[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Litości!  Bogini przyłożyła dłoń do wyniosłegołona. A cóż to takiego?Chudy mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem. Jak Vimy!  powiedział.Drzwi wahadłowe odskoczyły do środka, do baru zaśpodeszła wysoka, chuda i pochylona posta, otulona brudnym płaszczem nieprzemakalnym.Spodwiekowego kapelusza wyzierały rogowe okularynasadzone na grozny nos. Jedno gorzkie!  powiedział pan Francis Dysonkładąc pieniądze na ladzie.Bogini obsłużyła go.Podniósł kufel, przytknął do ust iodstawił pusty. Dziękuję.Pani nazwisko Lamb?  zapytał. Co?  zdziwiła się bogini.Dyson powtórzył pytanie. Paget  odparła bogini. A na imię mi Doris.Chociaż co panu do tego, młody człowieku. Zamilkła,ponieważ Dyson znajdował się już w połowie drogi dodrzwi. Coś takiego!  powiedziała panna Paget, gdy drzwizatrzaskiwały się za wychodzącym panem Dysonem.We frontowej sali tegoż baru nie było innych gości wmomencie pojawienia się tam Dysona.  Jedno gorzkie!  powiedział, położył pieniądze iwziął kufel. Dziękuję!  rzekł, wypił i odstawił pusty kufel.Pańskie nazwisko Lamb?Zwracał się do wysokiego, zażywnego i wesołego męż-czyzny, z zachowania i dostatniego wyglądu sądząc właś-ciciela zakładu.Poprzez ciemno połyskujący mahoń baru człowiek tendobrodusznie spojrzał na Dysona. Nie, proszę pana.Nazywam się Prescott.AlfPrescott.Nie, proszę pana, nikt tu nie nosi nazwiskaLamb.Ale, ale na Finchley Road jest przecież  BłękitnyOrzeł ! To.I nagle stwierdził, że ogląda oddalające się plecy panaDysona.3Llewellyn Street jest bardzo mała, bardzo skromna ibardzo czyściutka.Liczy sobie wszystkiego dwadzieściadwa domy.Kryje się dyskretnie między hałaśliwąGunnersbury High Road z jednej strony, a łoskotem koleiz drugiej.Otaczają ją inne małe, wąskie uliczki, całkiemodrębne w charakterze, bo tak niechlujne i wrzaskliwe,jak Llewellyn Street jest cicha i pełna rezerwy.LlewellynStreet stanowi anomalię, lecz anomalię dziwnie pospolitąw rozrośniętym bezsensie Londynu.Domy na Llewellyn Street to prostokątne pudełeczka zcegieł  ale oddzielone od chodnika wąskimi, ogrodzo-nymi skrawkami ogródków i właśnie te skrawki ogród-ków nadają ulicy specjalny charakter.Niektóre są wybru-kowane kamieniami; inne rzeczywiście zielenią się trawą;niektóre wesołe, z porządnie ubitym żwirem, dokoła któ-rego rosną krzewy, a nawet kwiaty.Widok LlewellynStreet  tak było w przypadku Flooda, gdy tu wjechał niebieskim samochodzikiem z brudu i nędzy sąsiedniejPettifer Road  radował zmysły, zarówno przez kontrast,jak i dla swych istotnych zalet.Flood, sunąc wolno wzdłuż krawężnika i zerkając naczyste drzwi, zobaczył numer dwudziesty pierwszy z mo-siężną kołatką, a potem biało wymalowany numer dzie-więtnasty.Przycisnął prawą stopą pedał i samochodzikwyskoczył do przodu; zahamował dopiero przy ostatnimdomu przed rogiem.Flood wysiadł.Z przyjemnością popatrzył na numerpierwszy i podszedł do żelaznej furtki, którą od białychstopni prowadzących do drzwi oddzielał pas jaskrawozie-lonej trawy.Dwoma krokami znalazł się u podnóża scho-dów, a postawiwszy nogę na ostatnim stopniu, nacisnąłdzwonek otoczony miedzianymi okuciami, lśniącymi wsłońcu jak złote.Spoza wyszorowanych drzwi dobiegło razne pobrzęki-wanie dzwonka; skrzypienie jakichś drzwi wewnątrzdomu; szybkie kroki.Drzwi się otwarły.Flood uchylił kapelusza, a uśmiechtym razem nie sprawił mu trudu.Zobaczył młodą kobietęprzyjemnie zharmonizowaną z Llewellyn Street w ogóle,zwłaszcza zaś z numerem pierwszym.Dość wysoka i dośćsmukła, ale nie koścista, miała bardzo niebieskie oczyspozierające z okrągłej twarzy, wesołej i miłej, prosto woczy Flooda.A włosy na gładko uczesanej główce odbijałyciepłe blaski słońca. Panna Lamb?  zapyta! Flood tak, jak umiałnajgrzeczniej.Otwarła oczy troszkę szerzej, ale w dalszym ciągu bezprzykrości patrzyła na gościa. To ja  odparła.A głos jej dobrze pasował dotwarzy, figury i bieli odsłoniętych w uśmiechu zębów. Zwietnie!  powiedział Flood z niewymuszoną ser-decznością.Myślał szybko i po odrzuceniu dwu z górynaszykowanych historyjek w ciągu jednej sekundy zdecy-dował się na trzecią.  Nazywam się Aston  rzekł zręcznie mieszająckoleżeńskość z nieśmiałością. Charles Aston.Z firmyAston, Sparks i Aston.Jestem Aston młodszy.Jakoadwokaci.Niebieskie oczy stały się nieco mniej przyjazne. Czego pan chce?  zapytały usta.Flood pośpieszył naprawiswój błąd. Niech pani nawet przez chwilę nie myśli, że mojawizyta oznacza jakąś przykrość, panno Lamb. Tonokazał się dobrany rozsądnie. Ale gdyby mogła mi panipoświęcipięć minut, oddałaby pani tym samym wielkąprzysługę firmie i.no. Szczerego młodszegowspólnika mitycznej firmy Aston, Sparks i Astonogarnęło stosowne zakłopotanie. I.no [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •