[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecie¿ ta Zosia, taka piêkna, taka mi³a!Stryj swata³ j¹! mo¿e by jego ¿on¹ by³a,Gdyby nie szatan, co go pl¹cz¹c w grzech za grzechem,W k³amstwo za k³amstwem, wreszcie odst¹pi³ z uSmiechem.Z³ajany, pogardzony od wszystkich! w dni parêZmarnowa³ przysz³oSæ! Uczu³ s³uszn¹ zbrodni karê.W tej burzy uczuæ, jakby kotwica spoczynku,Zab³ysnê³a mu nagle mySl o pojedynku: Zamordowaæ Hrabiego! ³otra! - krzykn¹³ w gniewie.-Zgin¹æ albo zemSciæ siê! A za co? Sam nie wie!I ten gniew wielki, jak siê zaj¹³ w mgnieniu oka,Tak wywietrza³; znow zdjê³a go ¿a³oSæ g³êboka.MySli³:  JeSli prawdziwe by³o postrze¿enie,¯e Hrabia z Zosi¹ jakieS ma porozumienie,I có¿ st¹d? Mo¿e Hrabia kocha Zosiê szczerze,Mo¿e go ona kocha? za mê¿a wybierze!Jakim¿e prawem chcia³bym zerwaæ to zamêScieI, sam nieszczêSnik, wszystkich mam zaburzaæ szczêScie?Wpad³ w rozpacz i nie widzia³ innego sposobu,Chyba ucieczkê prêdk¹; gdzie? chyba do grobu!247 Wiêc ku³ak przycisn¹wszy na schylonem czole,Bieg³ ku ³¹kom, gdzie stawy b³yszcza³y siê w dole,I stan¹³ nad b³otnistym; w zielonawe tonie£akomy wzrok utopi³ i b³otniste wonieZ rozkosz¹ ci¹gn¹³ piersi¹, i otworzy³ ustaKu nim: bo samobójstwo jak ka¿da rozpustaJest wymySln¹; on w g³owy szalonym zawrocieCzu³ niewymowny poci¹g utopiæ siê w b³ocie.Lecz Telimena, z dzikiej m³odzieñca postawyZgaduj¹c rozpacz, widz¹c, ¿e pobieg³ nad stawy,Chocia¿ ku niemu takim s³usznym gniewem pa³a,Przelêk³a siê; w istocie dobre serce mia³a.¯al jej by³o, ¿e inn¹ Smia³ Tadeusz lubiæ,Chcia³a go skaraæ, ale nie mySli³a zgubiæ;Wiêc puSci³a siê za nim, wznosz¹c rêce obie,Krzycz¹c:  Stój! g³upstwo! kochaj czy nie! ¿eñ siê sobieCzy jedx! tylko stój! - Ale on ju¿ szybkim biegiemWyprzedzi³ j¹ daleko; ju¿ - stan¹³ nad brzegiem.Dziwnym zrz¹dzeniem losów, po tym samym brzeguJecha³ Hrabia na czele d¿okejów szeregu,A zachwycony wdziêkiem nocy tak pogodnejI harmonij¹ cudn¹ orkiestry podwodnej,Owych chorów, co brzmia³y jak arfy eolskie(¯adne ¿aby nie graj¹ tak piêknie jak polskie),Wstrzyma³ konia i o swej zapomnia³ wyprawie,Zwróci³ ucho do stawu i s³ucha³ ciekawie.Oczy wodzi³ po polach, po niebios obszarze:Pewnie uk³ada³ w mySli nocne peiza¿e.248 Zaiste, okolica by³a malownicza!Dwa stawy pochyli³y ku sobie obliczaJako para kochanków: prawy staw mia³ wodyG³adkie i czyste jako dziewicze jagody;Lewy, ciemniejszy nieco, jako twarz m³odzianaSmag³awa i ju¿ mêskim puchem osypana.Prawy z³ocistym piaskiem po³yska³ siê wko³oJak gdyby w³osem jasnym; a lewego czo³oNaje¿one ³ozami, wierzbami czubate;Oba stawy ubrane w zielonoSci szatê.Z nich dwa strugi, jak rêce zwi¹zane pospo³u,Rciskaj¹ siê; strug dalej upada do do³u;Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnotêUnosi na swych falach ksiê¿yca poz³otê;Woda warstami spada, a na ka¿dej warSciePo³yskaj¹ siê blasku miesiêcznego garScie,Rwiat³o w rowie na drobne drzazgi siê roztr¹ca,Chwyta je i w g³¹b niesie toñ uciekaj¹ca,A z góry znów garSciami spada blask miesi¹ca.MySla³byS, ¿e u stawu siedzi Rwitezianka,Jedn¹ rêk¹ zdrój leje z bezdennego dzbanka,A drug¹ rêk¹ w wodê dla zabawki miotaBrane z fartuszka garScie zaklêtego z³ota.Dalej, z rowu wybieg³szy, strumieñ na równinieRozkrêca siê, ucisza, lecz widaæ, ¿e p³ynie,Bo na jego ruchomej, drgaj¹cej pow³oceWzd³u¿ miesiêczne Swiate³ko drgaj¹ce migoce.249 Jako piêkny w¹¿ ¿mudzki, zwany g i w o j t o s e m,Chocia¿ zdaje siê drzemaæ, le¿¹c miêdzy wrzosem,Pe³xnie, bo na przemiany srebrzy siê i z³oci,A¿ nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci:Tak strumieñ krêc¹cy siê chowa³ siê w olszynach,Które na widnokrêgu czernia³y koñczynach,Wznosz¹c swe kszta³ty lekkie, niewyraxne oku,Jak duchy na wpó³ widne, na po³y w ob³oku.Miêdzy stawami w rowie m³yn ukryty siedzi;Jako stary opiekun, co kochanków Sledzi,Pods³ucha³ ich rozmowê, gniewa siê, szamoce,Trzêsie g³ow¹, rêkami, i groxby be³koce:Tak ów m³yn nagle zatrz¹s³ mchem obros³e czo³oI palczast¹ sw¹ piêSci¹ wykrêcaj¹c wko³o,Ledwo klekn¹³ i szczêki zêbowate ruszy³,Zaraz mi³oSn¹ stawów rozmowê zag³uszy³I zbudzi³ Hrabiê.Hrabia, widz¹c, ¿e tak bliskoTadeusz naszed³ jego zbrojne stanowisko,Krzyczy:  Do broni! ³apaj! Skoczyli d¿okeje;Nim Tadeusz rozeznaæ móg³, co siê z nim dzieje,Ju¿ go chwycili; bieg¹ do dworu, w podwórzeWpadaj¹; dwór budzi siê, psy w ha³as, w krzyk stró¿e.Wyskoczy³ wpó³ ubrany Sêdzia; widzi zgrajêZbrojn¹, mySli, ¿e zbójcy, a¿ Hrabiê poznaje. Co to jest? - pyta.Hrabia szpad¹ nad nim mign¹³,Lecz widz¹c bezbronnego w zapale ostygn¹³.250  Soplico! - rzek³ - odwieczny wrogu mej rodziny [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •