[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś nie tak? - zapytał Julian.- Wyglądasz blado.- Nie, nic takiego.- Udało jej się uśmiechnąć.- To po prostu był długi dzień.Ale pózniej, kiedy Julian wniósł tace do jadalni i częstowali się pozostałymi z przyjęcia smakołykami, Lally,podnosząc do ust widelec, stwierdziła, że przerażający zapach wrócił.Zapach, który towarzyszył jej w koszmarachsennych.Przesuwała jedzenie na talerzu i udawała, że je.Rozmowy gości z trudem do niej docierały, a czas zanimwyszli, wydawał się nie mieć końca.Potem jednak cisza panująca w mieszkaniu stała się być nie do zniesienia.Leżała bezsennie w łóżku i słuchała łoskotu własnego serca.Okropny zapach dławił ją, a znajome Lally oczywyzierały z ciemności.Stopniowo jednak strach ustępował.Usiłowała go zdusić, nie pozwalając sobie na analizowanie własnych uczuć.Podobieństwo do kobiety, która utrzymywała, że jest jej matką, było przypadkowe.Prawdopodobnie nigdy więcejLally jej nie zobaczy. Ale ta sama służąca pojawiła się na następnym wydanym przez Lally przyjęciu.Hopkins właśnie podawał zupę, gdyLally ze swego miejsca u szczytu stołu, mając naprzeciw siebie Juliana, zerknęła przypadkiem do pokoju288kredensowego.Zobaczyła odbitą w lustrze twarz kobiety, ubrabnej w czarną suknię, z białym rurkowatymczepeczkiem na ciemnych, poznaczonych siwizną włosach.Znajome oczy odszukały i wytrzymały wzrok Lally.Tym razem Lally wiedziała, że nie zaszło żadne przypadkowe podobieństwo.Patrząca na nią kobieta była tą samą,która pojawiła się na weselu, a potem rozmawiała z Czarnym Jackiem w Grangewick.Lally odłożyła łyżkę i nie byław stanie wypowiedzieć do swych gości ani słowa.W końcu Hopkins przyszedł posprzątać talerze.- Skończyła pani, madam? - Skinęła niemo.Tego wieczoru Julian dyskretnie przejął od niej obowiązki gospodarza przyjęcia.Tuszował jej milczenie, bawiłgości.Opowiadał różne historyjki, pełne złośliwego dowcipu, grał na pianinie, gdy podano kawę.Służąca wchodziłai wychodziła, przynosząc Hopkinsowi tace.Była zręczna i staranna i jak zauważyła Lally, nigdy więcej niepróbowała zwrócić na siebie uwagi pani domu.Ale Lally dręczyła przerazliwie świadomość obecności tej kobiety.- Jesteś chora? - spytał Julian, gdy zostali sami.Wcisnęła mu kolejną brandy, zdecydowana skłonić go, by jeszcze został, żeby został dłużej niż wynajęta z agencjiobsługa.Wcześniej już wywołała Hopkinsa do hollu.Wręczyła mu napiwek i prosiła o przekazanie pieniędzy dla ku-charki i służących.Sama nie odważyła się wejść do kuchni.- Tylko ból głowy, Julianie.Pokiwał głową ze współczuciem.- Wspaniale sobie radzisz, Lally.Ludzie podziwiają cię za to, że starasz się przetrwać.śmierć dziecka.Nie popaść wdepresję.Oczywiście, wszyscy wiemy, że to trudne.Masz całkowite prawo do chwil przygnębienia, od czasu doczasu.- Jesteś dla mnie bardzo dobry, Julianie - próbowała mu podziękować.- Moja droga, od czego są przyjaciele?Był uprzejmy, grzeczny i zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że prawie trzęsła się z przerażenia.Sączyła swojąbrandy najdłużej jak się dało, by zmusić go do pozostania.Wreszcie odgłosy w kuchni ucichły.Wszyscy wyszli.Mogła pozwolić Julianowi wyjść.Na pożegnanie musnął wargami jej policzek.- A teraz do łóżka.Bądz grzeczną dziewczynką.Powiedz Susie, że ją zabiję, jeśli będzie cię zamęczać pracą.Gdy wyszedł, przejrzała wszystkie puste pokoje.Było już po północy.Odgłosy ulicy zamarły i cisza przygniatałaLally.Bicie jej własnego serca wydawało się najgłośniejszym ze wszystkich dzwięków.Skierowała się do sypialni, ale zatrzymała się jeszcze i obejrzała.W szparze pod pokrytymi zielonym rypsem drzwiami błyszczało światło.Lallyprzysunęła się bliżej i słuchała.Nie dobiegł jej żaden dzwięk.Powoli otworzyła drzwi.Wszystko wyglądało tak, jakzawsze zostawiał Hopkins.Umyte naczynia leżały w szafkach, taca na herbatę była już przygotowana na rano.Lallymiała właśnie zgasić światło, gdy jej wzrok powędrował w stronę służbówki, pokoju używanego przez nią jakograciarnia.Zaskrzypiały drzwi.Przerażona, zastygła z ręką na wyłączniku.Drzwi otworzyły19 - Obietnice289 się szerzej.Stała w nich kobieta w czarnym płaszczu i kapeluszu na ciemnych włosach.- Cóż, jesteś, Lily.Czekałam na ciebie.Lally chwyciła się framugi.-Ty!- Tak długo czekałam, by cię zobaczyć po śmierci twego męża.A potem przeczytałam w gazecie o twoim małymchłopczyku.To smutne, Lily.Matka czuje takie rzeczy.- Matka! Nie byłaś dla mnie żadną matką! Nie jesteś moją matką.Otumaniłaś tylko Czarnego Jacka, żeby goponaciągać na pieniądze.Ale nie jesteś moją matką! Nie masz żadnego dowodu.%7ładnego.To tylko sprytna gra.Szorstki śmiech dziwnie zabrzmiał w pustym mieszkaniu.- Dowodu? Jakiego więcej dowodu ci potrzeba? Im jesteś starsza, tym dowód jest wyrazniejszy.Spójrz, Lily, tylkospójrz.Ręka w czarnej rękawiczce niepewnie dotknęła ramienia młodej kobiety.Bezwolna, jakby miała kości z waty, Lallydała się wprowadzić za zielone drzwi.Lekkie pchnięcie przysunęło ją do wiszącego w służbówce lustra.Byłowąskie, ale pomieściło dwie twarze, oświetlone zwisającą z sufitu lampą.Ciemnoszare oczy patrzyły w ciemnoszare oczy; brwi miały takie samo wygięcie, a kości policzkowe zarysowanebyły niemal identycznie.Gdy Lally lekko się przesunęła, szukając jeszcze możliwości zaprzeczenia dostrzegłaprzerażająco znajomą linię podbródka.Tymczasem kobieta ściągnęła kapelusz i grube czarne włosy rozsypały siętak samo jak u Lally.Twarz była starsza, wychudzona, pomarszczona.Wyrażała dzielące je lata i być może coświęcej.Wyrażała lata złego odżywiania, biedy, smutnych doświadczeń.Ale wciąż była to twarz, jaką kiedyś Lallyzobaczy, stając przed lustrem.- Widzisz, prawda, Lily?- Widzę.- Jeszcze przez kilka chwil przyglądała się kobiecie z napięciem.Potem odezwała się.- Czego chcesz?Pieniędzy? Więcej pieniędzy?- Pieniądze nie wystarczą, Lily.Chcę mego dziecka.Chcę mieć z powrotem swoje dziecko.- Twojego dziecka! - Głos Lally podniósł się w oburzeniu.- Oddałaś mnie.Odrzuciłaś.Zostawiłaś, żebym umarła.Nie masz do mnie prawa.- Nie zostawiłam cię, żebyś umarła, Lily.Właśnie gdybym cię zostawiła przy sobie, nie przeżyłabyś nawet dwóchdni.Obie byłyśmy blisko śmierci.Mnóstwo ludzi dookoła umierało.Także dzieci.Niektóre z nich konały w tymsamym pokoju, gdzie mieszkałyśmy.Nie było dość jedzęnia, by utrzymać duszę w ciele.Wiedziałam, że japrzetrwam tych kilka dni, zanim rozpocznę pracę, którą mi obiecano.Ale ty byś nie przeżyła.Nie mogłam zabrać cię ze sobą do fabryki.Musiałaś odejść.Więc zostawiłam cię tam, skąd ktoś mógł cię zabrać.W ten sposób miałaś jakąśszansę.Giełda Zbożowa wydała mi się dobrym miejscem.Niektórzy z tych kupców to bogaci ludzie.Nigdy jednaknie liczyłam na takie szczęście jak Czarny Jack Pollock.Lally opadła na krzesło.290- Czego chcesz? - powtórzyła.- Niewiele.Tylko możliwości widywania cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •