[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jej pokoju na ścianach wiszą małe obrazki z inspirującymimoralnie scenami, a na nocnym stoliku stoi dagerotyp przedstawiający mężczyznę i kobietęwpatrzonych w migoczący płomień latarni.Odwraca go do ściany.Nazajutrz deszcz objawia się jako gęsta, niemal lepka mgła.W związku z tymwyruszają pózniej, niż zamierzała, ale i tak udaje im się dotrzeć do kolejnego obozu, tymrazem posterunku rządowego.Kierujący nim człowiek nazwiskiem Liebert zaprasza ją doswego niewykończonego jeszcze domu: okna nie mają okiennic, wszędzie puste drewnianeramy czekające dopiero na obicie deskami.Wątpliwe to schronienie, a w dodatku niemogłaby tam liczyć niemal na żadną prywatność.Dni mijają powoli przy wciąż takiej samej pogodzie.Mary znowu cierpi na migrenę.Herr Liebert jest uprzejmy, bardzo zaintrygowany i chętny do konwersacji.Rozmawiają powoli po niemiecku, a potem on próbuje wycisnąć z siebie kilka angielskichzwrotów.Widać, że bardzo ceni sobie możliwość porozmawiania w ojczystym języku, aleMary nie ma ochoty na dyskusje.Grzecznie, ale stanowczo informuje go, że musi odpocząć.- Znudziłem panią - zauważa Liebert ze smutkiem.Aż do tej pory Mary myśli, że ma dosyć męskiego towarzystwa, teraz jednakuświadamia sobie, że to zwyczajne zmęczenie, choroba i trudy minionego dnia.Pyta go, czy ma jakiś alkohol.- Wino - odpowiada z niezbyt pewną miną.- Czy może mnie pan poczęstować?- Ja, oczywiście.Tak.To francuskie wino, które dostał od przyjaciół.Otwiera butelkę, nalewa całkiem sporodo kieliszków.Najwyrazniej uznał, że oznacza to zaproszenie do dalszej rozmowy.Widać,jak bardzo ulżyła mu świadomość, że jednak jej nie znudził.Mary zastanawia się, czy tamskąd przyjechał, też by się tym tak przejmował.W rzeczywistości wcale nie sprawił na niejwrażenia nudziarza.Podnosi kieliszek do ust, pije, prawie nie czując smaku, opróżnia goznacznie szybszybciej, niż uczyniłaby to w Londynie, prosi o następny.Gospodarz dolewa,kilkakrotnie przenosząc wzrok z kieliszka na nią i z powrotem.Ona pije, a on mówi.Zależymu na podkreśleniu wysokiej jakości tego wina, co czyni, mówiąc w swoim języku długimi,złożonymi zdaniami.Mary kiwa głową i znowu podsuwa kieliszek.- Może byśmy chlapnęli jeszcze trochę, co, kapitanie? - pyta w cockneyu, ledwozdając sobie z tego sprawę.Gospodarz dolewa, stukają się kieliszkami.Zewsząd dobiega zwykła leśna afrykańskawrzawa, deszcz pada bez przerwy, a ona przynajmniej jest w suchym miejscu, choć wmokrym i zabłoconym ubraniu.Wreszcie podnosi się z krzesła i od razu czuje działaniewypitego wina.- Dobrej nocy, kapitanie.Idąc do drzwi, czuje na sobie jego spojrzenie.Na chwilę opiera się o futrynę - nie wzwiązku z wypitym winem, tylko z potwornym zmęczeniem.- Gute Nacht - słyszy za plecami.W swoim pozbawionym okiem pokoju siada na łóżku i czka głośno.Ogromnie ją torozbawia.Kładzie się, podkula nogi, nie zdejmując butów, wsłuchuje się w bębnieniedeszczu.Po chwili głęboko śpi.9Rankiem stwierdza, że większość uczestników wyprawy, w tym także Tomasz, nocąwróciła do Victorii.Został tylko jeden Fulani imieniem Kefalla i przewodnik z plemieniaFjort, niejaki Bum.Herr Liebert natychmiast ofiaruje jej pomoc i wypożycza trzech ludzizatrudnionych na posterunku: Liberyjczyka Xenię, zeuropeizowanego Mpongwe imieniemSasu oraz człowieka, którego Mary nazywa Jutrem, niepewnego pochodzenia, posługującego się niezrozumiałym językiem.Herr Liebert daje jej również składane łóżko polowe - bardzozmyślny sprzęt skonstruowany dla wojska przez jego przyjaciela z Dusseldorfu, któryzapewne przypuszczał, że Liebert będzie sypiał w Afryce pod gołym niebem.Spakowaniewszystkiego wymaga nie lada pomysłowości, a trwa to tak długo, że wreszcie zaczyna jąbawić.Z trudem powstrzymuje się od śmiechu.Herr Liebert jest taki poważny, takizaangażowany, tak bardzo stara się pomóc, a równocześnie widać, że się o nią niepokoi.Jestjuż pózno, kiedy wreszcie są gotowi do drogi, a wtedy Kefalla uznaje za stosownepoinformować ją, że dzisiaj jest niedziela.Z jego tonu jasno wynika, iż powinni spędzić ten dzień na odpoczynku.Mary dziękujemu chłodno za przypomnienie i mówi, że zna się na kalendarzu.Deszcz wciąż pada, posuwają się naprzód bardzo powoli.Przed wieczorem docierajądo granicy lasu i rozbijają obóz.Mary idzie sama trochę naprzód, aby w gasnącym świetleobejrzeć czekające na nich skały.Nie ma jej zaledwie kilka minut, ale kiedy wraca, połowaludzi zdążyła się upić zabranym w celach leczniczych rumem.Tylko Kefalla nie wypił anikropli.Pogoda pogarsza się z każdą chwilą.Nie ma sposobu, by ochronić się przed deszczem.- Chcemy wracać, proszę pani - mówi Kefalla.Zdążyła się już przekonać, że kiedy mówi  my , zawsze ma na myśli siebie.Pod tymwzględem przypomina Tomasza.- Wrócimy, jak tylko zdobędziemy wierzchołek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •