[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Musimy zrobić coś, aby pozbyć się tych śmierdzieli.Myślałem, że ten kowboj, który zgładził Thorna, wy-bawił nas tym samym z kłopotów.Ale diabła tam!-sapnął i przejechał dłonią po spoconym czole.- Można by pomyśleć, że to ty za butelkę whiskywynająłeś likwidatora - rzucił Morris z przymilnymuśmiechem.- A gdyby nawet - warknął Bromley.- Faceti tak spartolił robotę, bo nie przegnał na cztery wiatrycałej rodzinki.Miałbym nadal te osiem tysięcy sztuk.Przeliczcie to na dolary, a zrozumiecie moją wście-kłość.- Chłopcy, czy czujecie to samo? - zapytał Morris,przeskakując wzrokiem po twarzach.- Jeśli chodzi ci o to, czy żałujemy Thorna, to mó-wię w swoim imieniu, że nikt nie dokopie się we mnieani grama żalu - powiedział Amos.- Najmniejszego - dorzucili Starker i White.Morris podniósł się z krzesła i oparł pięściamio stół.- Rozumiem zatem, chłopcy, że nie będziecie bićw dzwony, jeżeli ktoś serio potraktuje sprawę przy-wrócenia otwartych pastwisk.Nawet gdyby rzeczywzięły nieprzyjemny obrót dla tych od owiec.- Jak nieprzyjemny? - zapytał Kyle.- Och, nie mam pojęcia - Morris przywołał natwarz najniewinniejszy z uśmiechów.- Słyszałem nie-dawno, że już mają jakieś kłopoty.Giną im owce i takdalej.Być może ktoś nie czekał i już wziął sprawyw swoje ręce.Bromley zerwał się z krzesła.- Czy wiesz, kto?Zapytany wzruszył ramionami.- Naprawdę trudno powiedzieć.- Nie spuszczajmy się na domysły - powiedziałKyle, rozpinając kołnierzyk koszuli.- Popieram Eda.Jeśli chcemy pozbyć się problemu, to rozwiążmy gojak najszybciej.Co powiecie na pomysł wynajęcia tegoFaradaya, którego zatrudnił McCloud? To zawodo-wiec.Można mieć pewność, że załatwi sprawę pro-fesjonalnie.Ja, w każdym razie, mógłbym dać na tencel kilka setek.- Chodzą słuchy, że Faraday nie zadaje zbyt wielupytań, kiedy widzi forsę - dodał Amos.- Dołączamsię do składki.Krótkie słowne potwierdzenia i skinięcia głowamistanowiły najlepszy dowód na to, że wychodzono wre-szcie na prostą drogę.- Zwariowaliście?! - zawołał Bromley.- Nie mamani dolara na zbyciu.Ta zima porządnie dała mi sięwe znaki.- Tak czy inaczej, musimy coś zrobić - stwierdziłMorris.- Jeśli zostawimy rzeczy po staremu, to za roklub dwa będzie tu kilkakroć tyle owiec co dzisiaj i aniźdźbła trawy dla naszego bydła.- Przeklęte owce! - Bromley walnął pięścią w stół.- Nie dość, że jedzą i depczą trawę, to jeszcze z wo-dopojów robią grząskie bagniska.- Skoro mówimy o wodzie - wtrącił Amos - tochciałbym dodać, że prawie wszystkie strumienie,z których korzystamy, przepływają przez ranczoThornów.Nie my im, ale oni nam mogą dyktowaćwarunki.Bromley zerwał się z krzesła.- Do jasnej cholery, gadaniem nic nie zdziałamy!- Co więc proponujesz, Ed? - zapytał Kyle.- Uważam, że nie ma sensu zwalać na kogoś in-nego naszą robotę.Zbierzmy się w kupę, roznieśmyw puch te zasieki i przepędźmy owce wraz z Thor-nami.- Nie będzie to takie łatwe - zauważył Kyle.-Oni będą się bronić i na pewno dojdzie do strze-laniny.- No to co? - ryknął Bromley.- Nie jestem zabójcą, Ed - powiedział Amos.- Chcę żeby się wynieśli, lecz nie zamierzam ich za-bijać - niespokojnie poruszył się na krześle.- BobDorn to twardy i uparty szeryf, a w Wyomińg wieszasię za morderstwo.- To co? Zamierzasz zwinąć manatki i sam się stądwynieść? - Bromley opadł na krzesło, które aż zatrze-szczało pod masą jego cielska.- Żadna ława przysię-głych, złożona z hodowców bydła, nie pośle na szu-bienicę zabójcy owczarza.Chyba to dla was oczywiste,chłopcy?- Może tak, a może nie - rzekł White z powątpie-waniem w głosie.- Chcesz powiedzieć przysięgłym,że ustrzeliłeś matkę i dzieciaka i że nic a nic nie po-czuwasz się do winy?- Ja również się wycofuję, Ed - dorzucił Kyle, krę-cąc głową.- I idę o zakład, że Logan McCloud nie-będzie zachwycony tym pomysłem.Wiecie przecież,że ożenił się z córką Thorna.Co jak co, lecz nie chciał-bym mieć McClouda przeciwko sobie.Ed Bromley powiódł po ich twarzach przekrwio-nymi oczami rozjuszonego byka.- Co się z wami dzieje, chłopaki? Jesteśmy - wal-nął się pięścią w pierś - Stowarzyszeniem HodowcówBydła w Wyoming i to my ustanawiamy prawa, obo-wiązujące w naszym stanie.McCloudowi mogą sięone podobać lub nie, ale nie ma on decydującego gło-su.Zatem, chcąc nie chcąc, musi się do nich dosto-sować.- Doprawdy? - dobiegł nagle z tyłu męski, głębokibaryton.Ed podskoczył na krześle jak oparzony.Wszystkie głowy odwróciły się w stronę drzwi,a w niespokojnych spojrzeniach odmalowało się to sa-mo pytanie.Od jak dawna McCloud podsłuchiwał ichrozmowę? On tymczasem od dawna wiedział, że totajemne zebranie, o którym powiadomił go poufnie je-den z pracowników klubu, zwołane zostało bynaj-mniej nie w celu przysporzenia dobra na tym najle-pszym ze światów.Logan podszedł do stołu i spojrzał na Bromleya [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •