[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydął policzki i spojrzał w niebo. Nie myśl, że jestem żalony, grausleine.Słyszałem, jak grasz, we znie, w. Wskazał na swojągłowę. Nie wieziałem, kogo słyszę, ale uwieszyłem.To jak okruchy na ścieszce przes las,poszedłem sa nimi.Doprowadziły mnie tutaj, gdzie mogłem sbudować machinę i gdzie jestemmniej, no.vilishparaiah.przeprażam, nie mówię dopsze po goresku.Goredzkim posługiwał się lepiej niż ja samsamskim, ale vilishparaiah brzmiał jak wyrazpokrewny.A przynajmniej element  paraiah.Nie ważyłam się go spytać, czy jest półsmokiem choć liczyłam, że taki jest związek między wszystkimi Groteskami a mną, nie miałam jeszczedowodów. Podążyłeś za muzyką. powiedziałam. Twoją muzyką!.by uciec przed prześladowaniem?  Mówiłam łagodnie, próbując zawrzeć w swoim głosiewspółczucie i dać mu do zrozumienia, że wiem, jak ciężko być mieszańcem.Energicznie pokiwał głową. Jestem daanitą  powiedział. Och!To było dla mnie zaskoczenie i zaczęłam postrzegać w nowym świetle wszystko, coViridius mówił o swoim protegowanym, błysk w jego oczach.Lars wpatrywał się w pozostałości swojego posiłku, znów otaczała go nieśmiałość. Miałam nadzieję, że nie uznał mojego milczenia za dezaprobatę. Viridius jest bardzo dumny z twojej megaharmonii.Uśmiechnął się, ale nie podniósł wzroku. Jak obliczyłeś akustykę machiny?Spojrzał na mnie szarymi oczyma. Akustyka? Prostota.Ale potszebuję czegoś do pisania.Wyjęłam niewielki ołówek z grafitowym wkładem  smoczy wynalazek, rzadki w Goreddzie,ale bardzo użyteczny  z kieszeni płaszcza.Z uśmiechem na ustach zaczął wypisywać równanieobok siebie na balustradzie.Zabrakło mu miejsca, kiedy dotarł do pośladków  pisał lewą ręką więc stanął na barierce, balansując jak kot, i pisał pochylony.Szkicował dzwignie i miechy, ilustrował rezonans, jaki zapewniały różne gatunki drewna iobjaśniał swoją teorię, że można naśladować dzwięki innych instrumentów, manipulującwłaściwościami fali.Wszyscy odwracali głowy, by popatrzeć na tego ogromnego i niespodziewanie zwinnegomężczyznę balansującego na balustradzie, zgiętego wpół i trajkoczącego o swojej megaharmonii,częściowo po samsamsku.Uśmiechałam się do niego i przepełniało mnie zadziwienie, że ktokolwiek mógłby darzyć takąnamiętnością machinę.Do mostu zbliżyła się grupa konnych dworzan, ale mieli problemy z przebiciem się przez tłumkupców i mieszczan gapiących się na wyczyny Larsa.Arystokraci zrobili zamieszanie swoimikońmi, ludzie uciekali im z drogi, by uniknąć stratowania.Jeden dworzanin, odziany w bogatączerń, uderzał powolnych gapiów swoją szpicrutą.To był Josef, hrabia Apsig.Nie zauważył mnie, wpatrywał się w Larsa.Lars podniósł wzrok, napotkał wściekłe spojrzenie hrabiego i pobladł.Goreddowie twierdzą, że cokolwiek by powiedzieć po samsamsku, brzmi to jak przekleństwa, aleton głosu Josefa i mowa jego ciała nie pozostawiały wątpliwości.Ruszył prosto w stronę Larsa,gestykulując i krzycząc.Znałam słowa  kundel i  bękart i zgadywałam fragmenty niektórychzdań.Spojrzałam z przerażeniem na Larsa, ale on spokojnie przyjmował wyzwiska.Josef podjechał do balustrady, utrudniając Larsowi zachowanie równowagi.Hrabiaściszył głos do wściekłego szeptu.Chłopak był na tyle silny, że mógłby zrzucić drobnego Josefa zsiodła, ale nic nie zrobił.Rozejrzałam się z nadzieją, że ktoś przyjdzie Larsowi na pomoc, ale nikt na zatłoczonym mościesię do tego nie kwapił.Chłopak był moim przyjacielem, nawet jeśli znałam go od dwóch godzin Głośnego Chłopa znałam od pięciu lat i zawsze był jednym z moich ulubieńców.Podeszłam do konia i postukałam okryte czarną tkaniną kolano hrabiego Apsig, z początkudelikatnie, a pózniej mocniej, kiedy mnie zignorował. Ej  powiedziałam, jakbym miała prawo mówić tak do hrabiego. Dajcie mu spokój. To nie twoja sprawa, grausleine  prychnął Josef znad wykrochmalonej kryzy.Jasne włosyopadały mu na oczy.Zawrócił konia, by mnie odepchnąć.Niechcący  być może  zad jego wierzchowca uderzył wLarsa i zrzucił go do lodowatej rzeki.Wtedy wszyscy zerwali się do biegu  niektórzy ruszyli w stronę brzegu rzeki, inni starali sięznalezć jak najdalej od całej awantury.Rybacy już odpychali łódki od brzegu, wyciągali bosakinad wzburzoną wodą, wykrzykiwali wskazówki do miotającej się postaci.Wargi Larsa nabrały sinego odcienia i miał problemy z pochwyceniem wyciągniętych bosaków.W końcu jeden z nich zahaczył o jego ubranie i pociągnął go do brzegu, gdzie stare rybaczkijuż zdjęły sterty koców z barek.Jeden z mężczyzn wyciągnął metalowy piecyk i rozpalił go,dodając nutę drzewnego węgla do rybnych woni na nabrzeżu.Poczułam łzy w oczach, poruszona widokiem ludzi zbierających się razem, by pomóc obcemu.Gorycz, którą miałam w sobie od ranka, od incydentu na targowisku świętegoWillibalda, zniknęła.Ludzie z pewnością bali się tego, czego nie znali, ale wciąż mieli ogromnązdolność czynienia dobra, gdy jeden z nich. Tyle tylko, że Lars nie był jednym z nich.Wyglądał normalnie, poza wzrostem i masą.Ciekawe, co kryło się pod jego czarną kamizelą? Auski? Coś gorszego? A otaczali go pełnidobrych intencji, lecz łatwi do przestraszenia mieszczanie, którzy mieli właśnie zdjąć jegoprzemoczone ubranie.Z nieśmiałością odpychał pomocne dłonie staruszki. Daj spokój!  Zaśmiała się. Nie musisz się wstydzić.Przez pięćdziesiąt lat wszystko jużwidziałam.Lars zadrżał, a były to potężne dreszcze, pasujące do jego sylwetki.Musiał wybuchnąć.Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale był nieco szalony.Wskoczyłam na jedną ze stert na nabrzeżu i wykrzyknęłam: Chcecie posłuchać piosenki?Następnie zaczęłam śpiewać a capella poruszającą wersję  Brzoskwini z serem.Wędrowne słońce miga w drzew koronach,Wiatr lekki niesie białych bzów aromat,Mili moi, dzień taki mym celem,Perfumy wąchaćI rozpraszać mroki,I jak król ucztować na brzoskwiniach z serem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •