[ Pobierz całość w formacie PDF ]
." Słusznie, od pewnego czasu nie mogłem zrobić kroku, żeby najrozmaitszewywiady nie deptały mi po piętach.Gdyby wykryto moją pracę dla pana.Zdwojonoby tylko ostrożność.A już dotarcie do Amirandy graniczy znieprawdopodobieństwem.W samym Regentowi każdy cudzoziemiec ma paruaniołów stróżów, granice są pilniestrzeżone, społeczeństwo przeżarte przez system płatnych i ochotniczych donosicieli, asam Regent przebywa w środku misternej rolady wielokrotnego zabezpieczenia." Otrzyma pan dokładne informacje na ten temat." Rozumiem, że mam go zabić.Ale jak? Odpalić zdalnie sterowaną rakietę wtrybunę honorową w czasie święta Wielkich Miraculalii?" Gdyby chodziło o zabójstwo, wystarczyliby mi ci, którymi już dysponuję. Roderyka trzeba porwać i zmusić do mówienia.Jego rewelacje podziałają jakdetonator, poderwą społeczeństwo do wybuchu." Mam tego dokonać sam, czy też podeśle mi pan dywizję desantową?" Kilku ludzi zapewnię.Dam pieniądze i środki.Mam też kilka od latprzygotowanych punktów w kraju." I ludzi?" Ludzi też, choć wymagać to będzie od pana pewnych zabiegów." Rozumiem, że istnieje też przynajmniej jeden informator z najbliższegootoczenia Regenta.Gwidon uśmiechnął się.- Przygotowywałem się do tej akcji od blisko pięćdziesięciu lat.* * *4 maja 2000 roku szerokim trotuarem Wielkiej Promenady posuwał sięprzygarbiony wiekiem staruszek.Czasami przysiadał zmęczony na ławeczce i dzieliłsię z pawikami okruszynami czerstwej bułki.Za plecami zostawiał nowoczesnedzielnice i przybliżał się coraz bardziej ku Starówce objętej dwoma pasami magistraliniczym słoik gumką od weka.Obwodnica powstała zaledwie przed jedenastu laty wmiejsce starych murów, ogrodów i parków, praktycznie oddzielając zabytkowecentrum (wstęp tylko dla turystów, mieszkańców i posiadaczy przepustek) od resztymiasta.Stary Regentsburg od wielkich zaburzeń stał się świętą wewnętrzną strefąRegentowa.A w nim - jak rodzynek - tkwiło wapienne wzgórze, w któregopołudniowe zbocze wgryzł się Wielki Amfiteatr i szklana kopuła Centralnej Halli.W podziemnym przejściu strażnik zmierzył starca uważnym spojrzeniem.Tenukłonił się i wyciągnął magnetyczne passe-partout, jakie od pewnego czasu posiadaliwszyscy obywatele Amirandy.Strażnik wsunął płytkę w paszczę kontrolkodera, naktórego oczku zapłonęło zielone światełko.- W porządku, przechodzić!W tym samym momencie rozegrało się prawdziwe misterium elektroniczne.Dane z plakietki zostały przekazane do Centralnej Kartoteki, potwierdzone i dziękitemu siedemdziesieciotrzyletni Teden Bork, emerytowany funkcjonariusz Wielkiej Pretorii, znalazł się w uprzywilejowanej strefie.Przed kilkunastu laty królestwo prze-skoczyło z postśredniowiecza w erę elektroniki.Bork przyspieszył kroku, minął Złotą Bramę, pod którą fotografowała siępodzielona na trójki wycieczka, dotarł do Rynku, skąd skręcił na wielkie schodywykute w wapiennym wzgórzu.Propyleje Limeriańskie od niedawna wspomaganebyły ruchomymi chodnikami.Kolejna wartownia była już niewidoczna.Dyżurowały jedynie dwa brązowe lwy, wucho jednego z nich należało włożyć elektroniczną plakietkę.Potem, jeśli rozległ sięcichy dzwięk akceptacji, można było postępować dalej, aż ku Srebrnym Wrotom.Oczywiście, te otwierały się tylko podczas powitań, świąt i parad.Na prawoznajdował się skromniejszy wjazd dla oficjalistów, a na lewo wyjście, pozornie niepilnowane, choć w istocie wyposażone w elektroniczną gilotynę.Każdy, czyjaplakietka nie została pół minuty wcześniej zarejestrowana i zaaprobowana przez lwy,był powalony.Jeśli dotarł tu przez pomyłkę -odwożono go do szpitala, jeśli zaś nie - wzgoła odwrotnym kierunku.Bork w elektronicznej opinii był w absolutnym porządku.W jego magnetycznej karcie przywilejów znajdowało się wszak zezwolenie nakorzystanie z pretoriańskiej garkuchni.Trójkątny Dziedziniec Term, z których w południowym narożniku pozostałajako pamiątka jedna kolumna strojna w liście akantu, w całości obudowywałyniezliczone biura.W suterenie niskiego pawilonu pretoriańskiego, pamiętającegojeszcze ponure czasy Ryszarda XII, mieściła się wspomniana stołówka.Chociażmłodzi pracownicy wszystkich dziesięciu departamentów Wielkiej Pretorii utyskiwalina stały napływ abominacyjnych staruchów-emerytów, Rada Liktorska zachowywałasię jednak nieustępliwie.W końcu przywilej stołowania się na Zamku był jedną zniewielu przyjemności, jaka pozostawała emerytom.Tu, w zamkniętym kręgu, moglidowiadywać się najświeższych ploteczek, oglądać wewnętrzne pokazy zakazanychvideokaset, a także obserwować kariery swych niedawnych protegowanych.Przedostatnim pomieszczeniem w pawilonie była usytuowana na półpiętrze czytelnia -pokój wiecznie pachnący tytoniem i piwem - ze ścianami pokrytymi dość banalnymifreskami, okolona kilkunastoma kabinami cichej projekcji.Dalej znajdowały się tylkodrzwi toalety, dokąd skierował się świeżo przybyły staruszek.Było tam małe, za-kratowane okienko, które wychodziło na pełen kwietnych gazonów i wieczniebijących w niebo fontann Dziedziniec Ośmiokątny.Dziedziniec, na który nie zaglądałyjuż nawet najwyżej opłacane wycieczki.Tu wychodzili na papierosa członkowie Wielkiej Tajnej Rady, tu wypoczywali podczas męczących sesji członkowie KapitułyRycerskiej.Tu niekiedy wyskakiwał, odsikać się pod murek, sam Najjaśniejszy RegentRoderyk II.Oczy staruszka, starannie myjącego ręce, nie próżnowały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •