[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie awansują cię za jej rozwiązanie.I powiem cidlaczego: bo biegasz z wywieszonym jęzorem niczym ichpiesek, pracując na okrągło, zawsze na ich wezwanie, a oniwcale cię za to nie szanują, o nie! Będą cię trzymać dalej natym samym stanowisku, bo tak będziesz bardziej przydatnyniż po awansie.- Och, na litość boską, Irene! Naprawdę sądzisz, że robił-bym to, gdybym nie uważał tego za konieczne? Uważasz, żelubię chodzić do pracy w niedzielę?Nagle wszystko się zmieniło.Jej wykrzywiona z gniewutwarz rozluzniła się.Irene przestała odgrywać główną rolęw swojej prywatnej operze mydlanej.Spojrzała na niego,jakby wreszcie naprawdę go zobaczyła, ze smutnym rozcza-rowaniem, które głęboko go zraniło.- Tak - odparła.- Tak uważam.Sądzę, że wolisz praco-wać, niż spędzać czas z nami.Jej słowa niebezpiecznie ocierały się o prawdę.Spoglądałna żonę bezradnie.Chciał wyciągnąć do niej ręce, ale zbytdużo czasu upłynęło, od kiedy dotykali się tak po prostu,SRaby ów gest był możliwy bez niedopuszczalnego obnażeniaduszy.Gdyby wyciągnął do niej rękę, ona zaś ją odtrąciła,zraniłoby to ich oboje.Dystans, który stworzyli międzysobą, pozwalał im nadal koegzystować.Ten moment nie byłodpowiedni do wprowadzenia zmian w ich związku.- Och, Irene.- To wszystko, na co się zdobył kierowanywspółczuciem.- Przestań - odparła gwałtownie i wyszła.Slider usiadł na brzegu wanny i wpatrzył się w swoje dło-nie.Nagle straszliwie zatęsknił za Joanną, za kimś, kto niebył wypełniony po brzegi nieokreślonym i nieuleczalnymbólem i krzywdą.Przypomniał sobie, co powiedział kiedyśAtherton: że najlepszym prezentem dla ukochanej osobyjest podarowanie jej możliwości zadowolenia cię.Slider niemiał pojęcia, skąd jego partner wytrzasnął tę sentencję, alebyła ona prawdziwa.Kochał Joannę w dużej mierze dlatego,że potrafił ją uszczęśliwić bez nadmiernego wysiłku.Niebył jednak naiwny i wiedział, że mogło to być początkiemczegoś poważniejszego.Westchnął, wszedł do wanny i zabrał się do golenia orazkąpieli.Ubrał się, nadal rozmyślając na przemian o prob-lemowości Ireny i bezproblemowości Joanny.Gdzieś w tleprzypominał sobie, co zostało zapisane w dokumentachdotyczących sprawy Anne-Marie.Jego umysł był niczymjabłko królewny Znieżki - jedna połowa słodka, druga po-łowa zatruta.- Panna Morris?- Pan musi być sierżantem Athertonem.Zadzwonili domnie z dołu i powiedzieli, że chce pan ze mną porozma-wiać.SRHelen Morris była pulchna i ładna, miała przyjaznie spo-glądające ciemne oczy i zgrabnie przycięte krótkie brązowewłosy, a także przyjemną czystość pielęgniarki.Cienie podoczami stanowiły prawdopodobnie rezultat nocy spędzonejw pracy.Zanim Atherton wjechał na górę, wypytał recep-cjonistkę o kilka spraw.Dawało mu to teraz przewagę nadzmęczoną pielęgniarką.- Przepraszam, że przedłużam i tak już długi dzień pracy,ale chciałem z panią porozmawiać na osobności - powie-dział z rozbrajającym, przyjaznym uśmiechem.- Nie lubię robić niczego za plecami Simona - odparła,zupełnie nie reagując na jego próby nawiązania przyjazni.Atherton uśmiechnął się jeszcze sympatyczniej.- To tylko i wyłącznie rutynowa rozmowa.Chodzi o uzy-skanie informacji z niezależnych zródeł, to wszystko.Uniosła nieco głowę.- Całkowicie ufam Simonowi.Nie miał nic wspólnegoz.z tym, co się przydarzyło Anne-Marie.-W takim razie chyba nic się nie stanie, jeżeli poroz-mawiamy, nie sądzi pani? - spytał Atherton beznamiętnie,odwracając się, jakby chciał ruszyć z nią.Panna Morris naj-wyrazniej uznała, iż przyzwoliła mu na to w jakiś bliżejniesprecyzowany sposób, wzruszyła więc tylko ramionamii powędrowała korytarzem.- Muszę się napić kawy - powiedziała.- Doskonale.Możemy porozmawiać w kantynie.Dotarli na miejsce o poranku dość opustoszałe i Ather-ton poczuł zachęcający zapach smażonego boczku i nie-przyjemny smrodek kawy rozpuszczalnej.Wiele pielęgniarekjadło właśnie śniadanie, ale wokoło było wystarczająco dużowolnych stolików, aby mogli się znalezć poza zasięgiem ichSRsłuchu.Atherton kupił dwie kawy, po czym usiedli naprze-ciwko siebie przy laminowanym stole.- Przypuszczam, iż wie pani, co mnie tu sprowadza - za-czął Atherton zgodnie z zasadą, która nakazywała stworzyćprzesłuchiwanym możliwość przejęcia inicjatywy.Helen Morris wzruszyła ramionami i z obojętnym wy-razem na twarzy zamieszała kawę.Atherton podziwiał jejopanowanie, chociaż po nocy spędzonej na sali operacyjnejobecne zdarzenia zapewne wydały się jej banalne.Przyjrzałsię jej uważnie.Helen Morris miała pełne, seksowne usta,teraz wygięte w grymasie niezadowolenia, i ciało, które ca-łym sobą krzyczało o zmęczeniu i zgryzocie.-Jak dobrze znała pani Anne-Marie Austen? - zaczął.- Prawie w ogóle.Widziałam ją kilka razy za kulisami.Raz czy drugi znalazła się w grupie osób, z którymi wybra-liśmy się na drinka po koncercie.Nigdy jednak z nią nierozmawiałam.To wszystko.- Nie należała do bliskich przyjaciółek pani narzeczo-nego?Helen Morris chwyciła kubek w obie dłonie i uniosła doust.Skrzywiła się z odrazą i odstawiła kawę, nie upiwszy aniłyka.Ta mina to z powodu kawy czy jego pytania?-Wiem o jej romansie z Simonem we Włoszech, jeżelio to panu chodzi.- Ktoś pani o tym powiedział?-Wiem, że takie rzeczy są w orkiestrze na porządkudziennym.- Nie przeszkadza to pani?Spojrzała na niego z gniewem.- Oczywiście, że mi przeszkadza.Co pan sobie wyobraża?Tyle że nie mogłam nic z tym zrobić, prawda? - AthertonSRmilczał.- Pewnie wie pan również i to, że Anne-Marie niebyła pierwsza - ciągnęła.Uśmiechnęła się niepewnie.- Mu-zycy tacy są.To stres.Na tournee robią przez to rzeczy,na które nigdy nie poważyliby się w domu.Tak długo, jakwszystko kończy się na lotnisku, robienie z igły wideł było-by głupotą.Zawsze tak powtarzałam i zawsze tak było.- Zawsze?-Jesteśmy z Simonem parą od wielu lat i dobrze goznam.Pomimo swoich wszystkich wad zawsze był wobecmnie uczciwy.Nigdy nie romansowałby z Anne-Marie pozakończeniu tournee.To ona, to wszystko jej pomysł.- Wy-powiadając te słowa, spojrzała na Athertona, jak człowiekzmuszony do uwierzenia w coś, w co tak naprawdę wątpi.Starała się trzymać fason, ale nie była na tyle głupia, żebynie wiedzieć, jakim gagatkiem jest jej chłopak, pomyślałAtherton.- Zatem pani zdaniem Anne-Marie nie chciała zakończyćowej znajomości.Jej twarz stężała.- Po tym, jak poszli ze sobą do łóżka, przypuszczam, żezakochała się w Simonie.Zaczęła go prześladować, a Simonczuł do niej litość, co ona, jak sądzę, uznała za zachętę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexStephen King Strefa mierci (Martwa strefa) (The Dead Zone) 1979
Kava Alex Maggie O'Dell 09 miertelne napięcie
Hamilton Laurell Anita Blake 06 Taniec mierci
Karl Wagner Kane 04 Cień Anioła mierci
CHRIS TVEDT MIKAEL 05.Kršg mierci (2010)
Skarbimir Socha Czerwona mierć czyli narodziny PRL(1)
Reichs Kathy Temperance Brennan 02 Dzień mierci
CZYNY W DIALOGU HOMILETYCZNYM WEDŁUG LISTÓW DO SIEDMIU KOÂŚCIOŁÓW KSIĘGI APOKALIPSY ÂŚW . JANA (Ap 2 3)
Christine Johnson Soaring Home (epub)
Max Freedom Long Magia Cudów [up by Esi] (2)