[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pytanie brzmi: jak się go pozbyć? - zastanowił się Curt.- Na wizytówce jest jego adres służbowy - podsunął Jurij.-Poinformował Igora, że będzie siedział w pracy do szóstej.Z tyłuwidnieje jego numer domowy.I wydaje mi się, że przykulał się doBrighton Beach na rowerze.To chyba dosyć informacji, aby LAA mogłazadziałać.- Twierdzisz, że jezdzi po mieście rowerem? - zapytał Curt.- Tak mi się zdaje - potwierdził Jurij.- Moglibyśmy śledzić go, gdy wyjdzie z pracy - zaproponował Steve.- Potem, kiedy się odsłoni, rąbnąć go i cześć.Curt pokiwał refleksyjnie głową.- Jak go rozpoznamy?Steve wskazał na Jurija.- Będzie musiał jechać z nami, żeby nam go wystawić.- Możesz tu być o piątej? - spytał Jurija Curt.- Gdzie dokładnie? - zapytał Jurij.- Przecież nie chcecie, żebymprzyjeżdżał do remizy.- Tutaj, w tym barze - odrzekł Curt.- Będę.- Okay, a więc postanowione - oświadczył Curt.- LAA zatwierdzilikwidację Jacka Stapletona.Wydam im taki rozkaz.- Spojrzał na Steve a.- Musisz w te pędy wrócić do Bensonhurst i zebrać żołnierzy.Myślę też, że do tej akcji powinniśmy ukraść ciężarówkę.- %7ładen problem - rzekł Steve.- Użyjemy dużej siły ognia - poinformował Curt.- Jeden szybki atak.Nie chcę, żeby facet dostał jedną kulkę, a potem się wylizał.- Zgoda - poparł go Steve.- W porządku, jesteśmy umówieni.- Curt wysączył piwną piankę zkufla i wstał.- Jeszcze jedna sprawa - odezwał się Jurij.Curt zatrzymał się.- Chcę przenieść operację  Rosomak na czwartek.Na jutro.- Jutro! - powtórzył Curt, nie wierząc własnym uszom.- Myślałem,że nie wyrabiasz z produkcją wąglika na piątek, a ty mówisz oczwartku.- Pracowałem przez całą noc i dzisiejszy ranek - wytłumaczył Jurij.-Druga kadz funkcjonuje tak dobrze, że zdążymy.Dziś w nocy będziemymieć dość proszku na oba ładunki.- Można by to zrobić - powiedział Curt.- Czwartek czy piątek, najedno wychodzi.- Popatrzył na Steve a.- Czemu by nie? - zgodził się Steve.- Plan ucieczki jest dopięty naostatni guzik.To najważniejszy element.- Jestem zdania, że musimy to zrobić w czwartek - stwierdził Jurij.-Wczoraj podkreślaliście względy bezpieczeństwa.Nawet jeślipozbędziemy się Stapletona, nie wiemy, z kim do tej pory rozmawiał.Każdy dzień zwiększa ryzyko.Curt wydał zduszony chichot.- Wiesz co, chyba masz rację.- Wiem, że mam.W końcu zależy nam na powodzeniu operacji Rosomak , nieprawdaż?- Bezwzględnie - potwierdził Curt.- O której mamy przyjść poładunek?- Najlepiej póznym wieczorem.Potrzebuję trochę czasu, żeby godobrze zapakować.Powiedzmy: koło jedenastej. - Doskonale - rzucił Curt.- Dziś o dwudziestej trzeciej.Wyślizgnął się z boksu.Steve podniósł się za nim.Jurij pozostał naswoim miejscu.- Chcę dokończyć hamburgera - wyjaśnił.- Widzimy się o piątej.- Curt udał, że salutuje, a potem wyszli zbaru.Jurij obserwował, jak tamci się oddalają.Ich zabawę w wojskouważał za żałosną dziecinadę, ich towarzystwo coraz bardziej gokrępowało.A jednak poczuł się o wiele lepiej.Wydawało się, że mimokłopotów wszystko wraca do równowagi.%7łując hamburgera, Jurijzastanawiał się, czy nie wstąpić po drodze do biura podróży, żebyzarezerwować bilety na lot na trasie Newark-Moskwa.Potem jednakuznał, że zrobi to telefonicznie, gdyż nie chciał niepotrzebnie tracićczasu.Bądz co bądz, zanim wybije jedenasta, będzie musiał sporo sięnapracować. Rozdział 1820 pazdziernika, środa, 14.15Jack ominął szerokim łukiem gmach Zakładu Medycyny Sądowej,podjechał do rampy załadowczej i zszedł z roweru.Dyszał ciężko poostrym finiszu na Pierwszej Avenue, kiedy to starał się dotrzymaćtempa innym pojazdom.Załapał się na  zieloną falę i aż od HoustonStreet ani razu nie musiał się zatrzymywać.Zarzuciwszy rower na plecy, wspiął się na platformę i wszedł dobudynku.Wypad do Brighton Beach sprawił mu szaloną radość, mimoże Jack nie zrealizował celu, w jakim się tam udał.Zrobił to, co mógł -reszta należała do flegmatycznych biurokratów z DepartamentuZdrowia i samego Jurija Dawidowa.Jack wszedł do swego pokoju i powiesił kurtkę za drzwiami.Zobaczył, że na biurku Cheta, wśród papierowego galimatiasu, stoiwłączony mikroskop.To świadczyło, że jego kolega jest w pracy, choć wtej chwili nie było go nigdzie widać.Jack przypuszczał, że Chet skoczyłna dół do dystrybutora z łakociami.Popołudniami lubił coś przekąsić.Zanim Jack usiadł za swoim biurkiem, poszedł do pokoju Laurie.Pragnął wyrazić uznanie dla jej niezwykłego wyczucia.Drzwi jednak,wbrew zwyczajom Laurie, nie były otwarte na oścież.Jack nieprzypominał sobie, aby Laurie lub jej koleżanka zza biurkakiedykolwiek się zamykały.Wzruszył ramionami i zawrócił.Uszedł zaledwie parę kroków, gdy posłyszał pełen złości męski głos.Jack nie rozróżnił słów, lecz wydało mu się, że głos dobiegał zzazamkniętych drzwi.Zawahał się.Po chwili usłyszał go znowu, a zarazpotem rozległo się rąbnięcie, jakby ktoś uderzył pięścią w cośmetalowego. Zaniepokojony Jack wrócił do drzwi Laurie.Podniósł rękę, abyzapukać, ale znieruchomiał.Pomyślał, czy nie będzie przeszkadzał, leczwtedy dał się słyszeć potok przekleństw i następny donośny huk.Usłyszał głos Laurie wołający błagalnym tonem:- Proszę cię!Działając raczej instynktownie niż racjonalnie, Jack jednocześniezapukał do drzwi i otworzył je.Laurie stała oparta plecami o ścianęprzy szafce na dokumenty.Choć nie kuliła się ze strachu, na jej twarzywidniała mieszanina lęku i oburzenia.Przed nią stał Paul Sutherland,ubrany w ciemny wyjściowy garnitur.Jego opalona twarz płonęłarumieńcem, a palec wskazujący prawej ręki sterczał sześć cali od nosaLaurie.Wejście Jacka jakby zamroziło go w bezruchu.- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - odezwał się Jack.- Wprost przeciwnie! - wrzasnął Paul, budząc się do życia.- Właśniedlatego te cholerne drzwi były zamknięte.- Obrócił twarz ku Jackowi iwyzywająco podparł się pięściami pod boki.- Najmocniej przepraszam - powiedział Jack.Przechylił się na bok,aby ominąć wzrokiem pokazną sylwetę Paula, i spojrzał na Laurie.-Laurie, ty też tak uważasz?- Nie całkiem - odparła Laurie.- Moim zdaniem ta dyskusja, jeżelimożna ją tak nazwać, zaczęła wymykać się spod kontroli.- Wynoś się stąd! - szczeknął Paul.- Laurie i ja mamy ze sobą dopogadania.- To nie jest ani właściwe miejsce, ani czas.Mówiłam ci już -oznajmiła Laurie.- No cóż, zdaje się, że zachodzi pewna różnica zdań - wtrącił wesołoJack.- Polecam się w charakterze arbitra.- Ostrzegam cię! - zawołał Paul.Zmrużył oczy i postąpił groznienaprzód.- Paul, proszę cię! - krzyknęła ze złością Laurie.- Myślę, żepowinieneś stąd wyjść!Paul nie spuszczał oczu z Jacka.- Wynoś się stąd, do jasnej cholery! - powtórzył. - Słyszę - odrzekł niedbale Jack.- Ale to jest biuro doktorMontgomery i jej życzenia mają pierwszeństwo.Sądzę, że najwyższyczas, abyś nas opuścił, chyba że wolisz omówić tę kwestię z sierżantemMurphym z dołu.Paul skoczył szczupakiem, próbując trafić Jacka zamaszystymsierpowym.Jack jednak przewidział cios i odchylił się do tyłu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •