[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jednym z ekranów cośsię poruszyło  para oczu, błyszczących straszliwiew ciemnościach.Lis, lis wielkości sporego psa niósł w pyskuresztki wczorajszej kolacji Glorii.Naraz, całkiemnieoczekiwanie, ekran zgasł.Potem pogasły wszystkie pozostałe, jeden po drugim.Koniecz malutkimi robotami poruszającymi się to tu, to tami strzegącymi jej czujnie swoimi elektronicznymi oczami.Zwiatełka alarmu zamrugały i zgasły, w całym domu wysiadłprąd.Tak będzie się czuł Graham, gdy będzie umierał.Uspokajała się, że to przepalony bezpiecznik.Nie ma się czymprzejmować.W całkowitych ciemnościach ruszyła po omackuprzez piwnicę w stronę ściany, na której znajdowała sięskrzynka z bezpiecznikami.Nagle usłyszała jakiś hałas.Odgłosy stąpania i otwieranych drzwi, skrzypienie podłogi.Serce waliło jej mocno.Wyobraziła sobie, że musi być jaksygnał alarmowy dokładnie wskazujący w mroku jej pozycję.Tego ranka w Merchiston jakiś człowiek został zatłuczony naśmierć; kto wie, może morderca zdążył się tymczasemprzenieść na południowe przedmieścia? %7łałowała, że nie ma sięczym bronić.Dokonała w myślach szybkiego spisu inwentarza.Szopa ogrodowa kryła największy arsenał  były tam sprej nachwasty, siekiera, elektryczne nożyce do żywopłotu orazpodkaszarka.Gloria przypuszczała, że za pomocą podkaszarkimożna wyrządzić całkiem spore szkody czyimś kostkom.Niestety, nie miała szans, by dostać się do szopy i nie minąć podrodze intruza, który wdarł się do jej domu.Czy to on miałoczy błyszczące jak brylanty i był wzrostu niedzwiedzia?Nagle przypomniały jej się słowa Maggie Louden. Czy to już? Wszystko załatwione? Pozbyłeś się Glorii?.A jeśli nie mówiłao rozwodzie, tylko o zabójstwie?No jasne, to byłoby dokładnie w stylu Grahama! Rozwódz Glorią oznaczałby dla niego utratę połowy majątku, na coz pewnością by się nie zgodził.Gdyby umarła, mógłby wszystkozatrzymać.Melodramatyczna koncepcja rodem z operymydlanej, jednak dziwnie prawdopodobna.Zapewnewynająłby kogoś, bo nie lubił brudzić sobie rąk.Zapłaciłbykomuś, żeby się jej pozbyć.Albo skorzystałby z pomocyTerry ego.Oczywiście, że tak  wykorzystałby Terry ego.Gloria przycisnęła dłoń do serca w nadziei, że stłumi jegozdradziecki łomot.Znów zatrzeszczała deska w podłodze, tymrazem znacznie bliżej, i Gloria zdała sobie sprawę, że ktoś stoiu szczytu schodów do piwnicy  niewyrazna sylwetka, lekkopodświetlona blaskiem księżyca wpadającym przez świetlikw holu.Sylwetka zaczęła schodzić na dół.Gloria wzięła głęboki wdechi oznajmiła groznie: Zanim zrobisz kolejny krok, wiedz, że jestem uzbrojona.Kłamstwo, rzecz jasna, lecz w tych okolicznościach prawdanie byłaby skuteczną bronią.Sylwetka zawahała się i schyliła,żeby mieć lepszy widok na pomieszczenie piwniczne, a potemznajomy głos powiedział: Witaj, Glorio.Z ust Glorii wyrwał się krótki okrzyk przerażenia, po czymodparła: Myślałam, że nie żyjesz. 35Gdy Martin wrócił do Hotelu Czterech Klanów, miejscerecepcjonistki o wyglądzie naczelnik więzienia zajął znany munocny portier.Czy Sutherland nie mówił przypadkiem, żemężczyzna był na urlopie? Podał Martinowi klucz, niepodnosząc głowy znad egzemplarza  Evening Newsrozłożonego na tandetnym fornirowanym blacie recepcyjnegokontuaru.Z kącika warg zwisał mu papieros. Pamięta mnie pan?  zagadnął go Martin. Wie pan, kimjestem?Nocny portier oderwał się niechętnie od lektury, z papierosaspadł słupek popiołu.Spojrzał na Martina i nie znajdującw nim najwyrazniej niczego interesującego, ponownie pochyliłsię nad gazetą. Taaa  mruknął, przewracając stronę  pan jest tymtrupem, zgadza się? Tak  przyznał Martin. Jestem trupem. Czwartek36Zapiał kogut.Trudno o lepszy budzik.Przypomniał sobie, żejest niedziela, jego ulubiony dzień tygodnia, i przeciągnął sięz lubością na łóżku, prostując ręce i nogi.Nie musiał dziśwstawać i iść do pracy.Z pisaniem koniec, dzięki Bogu; dziwniewyzwalająca była dla niego myśl, że codziennie w tygodniumusi wkładać garnitur, wiązać krawat i dojeżdżać do Londynudo pracy w konserwatywnym biurze o wysokich sufitach,z wielkimi, staroświeckimi biurkami, gdzie młodsi stażemurzędnicy i sekretarki zwracali się do niego:  panie Canning ,a prezes klepał go po plecach i pytał:  Ty stary szczęściarzu, jaksię miewa ta cudowna kobieta, którą poślubiłeś?.Nie wiedział, na czym upływały mu tam dni, ale w porzelunchu szedł zawsze do restauracji, w której kelnerki nosiłybiałe zdobione haftem angielskim fartuszki i zgrabne czepeczki.Podawały mu zupę ogonową i gotowany na parze puddingz kremem z mleka i jajek.Popołudniami zaś, punktualnieo trzeciej, jego sekretarka (June, a może Angela), pogodnamłoda kobieta biegła w stenografowaniu i nosząca blizniakiz miękkiej dzianiny, przynosiła mu filiżankę herbaty oraztalerzyk herbatników.Kogut nie wiedział, że to dzień wolny od pracy.Wkrótcedołączyło doń inne ptactwo.Na tle ptasiego chóru Martinodróżniał radosny świergot kosa, ale tożsamość pozostałychśpiewaków była dla niego tajemnicą.Jego (cudowna) żonaz pewnością by ich rozpoznała, była dziewczyną ze wsi, tamurodzoną i wychowaną.Prawdziwą wieśniaczką, zdrowąi wykarmioną mlekiem.Wsparty na łokciu studiował rysy jejzdrowej, wiejskiej twarzy.We śnie była jeszcze ładniejsza, choć była to uroda wzbudzająca u mężczyzn raczej pełen szacunkupodziw niż zwykłe pożądanie.Sama idea pożądania by jąskalała.Była po prostu bez skazy.Na twarzy miała kosmykmiękkich, brązowych włosów.Martin odgarnął go delikatniei ucałował bezcenny rubinowy łuk jej warg.Zrobi jej śniadanie do łóżka.Porządne śniadanie, złożonez jajek na bekonie i smażonego chleba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •