[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nic mi nie jest - powiedziałam, ale jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi.Możewięc nie powiedziałam, tylko pomyślałam.A zaraz potem usłyszałam znajomy głos, i wytężyłam umysł, by do tego głosudopasować imię.Owen.- Przynieście wina! Nanoście wody do komnaty Jej Królewskiej Mości ibiegnijcie po medyka.Rozstąpcie się.Jeden rozkaz za drugim, jednocześnie czułam, jak silne ręce podnoszą mnie zpodłogi i ten ktoś, kto mnie niesie, wstępuje na schody.Nie ktoś, tylko on, Owen.Musiał być już w wielkiej sali, kiedy pojawiłam się w niejw tak niefortunny sposób.Wtuliłam twarz w szeroką pierś, wdychając zapach Owena.Ale nie odezwałamsię nawet wtedy, gdy szepnął gdzieś tam w górze, nad moją głową:- Moja biedna Katarzyna.Jego serce dudniło tuż przy moim policzku, moje tylko trzepotało prawiebezgłośnie.Bardzo chciałam mu powiedzieć, że nic się nie stało, nic mi nie grozi,ale było to ponad moje siły.Powtórzyłam więc tylko w duchu, że jestemcałkowicie bezpieczna i cokolwiek by mi dolegało, to minie bez śladu.Jakbymnie wiedziała, jak niebezpieczne są takie właśnie oznaki, takie właśniedolegliwości!Bardzo szybko - o wiele za szybko - znalazłam się z powrotem w mojejkomnacie.Na łożu, obok którego stał strapiony medyk, załamująca ręce Guille idomagająca się wyjaśnień Beatrice.A wkrótce pojawiła się bardzozaniepokojona Alice.Nadal czułam się bezpieczna, wśród bliskich mizatroskanych twarzy, wśród łagodnych kobiecych głosów.Niestety ramionOwena nie czułam już przy sobie.Wiedziałam, że wycofuje się do drzwi, a potemwychodzi.A ja, czując się nagle bardzo, bardzo słaba, wtuliłam twarz w poduszkę.Medyk po dokładnym przepytaniu Beatrice i Guille orzekł:- Kobieca histeria.Bardzo poważny przypadek.- Spoglądał przy tym na mniepodejrzliwie, jakbym udawała.- Milady nigdy nie choruje - stanowczo oświadczyła Alice, dając medykowi dozrozumienia, że się myli.Gdy zaś on sapnął gniewnie, dodała: - Ale miewabardzo różne nastroje.Milady musiała się czymś zdenerwować, nogi zadrżały idlatego upadła.Inaczej być nie mogło.Rozebrano mnie, ułożono w pościeli, opatulono jak dziecko.Podano mi wino zesproszkowaną walerianą i nakazano do końca dnia nie wstawać z łoża, o czymsama też marzyłam.Zasnęłam bardzo szybko.Był to głęboki, ciężki sen bezsnów.Obudziłam się pod wieczór.W komnacie panował półmrok, przy łożu siedziałana krześle Guille.Na podołku miała robótkę, której niewątpliwie nie tknęła. Głowa już mnie nie bolała, dlatego było w niej o wiele jaśniej.Owen.Pierwszamyśl naturalnie o nim.Owen tu nie przyjdzie.Gdy jestem chora, nie przystoi, by wchodził do mojejkomnaty.Nie przyjdzie, ale.Moje palce zaczęły nerwowo skubać pościel.Macać, szukać.Gdzie ona jest?Co zrobili z moją broszą w kształcie smoka, broszą, którą zawsze mam wpiętą wsuknię?Zaniepokojona Guille nachyliła się nade mną.- Milady?- Gdzie ona jest? Gdzie? - zaszeptałam gorączkowo.- Mój srebrny smok?Dla mnie było to najważniejsze pytanie pod słońcem.Guille podsunęła mi do ust kubek, kazała popić, a kiedy odebrała ode mnienaczynie, uśmiechnęła się i wsunęła mi w dłoń srebrną czarodziejską bestię.Uśmiechnęłam się uszczęśliwiona.- Niech milady zaśnie - powiedziała miękko Guille, spoglądając na mnie ztroską.Pokiwałam głową, zamknęłam oczy.Ostatnia myśl, jaka przemknęła mi przezgłowę, było to rozpaczliwe wezwanie.Owenie, przyjdz.Tak bardzo ciebiepotrzebuję.Obudziłam się o świcie.Na pewno w jakimś stopniu wypoczęta, zbyt jednaksłaba, by wstać.Zniadanie złożone z piwa i chleba zjadłam w łożu, siedząc opartana poduszkach, zdumiona, że znowu chce mi się jeść.- Wszyscy są bardzo zatroskani o milady - powiedziała Guille, kładąc obokmnie grubą książkę w pozłacanej oprawie.- To od Jego Królewskiej Mości.Kazał powiedzieć milady, że jak tylko skończy lekcje, będzie się modlił zamilady.A milady lepiej niech jeszcze nie czyta.Poczeka z tym, aż poczuje sięlepiej.Zaśmiałam się cicho, bo w moim synu mogłam czytać jak w otwartej książce.Doskonale wiedziałam, że to właśnie zrobi.Każe przynieść mi brewiarz.Szkoda, że nie jest to książka od Owena.Na pewno nie przekazałby mibrewiarza, tylko tom z opowieściami, może o walijskich kochankach.I tę książkę przeczytałabym od deski do deski, choćby niewiadomo jak była gruba.Kiedy ktoś zapukał do drzwi, serce zabiło szybciej.Niestety nie był to Owen,tylko Alice.- Czy mogę porozmawiać z milady?- Ależ tak! - zawołałam, wyciągając do niej rękę.- Chodz tu, proszę, i odpędzode mnie nudę.Czuję się już o wiele silniejsza.Bo tak było.Wszystko widziałam wyraznie, byłam spokojna i pewna siebie.Jedyną przykrą pamiątką po niefortunnym wydarzeniu były stłuczenia na udzie iramieniu.Bolało, ale nie był to ból nie do wytrzymania.Strach, który dręczyłmnie jeszcze poprzedniego dnia z powodu dziwnych, niewytłumaczalnychdolegliwości, prawie znikł podczas głębokiego twardego snu po winieprzyprawionym walerianą.Może jego resztki gdzieś tam jeszcze czaiły się wzakamarku głowy, ale na pewno nie uniemożliwiały mi racjonalnego myślenia.Aw wyniku tej właśnie czynność, czyli myślenia, doszłam do bardzo krzepiącegowniosku.Było, minęło.Strach ma wielkie oczy.Bo powodu do obaw na pewnonie ma.Alice przysunęła sobie stołek bliżej łoża.Kiedy Guille zaproponowała jej wino,machnęła ręką niecierpliwie i nachyliwszy się nade mną, szepnęła:- Milady pozwoli, że się jej przyjrzę.- Na dłuższą chwilę wbiła we mnie wzrok.- I cóż takiego zobaczyłaś, Alice?- Milady wygląda bardzo mizernie.- Po prostu muszę wypocząć.Mój medyk.- Ten cały medyk to skończony osioł.Nic nie widzi, nawet jak coś mu usiądziena czubku tego wielkiego nochala! Milady, przyszłam, bo koniecznie muszęmilady coś powiedzieć.- Ale przecież chyba nic mi nie grozi!- To się jeszcze okaże.Moje obawy, niby już takie niewielkie i zanikające, nagle ożyły ze zdwojonąsiłą.Czyżby jednak moje podejrzenia były słuszne? Przeklęta dolegliwość, którazniszczyła mego ojca, spadła także na mnie? Czyżby Alice to dostrzegła?Zauważyła, że czasami jestem roztrzepana, nieobecna duchem, a czasami bardzowybuchowa? To prawda, że starałam się panować nad sobą, ale nie zawsze mi sięto udawało, a moje damy zapewne plotkowały o tym, eo z kolei doleciało do uszu Alice, która wyciągnęłaz tego wnioski.Przeraziłam się.- Alice! - krzyknęłam, łapiąc ją kurczowo za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •