[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiadomość, że jest gdzieś blisko, dawała mi ciepłe poczucie bezpieczeństwa, któregosię trzymałam, wciąż sobie powtarzając, że kiedy już dotrzemy do miasta, na pewno znajdęsposób, aby się z nim widywać.Po trzech tygodniach dotarliśmy do morza.Terayamasan wybrał statek, który miał naszabrać do stolicy Krainy Księżyca.Nie był to zwykły pasażerski statek, ale olbrzymiżaglowiec handlowy Row Maru.Przez siatkę w oknach powozu matka i ja przyglądałyśmy się załadunkowi naszychrzeczy.Pudła, skrzynie, beczki były przenoszone na statek wraz z naszym osobistymbagażem.Terayamasan stał przy trapie i rozmawiał z dwoma bogato ubranymi mężczyznami,którzy zasłaniali sobie twarze, aby ochronić się przed zapachem dobiegającym z łodzirybackich.Małe dzieci, nagie do pasa pomimo chłodu, biegały gorączkowo pośród marynarzy ipasażerów, zbierając miedziaki za przekazywanie informacji, jak również trzepnięcia w ucho za wchodzenie w drogę.Wszystkie były obdarte i brudne, ale wyglądały tak, jak gdyby siętym zupełnie nie przejmowały.Poczułam na nosie muśnięcie mojego rękawa i zdałam sobie sprawę, że palcebezwiednie zaciskają mi się na jednej z ostrych szpilek kanzashi.Położyłam krnąbrną dłoń zpowrotem na kolanach i zacisnęłam w pięść.- Wydajesz się niespokojna, Suzume - powiedziała matka, nie podnosząc oczu znadrobótki.- Jestem trochę zdenerwowana.Okręt jest wielki, a morze jeszcze większe.Morze, które widziałam pod raz pierwszy, nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia.Było ponurym szarym pasem ciągnącym się po horyzont, jak jakaś smutna kraina.Bezmiarwody wydawał się nie mieć końca, ale przecież podobnie było z niebem, na które patrzyłamcodziennie bez większej ekscytacji.- Nie ma się czym przejmować.Na okręcie będziemy całkowicie bezpieczne -uspokoiła mnie matka.I chociaż tego nie powiedziała, w powietrzu zawisły słowa:  Z shujinsama.Zaczęłam przyglądać się nabrzeżu, nad którym białe i szare mewy unosiły się inurkowały tuż obok rybaków wyciągających sieci.%7ływe srebro ryb wpadało do łodzi, a ptakikrzyczały przenikliwie, starając się uszczknąć coś z połowu.Jedna z mew, zapewne już po obfitym śniadaniu, odłączyła się od stada i przysiadła nazwiniętych linach.Jej żółte oczy patrzyły na mnie, jakby oceniając, czy nadaję się dozjedzenia.W jakiś sposób spojrzenie ptaka przywodziło mi na myśl Terayamęsan.Odwróciłam wzrok.Krzyki innych ptaków brzmiały coraz bardziej złowrogo.Nagle rozległ się ostry pisk.Nie ludzki, ale zwierzęcy, wysoki, dzwoniący w uszach.Matka i ja podskoczyłyśmy.Wychyliłam się przez okno i ujrzałam pikującego ptaka.Leciałzbyt szybko, abym mogła mu się dokładnie przyjrzeć.Zanim zdołałam dostrzec coś poza jegokolorem - ciemnym, szaroniebieskim - zanurkował wprost w rozkrzyczane stado i ku mojemuzaskoczeniu, inne ptaki, niektóre nawet dwukrotnie od niego większe, rozpierzchły się, głośnoskrzecząc.Kiedy mały ptak znów poszybował w górę, z jego szponów zwisała mewa.Rybacyporzucili sieci, zaczęli pokrzykiwać i klaskać.- Co się dzieje? Co to za hałas? - zapytała matka, najwyrazniej zwalczając pokusęwychylenia się przez okno.Zamrugałam oczami, starając się pojąć, co to było - tak przedziwne i cudownezarazem. - Nie do końca rozumiem.Jakiś drapieżny ptak zaatakował mewy, które nie dawałyspokoju rybakom.Jedną z nich porwał.Jak mógł pochwycić ptaka o tyle od siebiewiększego?I znowu w powietrzu rozległ się triumfalny pisk drapieżnika.Odwróciłam głowę iujrzałam, jak szybuje wysoko na niebie, dostrzegłam jego ciemne spiczaste skrzydłaupstrzone czarnymi plamkami.Ptak porzucił swą zdobycz na pokładzie, niemal u stóprybaków, i odfrunął.- Zachowuje się tak, jakby dokładnie wiedział, co robi.Jak to możliwe? -zastanawiałam się głośno.- Ach, już wiem, rozpoznałam jego krzyk.- Matka wróciła do swojej robótki.- Myślisz o tym dziwnym pisku, który z siebie wydaje? Przypomina mi sowę, tylkojest głośniejszy.- Kiedy byłam mała, wielu szlachetnie urodzonych panów polowało z sokołami ijastrzębiami.Jeden z moich kuzynów hodował takiego ptaka od pisklęcia.Był jego chlubą izajmowanie się nim dostarczało mu wiele przyjemności.Ale hodowanie sokołów wyszło jużz mody.Mówiono, że Księżycowy Książę nie życzył sobie żadnych zwierząt w pałacu.Od latnie widziałam oswojonego sokoła.- Oswojony sokół? Tak po prostu? Myślisz, że to właśnie ten ptak?- Nie jestem pewna - odparła ze zniecierpliwieniem matka.- Powiedziałaś, żezaatakował ptaki napastujące rybaków.Teraz ptak fruwał wysoko na niebie, a jego sylwetka była tylko ciemnym punkcikiemna tle chmur.Pojawiał się i znikał, mijając zawiłą pajęczynę takielunku Row Maru.Nagle wmgnieniu oka rzucił się w dół i zniknął.Gdzie się podział? Czy ukrył się gdzieś na statku?- Odejdz od okna - powiedziała matka.- To niegrzeczne tak się wychylać z powozu.Nie jesteś już dzieckiem, Suzume.Niechętnie wykonałam polecenie, wciąż myśląc o niebieskawym ptaku.Czy jegowłaściciel popłynie na Row Maru? Miałam taką nadzieję.Bo wówczas będę znowu mogłaujrzeć to niezwykłe stworzenie.Zaraz potem podszedł do nas Terayamasan, mówiąc, że czas, abyśmy weszły napokład.Wokół niego czuło się jakieś napięcie, którego zródłem był tym razem nie głód czyżądza, ale ekscytacja.Kiedy eskortował matkę na statek, skrzywiła się, jakby za mocnościsnął jej ramię.Jeden ze służących szedł tuż obok mnie, gotowy, aby przeprowadzić mniepo wąskim trapie.- To niesłychany zbieg okoliczności, że i oni będą płynąć tym statkiem.- Terayamasan rozmawiał z matką cichym głosem.- Powiedziano mi, że przyjechali z kontynentu i że ichwładca został już przyjęty na dworze Księżycowego Księcia.Będą podpisywać umowyhandlowe, bo cudzoziemcy mają niewiarygodne ilości złota, a my oferujemy drewno iinwentarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl