[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego krwią było zachlapanecałe nasze podwórko.Teraz rozumiesz?A my& Wyruszyliśmy do Mandchattu.Przybyliśmy trzy dni temu.Lajna od razuprzedstawiła mnie Karmashanowi.Przyjął nas bardzo serdecznie, poznał ze swoją siostrzycz-ką - skończoną pięknością, częstował nawet winem, które jest tu zabronione.A pod koniecposiłku poprosił bez ogródek o nało\enie mojego zaklęcia na pewien przedmiot.Ten przedmiot, powiada, prawnie nale\y do niego, jednak zbyt wielu jest teraz chętnychna cudzą własność.Tak, ma właściwości magiczne.Tak, rzeczywiście nale\y do niego i tylkodo niego.Więc& obiecałem.Po chwili namysłu zdecydowałem, \e zanim wezmę na siebie taką odpowiedzialność,muszę upewnić się, czyj naprawdę jest ten przedmiot.W tym pergaminie znajdowała się prze-stroga, by nie u\ywać zaklęcia dla rzeczy zagrabionej, poniewa\ mo\na przysporzyć nie-szczęść sobie i właścicielowi.Wtedy wydawało mi się, \e to niesprawiedliwe, no bo dlaczegosobie? Teraz tak nie uwa\am.Poprosiłem więc Karmashana o przedstawienie dowodu wła-sności.Zgodził się.Zeszłej nocy, nie mogąc zasnąć, oddawałem się wspomnieniom.Wydawało mi się dzi-wne, \e nie pamiętam, skąd jestem rodem i kim są moi błogosławieni rodzice.Długo wierci-łem się w ło\u, a\ w końcu rozjaśniło mi się w głowie.Przypomniałem sobie wszystko: ojca,rodzinne miasto i oczywiście ciebie, Klemensino.W mojej duszy zrodziły się wątpliwości. Kim jest w rzeczywistości Lajna? - myślałem.- Przyjacielem czy wrogiem?Potem doszedłem do wniosku, \e mogła przez pomyłkę wziąć cię za czarownicę ipozbyłem się wątpliwości.O tobie jednak od tamtego momentu nie zapomniałem ani nachwilę.I oto teraz spotkaliśmy się.Jak to cudownie!Conanie, pozwól mi podziękować za uratowanie mojej narzeczonej & nie masz nicprzeciw temu, \eby zostać moją narzeczoną, Klemensino?& Nie wiem, co bym zrobił, gdy-byś nie zdą\ył na czas& Pewnie do końca \ycia nie wybaczyłbym sobie lekkomyślności iłatwowierności właściwej dziecku, ale nie dorosłemu mę\czyznie, jakim teraz jestem.Przy tych słowach Cymmerianin uśmiechnął się, jednak głośno nic nie powiedział.- A Karmashan, Enarcie? A Karmashan? - przypomniała Klemensina.- Karmashan? Jest wysoki i chudy, ma ciemne włosy i jasnoniebieskie oczy.Du\o sięśmieje i \artuje - nie zawsze udatnie.Lubi udawać, \e nie pojmuje rzeczy najprostszych, cho-cia\ zauwa\yłem, \e wszystko rozumie doskonale i w ogóle jest niegłupi.Odkryłem w nimpewne nieprzyjemne cechy, na przykład okrucieństwo, ale nie mam co do tego pewności.Mo-\liwe, \e się pomyliłem i \e ten człowiek jest dobry i uczciwy.- Jak się nazywa jego siostra? - zapytał Conan.- Nie pamiętam.Chyba Lana.& a mo\e Liwina.- Aha.- Pamiętasz drogę, Enarcie?- Oczywiście. - Więc chodzmy.Wstał, mając ju\ pewność, \e Karmashan i Leonardas to nie bracia, lecz jeden człowiek.Nie mógł się doczekać, a\ Enart po\egna Klemensinę, więc wyszedł z pokoju.O wszystkimdecyduje wola Mitry, ale chyba zakończenie sprawy jest bliskie&X.śYCIE JEST PIKNEWlókł się przez zalaną słońcem równinę cały dzień; miał nadzieję jeszcze przedzmrokiem znalezć sobie schronienie na noc.Niestety, wokół była najprawdziwsza pustynia.Nie tylko domu czy lepianki nie widział od wczesnego ranka, ale i drzewka, w cieniu któregomógłby ulokować się samotny podró\ny.Tylko suche kłujące kępki pod nogami i w jednymmiejscu skupisko \ałosnych, zeschniętych krzaków - oto cała przyroda tego niegdyś bogategoi urodzajnego kraju.Nawiasem mówiąc, nie był sprawiedliwy, myśląc tak.Równina, po której teraz wypadło mu iść, była wstrętną plamą trądu na czystym i zdro-wym ciele tego staro\ytnego państwa.Kto jak nie on, wieczny wędrowiec, ma znać jego zie-lone przestrzenie, gęste lasy, czyste rzeki? Zrządzeniem losu znów się tu znalazł.Jego drogawiodła przez vendhyjskie miasto Bvadrandat, Turan, Shem do ojczystego Argosu.Serce dawno go tam ciągnęło i dlatego wyprawił się nie drogą okrę\ną, wzdłu\ rzekialbo lasem, a na wprost, przez wypaloną słońcem równinę.Nogi ju\ odmawiały posłuszeństwa, brakowało tchu.Usiadł na gorącej, suchej ziemi,wyjął z worka manierkę z wodą i czerstwy placek.Pomarańczowe oko Mitry świeciło prostoprzed nim.Zanim zapadnie noc, zdą\y jeszcze przejść tysiąc kroków, lecz dokąd go zaprowa-dzą? Na sam środek równiny czy na jej skraj, do ludzkich siedzib?Westchnął, strząsnął z siebie okruszyny i podniósł się z trudem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •