[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopak niosący strzelbę natychmiast podał ją Rayowi, dziwnie prędko wyciągnąwszy ją z pudła.Sytuacja była nad wyraz jasna.Nic tu nie było do wyboru ani do namysłu.Słonie jeszcze nas nie spostrzegły.Szły prosto na nas.O ucieczce nie było mowy.Afrykanie wycofali się gdzieś błyskawicznie zostawiając przy nas wszystkie graty, a skrzynkę z amunicją tuż przy moich nogach.Ray przyskoczył do kępy trawy po lewej stronie, widocznie dla uzyskanie lepszej pozycji do strzału, ja tuż za nim.Ten ruch dostrzegły słonie i natychmiast zwróciły głowy w naszym kierunku, trzepocząc uszami.Były w tej chwili w odległości najwyżej dwudziestu metrów od nas.Równocześnie z ich świszczącym rykiem rozległ się strzał, potem drugi.Prawy słoń zakręcił młyńca i począł się oddalać.Lewy ruszył naprzód i przebiegł koło nas w odległości dwóch metrów.Środkowy słoń trafiony w głowę cofnął się, zadarł wysoko trąbę, wspiął się na tylnych nogach i runął na grzbiet i bok.Wstał i runął znowu.Zaczął tarzać się i przewracać w trawie, zaczepiając nogami, trąbą, Mami za krzaki, gałęzie, pnie.Ray podchodził teraz ostrożnie z wymierzoną strzelbą, wyczekując odpowiedniej chwili do oddania śmiertelnego strzału.Nagle zjawił się przy nas Anzelmo.Chwycił za strzelbę.- Hapana buanal Nie strzelaj do słonia!.Wszyscy czterej Afryfcanie dawali znaki protestu.Zaczęli się śmiać.Każdy ruch rannego słonia wywoływał wybuchy radości.- Temho, tembol.słoń, słoń, nasz duży słoń! - krzyczeli.Teraz zawołają wszystkich, aby mogli zobaczyć śmiertelny taniec ich wroga, opętanego słonia.Przypilnowali, żeby rozładować strzelbę, i zniknęli.Ray wyjął nowe naboje i podszedł ponownie do słonia, który nie przestawał się przewracać, chrapiąc coraz straszniej.Dwa następne strzały położyły kres męczarniom zwierzęcia.Kły były wspaniałe i Ray zataczał się z zachwytu.- Na pewno powyżej sześćdziesięciu funtów! Straszny był widok tej pięciotonowej góry mięsa.Z otworu w głowie tryskała krew.Lewy jpoliczek słonia był zdeformowany straszną raną, która, widocznie zakażona, stworzyła wielkie wgłębienie.Słoń, radząc sobie swoimi sposobami, zakleił tę dziurę czerwoną gliną.Glina była twarda jak kamień, gdy próbowałem jej nożem.Lewy kieł był przestrzelony i pęknięty u nasady.Nie można się było dziwić, że tak ranny słoń „mścił” się za swoje cierpienia.- To są największe kły, jakie w życiu zdobyłem - mówił Ray.- Natomiast nigdy nie przestanę się dziwić, że wyszliśmy cało z tej imprezy.Wszystko odbywało się jakoś nietypowo.Ten lewy słoń musiał nas chyba w ogóle nie zobaczyć.Była godzina 14.30, gdy tropiciele nas opuścili.Zostaliśmy sami nie wiadomo na jak długo w towarzystwie setek sępów, które obsiadły gęsto pobliskie drzewa.Coraz nowe ich stada spływały z góry i kłębiły się nad martwym słoniem.Nie wiedziały, że tym razem ominie ich uczta.Byliśmy bardzo zdiziwieni, gdy około godziny 17.00 zobaczyliśmy naszych towarzyszy na czele setki ludzi, mężczyzn kobiet i dzieci.Okazało się, że do Mutimbira było tylko 7 mil od naszego miejsca, jeżeli szło się najkrótszą drogą.Nie trwało długo, gdy przybyło z pięciuset ludzi z nożami i pangami.Stanął układ.Słoń był ich.Natomiast kły mają być wyrąbane i dostarczone dzisiaj do naszej kwatery.Ponieważ już niedługo miał zapaść zmierzch, Anzelmo zapewnił, że jutro rano kły będą u nas.Zanim odeszliśmy zapłonęło sto ognisk i przy nich Wykwitły pochyłe kije z płatami „słoniny”.Zapach pieczeni wsiąkał w bambusowe zarośla.Połowa kwietnia.Deszcze spadły już na wielu obszarach Tanzanii.Na wybrzeżu zaczęło się już nieco ochładzać.M/s „Oczkau”, jak tu wymawiają wszyscy z angielska nazwę PLO-wskiego statku „Ojców”, stał przy nabrzeżu w Dar es-Salaam ładując kawę.Ojczyzna wzywała kończącą się datą pięcioletniej ważności książeczki paszportowej i brakiem w niej miejsca na wizy.W Polsce czekało wiele spraw.Niedługo zacznie się tam lato.Można spróbować wykorzystać kawałek sezonu w Międzyzdrojach.Wobec tego: Jeszcze jeden wyjazd z Leszkiem Znatowiczem i jego piękną żoną Krysią do Parku Narodowego Mikumi.jeszcze jedna moc z nietoperzami w małym domku w Mtoni.jeszcze jedna nocna uczta szaszłykowa z Fredą i Armandem pod mangowcem w1 ich ogrodzie, kilka pożegnalnych wizyt, strzemienny kielich i.kwadratowa kabina z dwoma bulajarni na statku.Ku nam nadpływały na wydętych trójkątnych żaglach łodzie rybaków, przechodziły koło burty, by zakiwać się na naszym Idlwa terze żeglując przesmykiem ku portowi.Następny etap „Ojcowa” - Zanzibar - potem Assab.M/s „Ojców” posuwał się cicho, na Slowallead („pół-naprzód”) ku przesmykowi zatoki Dar es-Salaam, kierując się na pełne morze.Jego zgrabna sylwetka przyciągała oczy wszystkich przypadkowych widzów, barwnej i wielorasowej gromady ludzi czekających na prom, który zatrzymał się po drugiej stronie, by przepuścić wychodzący statek.Na samym cyplu, tam gdzie trawa dochodzi już do piaszczystego brzegu, stał Armando, przy nowo nabytym.czarnym citroenie! June i Janet w białych sukienkach kiwały rękami na pożegnanie i (posyłały całusy.Podszedłem do relingu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl