i że idole to lalki.Pozwolę sobie zauważyć, że nawet lalki nie są idolami, ale w pełnym tego słowa znaczeniu wyobrażeniami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl


  • >