[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem: czterdzieści trzy dni.A trup wygląda, jakbyżycie z niego zabrano ledwie wczoraj.Nie, nie był na tyle naiwny, by dać się Prusom okpićbez żadnej gwarancji, w końcu zapłacił za niego czystym złotem! Prusowie zaklinali się nawszystkich swoich ciemnych bożków, że to ciało biskupa.Zgadzał się ubiór, rana w plecachpo włóczni i brak głowy.Ale na wszelki wypadek zażądał od nich zakładnika, jako zastawu.Powiedział, że jeśli brat Wojciecha nie rozpozna ciała, to zakładnik zginie taką samą śmierciąjak biskup.I wziął jedynego syna ich kapłana i wodza, człowieka o imieniu Sikko.Gówniarzspętany i pilnowany stoi teraz na podwórcu, przy jego wozie.- I co dalej, książę? - Zarad powtórzył pytanie, bo Bolesław zdawał się zapomnieć, żemu je zadano.- Idz do domu i ciesz się żoną, bo nie wiem, jak długo w nim zabawisz.A ludziomrozgłoś, że wyprawa zakończyła się sukcesem i ciało męczennika Chrystusa jest w Poznaniu.- A Sobiesław? Myślałem, że pokażemy mu zwłoki, że poprosimy, by je rozpoznała.- Rozpozna.Ogłoś, że od jutra skrzynia wystawiona będzie w kościele.- Jak każesz.- Zarad! Wracaj.Klucz od skrzyni mi zostaw!Gdy Zarad wyszedł, zjawił się biskup Unger z Sobiesławem.Temu drugiemuBolesław podał klucz od skrzyni.Najstarszy ze Sławnikowiców był twardym mężczyzną.Otworzył wieko, odchylił poły materii, która przysłaniała ciało, spojrzał, pochylił się, odsunąłrękaw płaszcza i na lewym nadgarstku szukał okrągłego śladu po zranieniu, jakiemuWojciech uległ w dzieciństwie.Znalazł go, potwierdził skinieniem głowy i wyszedł, niezamykając skrzyni.Unger przyklęknął i dotykając wąską dłonią dłoni Wojciecha, modlił się.Bolesław stał przy ścianie.Książę, by się modlić, potrzebował kościoła, krzyża naołtarzu, kamiennego chłodu ścian, woni wody dobywającej się z chrzcielnicy.Ale teraz, kiedypatrzył na pochłoniętego modlitwą Ungera, i jemu udzielił się nastrój uroczystej, nabożnej,świętej grozy.Nie, nie grozy, raczej zawieszonego w ciszy cierpienia, jakie biło odbezgłowego ciała.Unger miał niezwykły dar przekazywania obecności Boga.W czasie naradbył bezwzględnym politykiem, nieugiętym, chłodnym i racjonalnym doradcą.Ale gdy stawałza ołtarzem Pana, kiedy pochylał się nad nim w rytuale przemienienia, szła od niego boskasiła.Stawał się, niczym wiatr, przekaznikiem ciepła lub chłodu.Był jak płomień, co jaśniejeblaskiem mocy i spokoju.Prześwitywała przez niego emanacja Boga.Teraz też, gdy pogrążył się w modlitwie z dłonią Wojciecha w swej dłoni, Bolesław poczuł płynącą z nich obu moc.Nie zachwiała nim na tyle, by ugiął kolano i przykląkł przed Wojciechowym ciałem, ale tylkodlatego, że znieruchomiał, zastygł porażony ich siłą.Jego serce spowolniło bieg, biło jakbywolniej, ale głośniej.Zdawało mu się, że słyszy szum własnej krwi, a przecież znał to uczucietylko z chwil ekscytacji przed walką, z tego jednego momentu, gdy podnosił w górę miecz,spinał konia i krzyczał do swoich ludzi  Sława! , kiedy ruszali na wroga.- Sława niech będzie Wojciechowi, bo jego śmierć wydaje plon świętości! - Ungerucałował martwą dłoń, delikatnie przymknął wieko skrzyni i wstał, nie patrząc na Bolesława.Podszedł do stołu, usiadł i już do księcia, głosem takim jak zwykle, głosem, który wrócił znieba na ziemię, powiedział: - Zmierć Wojciecha przyniesie nam więcej korzyści niż całe jegożycie.Bolesław nie zdążył odpowiedzieć biskupowi, gdy wszedł do nich Jaksa.Jaksa, towarzysz Bolesława od czasów najwcześniejszego dzieciństwa, był prawą rękąksięcia we wszystkich sprawach dotyczących Wieletów.Z pochodzenia był Redarem, synemjednego z ważniejszych plemion słowiańskiego Połabia, świetnie więc znał tamtejszestosunki.Jako młody chłopiec, podobnie jak Bolesław, był zakładnikiem na saskim dworze,tam splotły się ich losy.Potem wrócił do Redarów, ale lata pobytu na obcej ziemi uczyniłyswoje.Już nie był jednym z tamtych.Odrzucili go, jak suka odtrąca pachnące obcymiszczenię.Więc przyjechał do księcia Gniezna i ofiarował Bolesławowi swą służbę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl