[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwilę pózniej rozlega się dzwięknadchodzącej wiadomości.Ale jej autorem nie jest Ben.Podobnie jaknastępnej i kolejnej.Zciszam dzwięk w komputerze i ustawiam krzesło z dala od monitora.Pozwalam sobie tam zerkać tylko raz na pół godziny.Nadal nic.Z upływem czasu przestaję się denerwować i robię się straszliwiewredna.Czuję irracjonalną złość na każdego przyjaciela, który wybierasobie właśnie ten dzień na przywitanie się ze mną lub rzucenie jakiegośżarciku.A kiedy Jess przesyła mi żartobliwą korespondencję międzysobą a Michaelem, opatrzoną tytułem:  Czyż nie jest słodki? , czujępierwsze ukłucie zazdrości o ich związek.Nie jestem jeszcze zupełniezgorzkniała, ale zdecydowanie odrobinę zazdrosna.To nie fair, myślę,po czym natychmiast przestaję siebie lubić za to, że przyszła mi dogłowy jedna z najbardziej niewłaściwych i przynoszących efektodwrotny do zamierzonego myśli, które mogą nawiedzić kobietęprzechodzącą kryzys.%7łycie jest nie fair, myślę sobie.Wie o tym każdy,kto skończył dziesięć lat.Potem czuję, jak ściska mi się serce, kiedy dogłowy przychodzi mi jeszcze smutniejsza i bardziej otrzezwiająca myśl:możesz za to winić jedynie samą siebie. Rozdział 27Mijają cztery koszmarne dni, podczas których Ben nie odzywa sięani słowem.Wyobrażam sobie całą gamę przygnębiających scenariuszy.Ben jest tak doskonale obojętny, że pozwala, aby mój e-mail przysypałyinne wiadomości z jego skrzynki, i w ogóle zapomina mi odpisać.Benprycha na ekran komputera i z obrzydzeniem usuwa mój e-mail.Benprzesyła mój e-mail Tucker i obydwoje śmieją się do rozpuku zrozpaczliwego brzmienia moich słów.Zastanawiam się, czy niezadzwonić do Annie i zapytać, czy z nim rozmawiała, czy wie coś o jegoobecnym życiu.W końcu z pewnością nie kryła przed nim szczegółówmojego związku z Richardem.Jednak po prostu nie chcę iść tą drogą.Nie chcę, żeby cokolwiek przepadło w tłumaczeniu.Poza tym nie dokońca wierzę w to, że Annie kieruje się moim dobrem.Wiem, że jestemjej przyjaciółką, ale jednocześnie Annie jest przyjaciółką Bena  a terazmoże już nawet przyjaznić się z Tucker.Jess przyznaje mi rację. Po prostu porozmawiaj z Benem  mówi. A co będzie, jeśli nigdy się nie odezwie?  pytam. Odezwie się& Prawdopodobnie nie ma go w biurze, pracuje wterenie czy coś w tym stylu.Albo chodzi o to, albo chce potrzymać cię wniepewności.A jeśli chce potrzymać cię w niepewności, to znaczy, żenadal mu zależy. Masz rację  mówię, lecz w duchu przygotowuję się na to, że nadobre straciłam swoją szansę.%7łe mogę już nigdy nie porozmawiać zBenem.W piątek po południu, po długim lunchu z jednym z moichulubionych agentów, przysiadam, żeby przeczytać kilkaniezamawianych maszynopisów znanych również jako  breja ,ponieważ większość z nich to byle jakie, sztampowe błoto.Wrzeczywistości są takie okropne, że większość wydawnictw i redaktorów nawet ich nie przyjmuje.Po prostu nie są warte czasu anipoświęcania ograniczonych redakcyjnych zasobów.Jak dotąd, potrzynastu latach czytania  brei wzięłam tylko jeden maszynopis nazebranie w redakcji i w jakieś sześć minut starto go na miazgę.Kiedyś Ben zapytał mnie, dlaczego zawracam sobie głowę czymś, coma tak marne szanse. Nie kupujesz kuponów na loteriach, nie uprawiasz hazardu powiedział  więc dlaczego czytasz  breję ?Wyjaśniłam mu, że nie jest to do końca racjonalne zachowanie.Powiedziałam, że po części wywodzi się z głęboko zakorzenionejnerwicy, której nabawiłam się na początku pracy w wydawnictwie: zpragnienia bycia staranną i wypełniania wszystkich obowiązków.Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się kolejna wielka powieść.Ale pozatym powiedziałam mu, że po prostu podoba mi się sama idea  brei. Jak to?  zdziwił się, rysując palcem wyjątkowo brutalny znakzapytania na moim ramieniu. Podoba ci się idea nudnych fabuł imnóstwa błędów gramatycznych? Trudno to wytłumaczyć  powiedziałam mu. Po prostu chodzi oto, że  breja jest taka demokratyczna.Podoba mi się idea dawaniaszansy autorowi, który walczy o uznanie.Podoba mi się idea, zgodnie zktórą najsłabsze jednostki wbrew wszelkim oczekiwaniom mogąodnieść wielki sukces. No cóż, cieszę się, że tak uważasz  powiedział Ben, całując mnie. Bo w pewnym sensie sam pochodzę z  brei randek w ciemno.Roześmiałam się i powiedziałam, że to rzeczywiście prawda. Popatrz tylko, co bym straciła, gdybym olała tamtą randkę.Od tamtego dnia za każdym razem, kiedy Ben włożył dwie różneskarpetki, miał szczególnie paskudnego kaca, spalił grzankę albo zrobiłcoś bez zastanowienia, nazywałam go brejowym mężem.To był jeden ztych żarcików, które rozumieliśmy tylko my dwoje.Zatem wszystko układa się we właściwy wzór: w końcu Benodpisuje w chwili, gdy przeglądam kilka brejowych maszynopisów,które Rosemary uznała za najbardziej obiecujące z fatalnego grona. Podnoszę wzrok na dzwięk nadchodzącej wiadomości i przeżywamwstrząs, gdy w końcu widzę jego imię w mojej skrzynce.Siedzę tak złomoczącym sercem i lekko rozdziawionymi ustami, sparaliżowanastrachem.Jest coś złowieszczego w napisanym pogrubioną czcionkąnazwisku Benjamin Davenport.A może to wina braku tematu? Naglenabieram pewności, że jego słowa będą lakoniczne i ponure:  Nie widzęsensu w spotykaniu się z Tobą; nie mam Ci nic do powiedzenia.Mija pełna godzina, zanim zbieram się na odwagę i otwieram jego e-mail.Czytam te trzy zdania dwa razy, szukając w nich znaczenia:  Wprzyszłym tygodniu mam mnóstwo pracy.Może po ZwięcieDziękczynienia? Pasuje Ci w poniedziałek?.Nic.Dosłownie nic nie potrafię wydobyć z tego e-maila, ale to, żepominął moje imię i jakiekolwiek cieplejsze pożegnanie, z pewnością niebrzmi obiecująco.Poza tym po prostu nie mogę uwierzyć, że musiałamczekać cztery dni na trzy zdania.Ale w gruncie rzeczy czuję ulgę.Jestlepiej, niż mogło być.Nadal tkwi we mnie iskierka nadziei, kiedywysyłam odpowiedz:  Jasne.W Pete s Tavern o dwunastej?.Jako działający do dziś najstarszy pub Nowego Jorku, Pete sprzypomina trochę mekkę turystów, ale Ben i ja i tak bardzo lubimy tomiejsce.Wiele razy siedzieliśmy tam do póznej nocy, przytulając sięprzy barze, więc gdy tylko klikam na  wyślij , zaczynam martwić siętym, co sobie pomyśli o moim sentymentalnym wyborze.Jednak jegoodpowiedz nadchodzi niemal natychmiast. Zatem do zobaczenia.Miłego Zwięta Dziękczynienia. Szczerze wątpię , myślę i wielkimi czerwonymi literami piszę nacennym maszynopisie jednego z autorów:  odrzucony.Wieczorem, wracając z pracy do domu, dostrzegam Maurę i Zoe,które pędzą chodnikiem w kierunku mieszkania Jess.Maura trzyma Zoeza rękę, a w drugiej dłoni niesie jej dziecięcy śpiwór i opatrzonąinicjałami płócienną torbę L.L.Bean.Różowe tenisówki Zoe mają rozwiązane sznurówki, które ciągną się za nią po mokrym chodniku.Kiedy w końcu mnie dostrzega, piszczy: Ciocia Claudia!  jak gdybym była jakąś gwiazdą.Zoe macudowny wpływ na moją samoocenę. Cześć, Zoe!  wołam. Przyszłaś spędzić ze mną weekend? Uhm!  krzyczy w odpowiedzi. Mamusia powiedziała, że mogękłaść się spać, kiedy zechcę, i jeść wszystko, czego zapragnę.Spoglądam na Maurę, żeby się upewnić, czy to rzeczywiścieprawda.Moja siostra ze zmęczeniem wzrusza ramionami.Wygląda naprzygnębioną i zrozpaczoną  jak gdyby nie miała już sił walczyć o poręchodzenia spać i słodzone płatki zbożowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •