[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama zatrzasnęła folder i uniosła podbródek w sposób, któryozna czał:  Od tej chwi li żad nych wy mó wek.  Są dzi łam, że omó wi li śmy to wczo raj wie czo rem. Proszę, nie kłóćcie się  wtrąciła Isobel.Stanęła międzynimi, przyjmując na siebie cały wściekły żar maminegospoj rze nia. Nie prze ze mnie.Nie dzi siaj. Wcale się nie kłócimy  oświadczyła mama. Po prosturozmawiamy.A właściwie dopiero zamierzamy.Sam, możemyprzejść do kuchni?  I, nie czekając na odpowiedz, obróciła sięna pięcie i pomaszerowała z powrotem.Isobel zobaczyła, jakciska folder na kuchenny blat.Nie obejrzała się na nich, zamiasttego, z rękami na biodrach i zaciśniętymi ustami, utkwiła wzrok wszaf kach.Tata westchnął.Potarł twarz dłonią, podrapał się ponieogolonym podbródku.Wetknął pięści do kieszeni szlafroka.Po sy ła jąc Iso bel sła by uśmiech, po wie dział: Idz na chwi lę do sie bie.Spró bu ję ja koś ura to wać sy tu ację. Co będzie, jeśli ona się nie zgodzi?.Bojąc się, że mamausły szy, Iso bel bez gło śnie po ru sza ła usta mi. A dlaczego, twoim zdaniem, tak się spieszyłem, żeby kupićte bilety dziś rano?  odszepnął tata, puszczając do niej oko.Już le piej bła gać o wy ba cze nie niż o zgo dę, co?Ruszył w stronę kuchni, ale po drodze zatrzymał się iza cze kał, aż Iso bel wyj dzie z sa lo nu.Zrobiła to, lecz w połowie schodów przystanęła.Zerknęła dotyłu i uj rza ła, jak tata zni ka w kuch ni.Nie tracąc czasu, wróciła na dół i znów wślizgnęła się dosalonu.Ostrożnie przyczaiła się tuż przy łukowatym przejściu dokuch ni..żeby wyjeżdżała z domu.Nie w takim stanie jak ostatnio mó wi ła mama. My śla łam, że się co do tego zga dza my. I się zgadzamy.To znaczy zgadzaliśmy.Bo, Jeannine,widziałaś ją dziś rano.Cokolwiek się dzieje, jest coraz gorzej.Może ten wyjazd dobrze jej zrobi.Może ona potrzebuje się stądwy rwać na dzień albo dwa.Może tyl ko o to cho dzi. Prze cież do pie ro co wró ci ła z Dal las. To nie był wyjazd.To były zawody.I zaczyna mi sięwy da wać, że ich aku rat wca le nie po trze bo wa ła.  Chcesz przez to po wie dzieć, że ona chce się wy co fać? Chcę przez to powiedzieć, że, moim zdaniem, musiod po cząć.Na praw dę od po cząć. Nie podoba mi się to, Sam.Skąd wiesz, że faktyczniechodzi o wizytę na uniwersytecie i o tamtejszy zespółczir li der ski? A je śli na wet nie, to co?Isobel wytrzeszczyła oczy.Czy to naprawdę był głos jej ojca?Sportowego guru i surowego kaprala? Nieprzejednanegostraż ni ka? To co?  syk nę ła mama. Sam, a je śli to wszyst ko wią że sięjakoś z tamtym chłopakiem? Zapomniałeś o nim? Widziałeś jądziś rano w jego kurt ce.Na wet nie wie dzia łam, że ją ma.Przy tych słowach Isobel zbladła.Jej myśli poszybowały kupoprzedniemu wieczorowi, gdy znalazła kurtkę Varena wiszącąna drzwiach sza fy.Sko ro nie mama ją tam po wie si ła, to kto?Cień, pomyślała Isobel, przypominając sobie kałużęciem no ści pod drzwia mi ła zien ki.Pin fe athers.Ten kosz mar.To się dzia ło na praw dę.Nie śni ła.Nie było in ne go wy tłu ma cze nia.Po czu ła w brzu chu tępe ukłu cie stra chu.W takim razie Pinfeathers mógł się czaić gdzieś w pobliżu.Mógł ją wła śnie ob ser wo wać.Spojrzała w okno salonu, wypatrując kruków na ośnieżonychgałęziach i zastanawiając się, jak to wszystko może się dziać,sko ro prze rwa ła po łą cze nie.Teoretycznie od tego czasu żaden element krainy snów niepowinien się przedostawać do rzeczywistości.Sama o tozadbała, paląc notatnik Varena.O tym, że tak było, świadczyłchoć by fakt, że Va ren po zo sta wał uwię zio ny po dru giej stro nie.Ale  czy sam Reynolds, co roku odwiedzając grób Poego, nieudowodnił, że istnieją inne sposoby na przekraczanie granicymiędzy światami? Jeśli skłamał, mówiąc o Varenie, równiedo brze mógł kła mać na każ dy inny te mat. Nie przyszło ci do głowy, że może ona potrzebuje odpocząćwłaśnie od tego?  dobiegł ją znowu głos taty. To dziecko ma problemy, Jeannine.I faktem jest, że żadne z nas nie mapojęcia, co między nimi dwojgiem zaszło, nie wspominając już owypadkach tamtej nocy.Wiemy jedynie, że od tamtej pory Isobelcał ko wi cie się zmie ni ła. A co, jeśli ona próbuje go szukać?  drążyła mama, a gnieww jej gło sie po wo li ustę po wał pa ni ce.Isobel gwałtownie wciągnęła powietrze i zatrzymała je wpłu cach. Nie zwróciłaby się do nas o pomoc  mruknął tata.Wyraznie nam teraz nie ufa.Nic zresztą dziwnego, skoroignorowaliśmy wszystkie sygnały z jej strony, licząc na to, żesprawy same się jakoś poukładają.Może jeśli teraz zaczniemysłuchać, jeśli pozwolimy jej zrobić coś, co ją rozerwie, w końcusię przed nami otworzy.Widziałaś ją przed chwilą, prawda?Kiedy ostatnio słyszałaś, jak się śmieje? Kiedy ostatnio się takuśmie cha ła? To zna czy: tak na praw dę?Przez dłuż szą chwi lę sły chać było je dy nie bu cze nie lo dów ki. Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić, zanim dałeś jej tebilety  zirytowała się znowu mama. Dlaczego to przede mnąza ta iłeś? Bo wiedziałem że, jak zaczniemy dyskutować, to rzecz sięprzeciągnie.A po dzisiejszym ranku nie byłem w stanie czekać.Mu sia łem coś zro bić.Ciche pukanie do wejściowych drzwi sprawiło, że Isobel ażpod sko czy ła. Nienawidzę takiej bezsilności  ciągnął tata. Nic lepszegonie przyszło mi do głowy i, szczerze mówiąc, tobie też chyba nieSą święta, Jeannine.Po prostu chciałem, żeby Isobel znówpo czu ła się szczę śli wa. Nie wy da je ci się, że ja chcę tego sa me go?I da lej się kłó ci li, wcho dząc so bie na wza jem w sło wo.Nie usły sze li pu ka nia.A ono ode zwa ło się zno wu, tym ra zem gło śniej sze.Isobel oderwała się od ściany.Starając się poruszać jaknajciszej, okrążyła kanapę i wyszła do holu, by skierować się kudrzwiom.Wyj rzaw szy przez wi zjer, nie do strze gła na gan ku ni ko go. Ponownie ogarnął ją strach, gdy mimo to zauważyłaodciśnięte w śniegu świeże ślady na chodniku i betonowychscho dach.Cofnęła się.Zerknęła ku mosiężnemu stojakowi na parasole izłapała należący do ojca biało-niebieski parasol golfowy.Wyjęłago po wo li, jak by wy cią ga ła miecz z po chwy.Położywszy drugą dłoń na klamce, przycisnęła ucho dogład kie go, chłod ne go drew na, by na słu chi wać.Najpierw dobiegł ją tylko słaby świst wiatru.Potem pukanierozległo się po raz trzeci  na tyle mocne, że odbiło sięnie przy jem nym echem w jej przy tknię tej do drzwi gło wie.Isobel odskoczyła.Szarpnęła drzwi i wypadła na ganek.Parasol trzymała w obu dłoniach, jak kij baseballowy, gotowa doza da nia cio su.Zimne powietrze objęło jej gołe nogi, z pogodnego niebaspa dło kil ka płat ków śnie gu.Białe czapy okrywały płasko przycięte czubki wieczniezielonych krzewów, połyskujących jak lukrowane ciasteczka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl