[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skinął na adiutanta.- Idz i powiedzkucharzom, żeby przygotowali ogniska.Polowanie trwało i było śmiesznie łatwe; zwierzyna samawychodziła na strzał, nieświadoma, czym grozi jej broń palna.Po miesiącach jedzenia solonej wieprzowiny ludzie wzachwycie patrzyli na rosnące stosy świeżego mięsa.TylkoDiego wyłączył się z tej rzezi i napełniał kolejne koszykijagodami i owocami.Kiedy skończył, dosiadł się do Jamesa,wyciągniętego na ciepłej od słońca skale.- Tu jest jak w raju - mruknął Lacey, wypluwając pestkę domorza.- Było, dopóki się nie zjawiliśmy - uściślił Diego, kiedykolejna salwa wstrząsnęła lasem.Parę dni po tym jak Anglicy rzucili kotwice w lagunie,pojawili się z wizytą krajowcy.Indianie zbliżali się czujnie,lecz bez lęku.Najpierw z daleka opłynęli statki na swoichwąskich czółnach, a potem powiosłowali do plaży.James byłzafascynowany ich wyglądem: skóra miała odcień ciemnejmiedzi, a nader skąpy przyodziewek ukazywał ciała, zdobionemalowanymi farbą ornamentami, kościanymi pierścieniami iozdobami z piór i kamyków.Nigdy nie wi- dział takich ludzi, nawet na ilustracjach w książkach zbiblioteki Raleigha.Stał z boku, patrząc, jak Barlowe nawiązuje kontakt ztubylcami, pozdrawiając ich i wykładając na piasku podarki.- Niezwykłe - szepnął do Diega.- Noszą tylko skrawkimateriału, zakrywające męskość.Są niewinni jak mieszkańcyraju!Diego skrzyżował ramiona na piersi.- Spójrz na siebie, panie - jest gorąco, a ty i inni, choćspływacie potem w swoich koszulach, kubrakach inogawicach, uważacie tych golasów za dziw natury.Ktowygląda dziwaczniej w oczach Boga, jak uważasz?- Biblia nakazuje okrywać ciało.Murzyn uśmiechnął siękąśliwie.- Nie sądzę, by tubylcy mieli okazję przeczytać ten werset.Zauważ, że księga natury uczy nas, abyśmy ubierali sięstosownie do klimatu, w jakim żyjemy.Nie wątpię, że gdyby ciludzie mieli tu zimy, chodziliby zakutani w futra, nie drażniącoczu pruderyjnego obserwatora.James podrapał się w głowę, usiłując nadążyć za nowym dlaniego kierunkiem myślenia, który narzucił mu sługa.W jegoświecie Diego przez lata był obcym, który stojąc z boku potrafidostrzegać różnice pomiędzy tym, co ważne, a co jedynieulotne i chwilowe.Zupełnie innym okiem patrzył na reguły,ustanowione przez cywilizowanych ludzi Europy, pragnącychnadać ład swojemu życiu.Dlatego miał rację, proponując, byna moment wejść w buty tubylców - nie, niedobre porównanie,bo wszak chodzili boso! - i spróbować spojrzeć na siebie ichoczami.Dwa obce, duże statki stanęły u ich brzegu, a oniprzyjęli je bez najmniejszej wrogości; odczekali czas jakiś, obserwując zdaleka dziwnych przybyszów, aż wreszcie powitali ich ufnie ipokojowo.James poważnie wątpił, czy ludzie w Angliipowitaliby taką inwazję z równym spokojem.- Zwiat jest większy, niż sobie to wyobrażałem - przyznał.- Z całym szacunkiem, panie, tą podróżą zaledwiedotknęliśmy jego ogromu.Wystarczy popłynąć dalej nawschód, a cuda będą mnożyć się jak króliki.James zerknął na niego, kolejny raz zaskoczony.- Skąd ty to wszystko wiesz, Diego? Murzyn wzruszyłramionami.- Przez czas jakiś pracowałem u weneckiego kupca.Ci ludziemają powiązania w miejscach, jakich sobie nawet niewyobrażasz.Powitanie na plaży zaowocowało wizytą małej grupki Indianna pokładach statków.Krajowcy wydawali się zachwyceni,choć wiele rzeczy bardzo ich dziwiło.Dotykali wszystkiego ibez ustanku gadali do siebie w swoim języku.Jeden z nich co iraz skubał rękaw koszuli Amandasa, powtarzając słowo wingandacoa".Amandas, któremu dotąd udawało się trzymać w ryzachswoją porywczość, ku uldze wszystkich, zamiast zabić natręta,zachwycił się nowym słowem.Klasnął w ręce tak rozgłośnie,że goście aż podskoczyli i zawołał:-A więc tak nazywa się to miejsce? Wingandacoa?Załoga ochoczo powtórzyła to chórem, łamiąc sobie języki naegzotycznej nazwie.Miejscowi uśmiechnęli się i przytaknęliskwapliwie.Diego pochylił się do Jamesa. - Nie uważam, żeby to właśnie miał na myśli.Według mniespodobała mu się koszula.Pewnie pierwszy raz zobaczyłlniane płótno.James stłumił chichot.-Ale nie wyprowadzajmy ich z błędu.Kapitan Amadas wpadłw świetny humor i od razu zrobił się bardziej przystępny.Diego znów wzruszył ramionami.- Racja.Pewnie i tak zaraz nadacie temu miejscu własnąnazwę, którą będę potrafił wymówić.Nazajutrz krajowcy przybyli dużo liczniej.Prowadził ichwódz, który przedstawił się jako Granganimeo.Ciało miałwymalowane na żółto, a na czubku wygolonej głowy sterczałgęsty kłąb włosów.Siedząc pomiędzy dwoma kapitanami przyzorganizowanym naprędce poczęstunku na plaży, nieustannietryskał humorem.W pewnym momencie zaczął z rozpędupoklepywać ich i siebie, zanosząc się głośnym śmiechem.Amadas zrobił wściekłą minę, jakby zaraz miał odparować tennagły atak, lecz Barlowe powstrzymał go, sam z hukiem walącsię w pierś i przyłączając się do ogólnej wesołości.Indianie,siedzący obok z Jamesem i Diegiem, jęli naśladować swegoprzywódcę.James uśmiechał się przez zaciśnięte zęby, boniektóre razy były naprawdę mocne.- Co to ma oznaczać? - wycedził do Diega.Diego zrozmachem odwzajemnił klepnięcie.-Po prostu się cieszą - odrzekł.Indiański towarzysz chwyciłjego dłonie i złożył je razem, uśmiechając się od ucha do ucha.- Pewnie chcą powiedzieć, że jesteśmy jedną wielką rodziną -dodał. -To by się spodobało na dworze - zauważył James, uchylającsię, zanim zdążono palnąć go w głowę.- Już widzę królową itego jegomościa Granganimeo, jak okładają się nawzajem napowitanie!Po paru dniach takich towarzyskich igraszek Indianiezaprosili gości na swą wyspę Roanoke.Wyznaczono grupę,wśród której znalazł się także James.Jego zadaniem byłaocena, czy teren nadaje się na planowaną kolonię.Barlowe iAmadas, widząc przyjazne nastawienie krajowców, uznalibowiem, że osiedlenie się w pobliżu wioski będzie korzystnedla nowych osadników.Mając Indian pod ręką, będą moglikorzystać z ich pomocy.-A jeśli tym ludziom nie spodoba się, że tłum obcych zajmujeich pola i łowieckie terytoria? - zapytał Diego Jamesa, kiedynikt ich nie słyszał.James sam się nad tym zastanawiał.Wątpił, czy Indianiedomyślają się, co ich czeka.Był jednak lojalnym poddanymkrólowej i miał tu swoje obowiązki do wypełnienia.-Och, zobacz, ile tu wokół wolnej ziemi - odparł. Małagromada farmerów nie będzie im przeszkadzała.A do tegopoganie usłyszą Dobrą Nowinę i poprawią swoje życie dziękihandlowi.-Przypuszczam, iż to samo mówił Cezar o dawnych Brytach,kiedy po raz pierwszy wylądował na Wyspie - że zacznątraktować go jak boga i dostąpią zaszczytu stania sięniewolnikami, którymi będzie się handlować.- W sumie jednak wyszło na dobre.Rzymianie przynieśli namcywilizację - zauważył James [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •