[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gówno! Przeklęte ostrze nie naruszy skóry.Jak, do cholery, mam przerżnąć dwie kości nożem, którym nie mogę przeciąć nawetciała? Do diabła z tym wszystkim.Rozgoryczony kładę nóż na głazie, wypinam karabinek i rozluzniam opaskę.Pominucie na skórze, w miejscu gdzie podrażniłem ciało ostrzem noża, pojawiają sięczerwone linie.Efekt działania słabego krwiobiegu mojej ręki.Te szramy to jedyny śladmoich bezowocnych prób amputowania dłoni.To jest żałosne, Aron; po prostu żałosne.Znowu czekam.*Szu, szu, szu.Nad moją głową przelatuje czarny kruk.Sprawdzam godzinę.8.15 -dokładnie o tej porze wczoraj też widziałem kruka.Zastanawiam się, czy to ten sam.Oczywiście, że tak.Ma prawdopodobnie gniazdo gdzieś w głębi kanionu.Jakniesamowitym zbiegiem okoliczności jest to, że ptak przeleciał w tym miejscu dokładnieo tej samej porze co wczoraj.Wydaje mi się czymś absolutnie nienaturalnym inieprawdopodobnym, by jakiekolwiek stworzenie odznaczało się tak wyrafinowanymwyczuciem czasu.Zapewne światło słoneczne albo temperatura powietrza wywołują jakąś reakcję,która mówi ptakowi, że należy poszukać pożywienia.Nie wiem.Godzinę pózniej pojawia się - bardziej przewidywalny i nie mniej punktualny -ostry promień blasku słonecznego.Jest 9.35.Wychylam się ku niemu, naprężającmięśnie; dziesięciominutowy rytuał powitalny.Zaszczycony odwiedzinami kruka i śwituuznaję, że poranna rutyna jest zaliczona.I wtedy po raz pierwszy czuję uciskaniepęcherza.Uwalniam się z uprzęży, rozpinam spodenki i odwracam się, żeby oddać mocz.Piasek wchłania płyn błyskawicznie, zanim ten utworzy kałużę albo rozbryznie się naboki.Mocz nie pachnie tak nieprzyjemnie ani nie jest tak ciemny, jak się tegospodziewałem po dwóch dniach, kiedy to nie uroniłem ani kropli.Czując drugi zewnatury, opuszczam spodenki.Nie chcę zapaskudzić kanionu, ale nie mam innego wyjścia.Moja troska okazuje się wkrótce przedwczesna.Fałszywy alarm.Zmęczony stresem, o jaki przyprawiła mnie poranna huśtawka ożywającej izamierającej nadziei, pozwalam myślom błądzić.Przypominam sobie spotkanie zaustralijskim wędrowcem, Warrenem MacDonaldem, podczas Banff Mountain FilmFestival zeszłego listopada.Pokazywano tam film dokumentalny o wypadku, któryprzydarzył się Warrenowi na Tasmanii.Stracił w nim obie nogi powyżej kolan.Spotkaliśmy się na kolacji i opowiedział mi o tym wydarzeniu.Pozostawiwszy w obozieswego partnera, poszedł w nocy za potrzebą na drugą stronę koryta rzeki.Załatwił się, aw drodze powrotnej spędził trochę czasu na wspinaczce po głazach obok brzegu.Wtedywłaśnie przygniótł go ogromny kamień, miażdżąc mu obie nogi i unieruchamiając wpłytkim strumieniu.Zanim jego towarzysz zorientował się w sytuacji, zaczęła się burza,Warren zaś czekał bezradnie na pomoc zalewany wodą, której poziom podnosił sięnieubłaganie.Ratownicy potrzebowali dwóch dni, żeby go uwolnić.Podnieśli głazwielkości samochodu podnośnikiem hydraulicznym.Następnego wieczoru obejrzałemjego film, poruszony do głębi widokiem tego człowieka pod bryłą skały i zdumiony tym,że wyzdrowiał i wrócił w góry.W ciągu dwóch lat, nauczywszy się chodzić z protezami,Warren zdobył Federation, jeden z najwyższych i najbardziej odludnych szczytów na Tasmanii.Uwięziony w pułapce na dnie kanionu, odczuwam głębokie zrozumienie tegowszystkiego, co przeżył Warren.Uważam za rzecz zabawną, za ironię losu, że po sześciumiesiącach, które upłynęły od naszego spotkania, jestem drugim znanym sobiewyczynowcem, którego przygniótł głaz.Może byli i inni, nie wiem.Zastanawiam się, jakWarren załatwiał naturalne potrzeby, kiedy był przygnieciony.Zazdroszczę mu szczęścia,że w pobliżu miał towarzysza, który pospieszył na pomoc.Gdybym tylko był tu z kimśjeszcze& Historia Warrena stanowi dla mnie inspirację.Myślę sobie, że jeśli przeżyję tenwypadek w kanionie, to tak jak on będę nadal się wspinał i spędzał jak najwięcej czasupod gołym niebem.Nie zamierzam grać na fortepianie, jak robiłem to w college u.Nocóż, czasem człowiek ma pecha.Resztę poranka i wczesne popołudnie spędzam na kilku czynnościach: stoję isiedzę, obtłukuję bez większego przekonania kamień, patrzę w niebo, szukającwczesnych oznak nagłej powodzi, tłukę owady, odliczam minuty i godziny dzielące mnieod następnego łyku wody.Wreszcie nadchodzi trzecia, pora, na którą tak czekałem.Tomój drugi  kamień milowy - koniec drugiego dnia przymusowego pobytu w kanionie.Wyciągam kamerę z plecaka, zdmuchuję kurz z obiektywu i stawiam sprzęt wodpowiednim miejscu na głazie.To najważniejsze moje działanie tego popołudnia.Przełamuje nudę czekania, ale, niestety, nie mam dobrych wiadomości.Wzdycham izaczynam mówić.- Mija czterdziesta ósma godzina.Jest trzecia po południu, poniedziałek.Zostałomi około stu pięćdziesięciu mililitrów wody.Przerywam i zastanawiam się nad własną obojętną reakcją na to stwierdzenie.Wpierwszym dniu uwięzienia odczuwałem więz emocjonalną z tą ilością płynu, jaką jeszczemiałem, jego życiodajna siła stanowiła swoistą pępowinę, która łączyła mnie zprzetrwaniem i zmuszała do skrajnej oszczędności.Teraz ten związek został przerwany.W którymś momencie nocy zaczęło się niepostrzeżenie ostatnie odliczanie.Wody jest takmało, że jej resztka nie ma najmniejszego znaczenia - żadnego wpływu na to, jak długobędę żył.Następnego ranka zapas się wyczerpie.Zaakceptowałem ten fakt, a wraz z tymustąpił strach, który mnie prześladował, pozostawiając po sobie tylko wrażenie pustki.Moja następna myśl dotyczy siostry.Patrzę prosto w kamerę, wyobrażając sobie,jak Sonja siedzi w swoim salonie i ogląda w przyszłości to nagranie.Widzę jej twarz ioczy, które spoglądają na mnie jakby przez obiektyw.- Jestem z ciebie dumny, Sonja.Nie słyszałem cię na żywo, ale wiem od mamy, żezajęłaś bardzo dobre miejsce w zawodach na szczeblu krajowym, że byłaś dziesiąta wkategorii przemówień i debaty.Cholernie dobrze, dziewczyno.Jestem z ciebie bardzodumny.Nie tylko z tego powodu, chodzi też o to, kim jesteś.Dużo o tym myślałem.Mój przyjaciel z Aspen, Rob, mówił mi kilka& często&kilka razy, co trudno było mi zrozumieć, że  nieważne jest to, co się robi, tylko to, kim sięjest.Wiesz, zabiło mi to ćwieka, bo zawsze uważałem, że to, kim jestem, zależy od tego,co robię.Ze jestem szczęśliwy dzięki temu wszystkiemu, co robiłem, żeby byćszczęśliwym.Ale jeśli coś sprawia, że człowiek jest szczęśliwy, to może też sprawić, że jestnieszczęśliwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •