[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak w każdym razie miało to wy-glądać.- To pan Devereux - posłusznie przekazał kierowca.Strażnik powiedział coś do krótkofalówki.Pół minuty póz-niej wrócił, kłaniając się z szacunkiem.Ochroniarze odciągnęlipłot i machnięciem ręki dali znak do odjazdu.Szofer zamknąłszyby.Dwieście metrów dalej minęli parę mężczyzn w grana-towych marynarkach i czarnych bejsbolówkach.Belsey zasta-nawiał się, kto to może być, kiedy podjechali przed dom.Rezydencja była imponująca: niebieskoszara fasada w styluklasycystycznym z kolumnami i flagą Wielkiej Brytanii nadportykiem.Z okien i otwartych drzwi wylewała się złocistapoświata.Merc wolno toczył się przez ciemny, wysoki szpaler.- Jesteśmy na miejscu - odezwał się szofer.Lokaj wskazał im parking, gdzie w równych rzędach stałygłównie mercedesy i sportowe jaguary.Niektóre opancerzone ina dyplomatycznych numerach.Belsey wysiadł z samochodu.- Poczekasz tu? - spytał.- Oczywiście.Frontowymi schodami wszedł do budynku.Przed sobą zo-baczył korytarz - a właściwie galerię obwieszoną wielkimi płót-nami - i stół przykryty białym obrusem.Za nim siedziały dwiekobiety w wymyślnych uczesaniach i bluzkach.Spojrzały znadpapierów zaskoczone, jakby już nie spodziewały się gości.- Ma pan zaproszenie? - spytała jedna.- Nie wziąłem.Nazywam się Devereux.Aleksiej Devereux.Kobiety nagle przyjrzały mu się ze zdwojoną uwagą.- Pan Devereux?- Zgadza się.210Belsey uśmiechnął się i potrząsnął zegarkiem.Z sali na koń-cu korytarza dobiegały odgłosy ożywionych pogawędek, kwar-tetu smyczkowego, wybuchy dystyngowanego śmiechu i deli-katny brzęk kieliszków z szampanem.Kwadrans po pierwszej.Impreza najwyrazniej w pełnym rozkwicie.Młodsza kobietaprzygładziła włosy, a jej towarzyszka uśmiechnęła się łakomie.- Panie Devereux, jakże miło pana widzieć - zaszczebiotała.- Mnie również miło, że tu jestem.Odfajkowały go na liście.Muzyka ucichła, bo ktoś wygła-szał przemówienie.- Zapraszamy - powiedziała kobieta.- Nie wątpię, że w salibalowej znajdzie pan wszystko, czego pan będzie potrzebował.- Dziękuję.Belsey przeszedł przez wysokie, lśniące podwójne drzwi.Sala balowa wyglądała pretensjonalnie.Plafon przedstawiającyjakąś bitwę morską, na ścianach naturalnej wielkości portretyprzodków w złoconych ramach.Na posadzce w szachownicęstało jakieś sto osób wypełniających pomieszczenie zaledwie wpołowie.Rumiany mężczyzna w smokingu i obcisłej srebrzystejkamizelce wkroczył na scenę i przemawiał bełkotliwie.Podsufitem wisiał transparent z napisem Fundacja Dzieci City zprzyczepionymi złotymi i czarnymi balonami napełnionymihelem, szturchającymi w stiuk i żyrandole.Goście tłoczyli się wcztero-, szcześcioosobowych grupkach przy estradzie, podczasgdy ochroniarze ze słuchawkami w uszach stali pojedynczo, zrękami zaplecionymi na plecach.Zmęczone kelnerki krążyły zszampanem.Belsey wziął z tacy kieliszek.Trudno było znalezć wspólny mianownik dla tych ludzi.Towarzystwo na pewno było bogate, międzynarodowe, ale zbytwytworne jak na przeciętnych polityków i zbyt sztywne, byłączyły je bliskie więzi.Kręciło się tu wielu Arabów i Azjatów,kilku pijanych siwych mężczyzn z muchami i kobiety w loubo-utinach.211- Rady zatem trzeba szukać u przodków - smęcił mówca.-Dlatego jestem niezwykle wdzięczny szanownemu panu burmi-strzowi za słowa, które przypomniał w ubiegłym miesiącu pod-czas kolacji komisji budżetowej, kiedy to wspomniał cenną radęmędrca Cycerona, radę sprzed ponad dwóch tysięcy lat: Bu-dżet powinien być zrównoważony, skarbiec powinien być pe-łen, a dług publiczny należy ograniczyć.Belsey rozejrzał się za burmistrzem.Nigdzie go nie do-strzegł.Wychylił szampana, wziął następny kieliszek i wyszedłz sali balowej.Snuł się po rezydencji, zaglądał do pokoi: głów-nie gabloty z rodowymi srebrami i portrety kobiet w jedwab-nych sukniach.Z czystej ciekawości zastanawiał się, czybyczegoś nie zwinąć.Nigdzie nie było widać czujników.W wypa-stowanych korytarzach rozniosło się echo oklasków.Ruszył dosali balowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexCooper Dale Moje taœmy, moje życie(1)
Cooper Dale Moje taœmy, moje życie (Autobiografia agenta specjalnego FBI)
Kraszewski Józef Ignacy Sfinks czyli smutne życie biednego malarza
Stephens Susan Harlequin Œwiatowe Życie Ekstra 205 Na francuskim zamku
Browning Amanda Œwiatowe Życie Extra 349 Na południu Francji
Kydryński Lucjan Przejazdem przez życie. Kroniki rodzinne
Watala Elwira & Wiktor Woroszylski Zycie Sergiusza Jesienina
Weiser Beniamin Ryszard Kukliński Życie œciœle tajne
louise l hay mozesz uzdrowic swoje zycie pdf
KesekZ Przestrzen Publiczna współczesne oczekiwana