[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylko trochę.Uśmiechnęła się i szturchnęła mnie.- Zwinia.- Dlaczego nie położysz się do łóżka?- Niezbyt to przystoi gospodarzowi, prawda? - stwierdziła, ale się nie upierała.Wstała ipołożyła mi dłoń na ramieniu, zachwiawszy niepewnie.- O, rety.- Spokojnie - powiedziałem, wstając, aby ją podtrzymać.- Nic ci nie jest?- Chyba tylko jestem zmęczona.Musiałam zbyt gwałtownie wstać.Wciąż się na mnie opierała.Trzymałem dłonie na jej talii, stojąc na tyle blisko, abypoczuć emanowane przez nią ciepło.%7ładne z nas się nie poruszyło.Oczy Sophie, kiedypochyliła się w moją stronę, były wielkie i ciemne.Twarz rozświetlił jej uśmiech.- No to.- powiedziała, a wtedy coś uderzyło w okno z głośnym  bum".Odskoczyliśmy od siebie.Podbiegłem do ciężkich zasłon i rozsunąłem je jednymszarpnięciem.Na wpół oczekiwałem, że zaraz zobaczę koszmarną twarz Monka, jednak oknopozostało puste.Widziałem jedynie bezkształtną białą mgłę.- Co to było? - zapytała Sophie, stając za mną.- Przypuszczalnie nic. Nie zabrzmiało to zbyt mądrze, zwłaszcza że serce waliło mi jak młotem.Przecież Monknie mógł tutaj przyjść za nami, prawda? Ale przecież wcale nie musiał nas śledzić.Znał adresSophie z listów.- Zostań tutaj - poleciłem.- Chyba nie chcesz wyjść na zewnątrz?- Tylko rzucę okiem.- Alternatywę stanowiło kulenie się tutaj przez całą noc izastanawianie się, co też uderzyło w okno.Jeśli okaże się, że nic takiego, moglibyśmy sięuspokoić.A jeśli Monk.Wtedy to bez żadnej różnicy.Chwyciłem ciężki, żelazny pogrzebacz leżący obok palnika i ruszyłem do sieni.Sophiepospieszyła do kuchni, wróciła z reflektorem.- Zamknij za mną drzwi - dodałem, biorąc od niej latarkę.- David, poczekaj.Jednak odsuwałem już bolce rygla drzwi frontowych i wyszedłem na zewnątrz.Widziałem jedynie mgłę.Nocne powietrze było chłodne i wilgotne, pachniało gliną ignijącymi liśćmi.Zadrżałem, żałując, że nie pomyślałem, by zabrać kurtkę.Włączyłemreflektor.Mgła wessała jego promień, ale i tak to było lepsze niż nic.Trzymając się bliskościany, ruszyłem w stronę okna salonu.Pogrzebacz zle mi leżał w dłoni, zacząłem się jużzastanawiać, czy na pewno wpadłem na dobry pomysł.A co zrobisz, jeśli tam ktoś naprawdęjest? Co zrobisz jeśli to Monk?Jednak było już za pózno.Przed sobą widziałem przymglony poblask, z pewnością oknosalonu.Przyspieszyłem kroku, chcąc wreszcie mieć to wszystko za sobą.I wtedy coś się przede mną poruszyło.Cofnąłem się niezdarnie, pospiesznie unosząc pogrzebacz i dzgając przed sobą światłemreflektora.Dostrzegłem kolejny ruch, a potem światło i cień się rozmyły.Schwytana promieniem latarki mrugała na mnie sowa.Opuściłem pogrzebacz, czując się głupio.Ptak był upiornie blady, a jego pyszczeknieomal biały.Przycupnął na trawie pod oknem, skrzydła wisiały mu niezgrabnie.Ciemne iobce oczy zamknęły się podczas kolejnego mrugnięcia, jednak sowa nie próbowała się ruszać.- To sowa płomykówka - stwierdziła Sophie zza moich pleców.Wpatrywała się we mnie.Nie słyszałem, jak podeszła.- Chyba miałaś czekać w środku?- Wcale nie mówiłam, że będę czekać.Okazała więcej rozsądku ode mnie, włożyła kurtkę.Przycupnęła obok rannego ptaka. - Dobrze, że szyba się nie stłukła.Biedna sowa.Musiała zabłądzić we mgle.Jak myślisz,co powinniśmy zrobić?- Pewnie jest tylko ogłuszona - odparłem.Ptak patrzył prosto przed siebie - albo postanowił nas ignorować, albo był zbytotumaniony, żeby się nami przejąć.- Nie powinniśmy jej ruszać.- Ale musimy coś zrobić!- Jeśli zacznie się szarpać, możemy jej zrobić jeszcze większą krzywdę.Tak poza tym, ranna czy nie, sowa była drapieżnikiem.Dziób i szpony wcale jej się niestępiły.- Nie zostawię jej tutaj - oznajmiła Sophie tonem, który zaczynałem już rozpoznawać.Westchnąłem.- Masz jakiś koc?Sowa nieznacznie zatrzepotała skrzydłami, gdy ostrożnie okryłem ją starym ręcznikiemznalezionym przez Sophie, jednak szybko dała za wygraną.Sophie zaproponowała, by poprostu umieścić ptaka w nieczynnym piecu do wypalania cegieł i zostawić uchylone drzwi,żeby mógł wylecieć, gdy już wydobrzeje.- A co z twoimi garnkami?- Są ubezpieczone.Zresztą to tylko sowa.Widzi w ciemności.Ptak, kiedy go niosłem, okazał się zaskakująco lekki.Czułem gwałtowne bicie jego serca.W środku pieca panowała wilgoć, czułem stęchliznę i zapach starych cegieł.Kiedy kładłemsowę na podłodze i zdejmowałem ręcznik, moje kroki rozbrzmiewały echem.Niewłączyliśmy świata, blade pióra nieomal jaśniały w ciemnościach.- Myślisz, że nic jej się nie stanie? - zapytała Sophie, kiedy już wróciliśmy do domu.- Dzisiaj więcej nie wskóramy.Jeśli rano wciąż tutaj będzie, możemy zadzwonić poweterynarza.Zamknąłem drzwi wejściowe na zasuwę, sprawdzając je szarpnięciem.Sophie zadrżała,pocierając ramiona.- Boże, ale zmarzłam!Stała bardzo blisko.Patrzyła na mnie.Objęcie jej byłoby teraz czymś naturalnym.- Już pózno - zauważyłem.- Właściwie już noc.Idz na górę, a ja tutaj wszystkim sięzajmę.Zamrugała, potem pokiwała głową.- Dobrze.No to.dobranoc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •