[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że podążałaś czyimś tropem, bardzo silnymzapachem, po czym nagle wszystko zniknęło? Kompletnie i bez śladu?Bez chwili wahania pokręciła głową.- Nie, to niemożliwe.- Ktoś mi to zrobił parę godzin temu.- Nie - powtórzyła Juliet.- Może tak ci się wydawało, ale w istocie musiało stać sięcoś innego.Niezła odpowiedz.Pożywka dla umysłu.- Dzięki - mruknąłem.- Zajrzę tu jutro, zobaczę jak sobie radzisz.- Przyjdz wieczorem - podsunęła.- Zjemy razem kolację.Bardzo zachęcająca perspektywa.- Stawiasz?- Stawiam.- Zgoda.Gdzie się spotkamy?- Chyba tutaj, znajdziemy coś w pobliżu, może w White City.Do zobaczenia o wpółdo dziewiątej.Odwróciłem się do wyjścia, potem jednak przypomniałem sobie coś, co wcześniej miumknęło.w podwójny dzwięk, wznoszący się i opadający, wznoszący i milknący, niczymfale na gęstej, zwarzonej cieczy, pełznące ku niewyobrażalnemu brzegowi.Obróciłem się kuniej.- Nie dotarło do mnie - oznajmiłem.- Co?- Tamten dzwięk.Powiedziałaś, że to do mnie dotrze, ale nie.Uważasz, że wiesz, co to jest?- Och.- Juliet spojrzała na mnie z lekkim zawodem, jakbym prosił ją o rozwiązaniezadania zbyt łatwego, by zawracać sobie nim głowę.Wzruszyłem ramionami, częściowo w żartobliwym, przepraszającym geście, główniepo to, by przeszła do rzeczy.- To serce - oznajmiła.- Bijące raz na minutę. 5Wróciłem do samochodu, który zaparkowałem na tyłach hurtowni win, w poniedziałkizamykanej wcześniej.Był to mondeo Pen; pozwala mi z niego korzystać, kiedy sama go niepotrzebuje.Ponieważ obecnie większość jej potrzeb transportowych zaspokajał lexus Dylana,mogłem nim dysponować w miarę swobodnie.Wszedłem do środka i zablokowałem drzwi - na wszelki wypadek, bo wiedziałem, żeprzez kilka minut pozostanę skupiony na czymś innym.W torbie od Sainsbury'ego, na fotelupasażera leżała lalka Abbie.Wyjąłem ją, ująłem w obie dłonie i zamknąłem oczy.Izadrżałem.Znów to poczułem: niezmierzony ból dawnego, długotrwałego smutku,wzbierający za kruchymi fortyfikacjami wypchanego gałgankami muślinu.Mam cię, tydraniu, pomyślałem z zimną satysfakcją.Możesz ukryć przede mną trop, ale tylko wtedy, gdywiesz, że na nim jestem.Nie możesz cały pieprzony czas pracować na biegu jałowym.Położywszy lalkę na kierownicy, niczym maleńkiego Iksjona, wyjąłem flet izaintonowałem pierwsze takty wciąż dzwięczącej mi w myślach melodii Abbie.Po zaledwiekilku sekundach uzyskałem tę samą odpowiedz jak wcześniej: to samo poczucie kogośdotykającego muzyki z zewnątrz, jakbym zasnuwał zachodni Londyn realnie istniejącą,delikatną przędzą.Tyle że tym razem odczucie było mocniejsze.Znajdowałem się zaledwiećwierć kilometra na wschód od mojego biura w Harlesden, ale dobre dwa dalej na południe.Ifaktycznie, tym razem kierunek był inny - coś ciągnęło słabo sieć, nie poza moim lewymramieniem, lecz prosto przede mną, z miejsca, gdzie niedawno zniknęło słońce.To ułatwiłomi skupienie uwagi na tym miejscu.Dotyk był słaby, ulotny, otworzyłem się jednak na niego,wyłączając wszystkie zakłócenia, nasłuchując z napięciem na tym jednym kanale,jednocześnie tworząc go, podtrzymując miękkimi, przeciągłymi, jękliwymi tonami fletu.Miałem wrażenie, że Abbie się cofa.Zagrałem samotny ton na granicy słyszalności -delikatne tchnienie w ustnik i powoli, niewyobrażalnie wolno.Nagle w mój umysł wgryzł się rozdzierający dysonans, jakby ktoś wwiercał się wniego wiertarką udarową  Black & Decker.Dzwięk ów zjawił się znikąd, przecinając mi nerwy, chlaszcząc myśli, uczucia i muzykę - ich wijące się, poszarpane końce zaczęłybryzgać wokół chaosem i bólem.Krzyknąłem głośno, gwałtownie wyginając plecy tak, żegłowa uderzyła o zagłówek fotela kierowcy, a stopy naparły na pedały, jakbym próbowałzatrzymać w miejscu już i tak stojący samochód.Trwało to zaledwie sekundę, może nawet mniej.Już w chwili, gdy krzyczałem,szaleńczy ból zaczął słabnąć i znów opadłem naprzód, marionetka o przeciętych sznurkach.Czołem uderzyłem wprost w ciało lalki, wciąż leżącej na kierownicy przede mną.Pozostawałem w tej pozycji parę sekund, słaby, oszołomiony, a przez mój układnerwowy przelatywał syczący, biały szum.Rozpaczliwie próbowałem sobie przypomnieć,gdzie jestem i dlaczego, z moich ust na wypchaną zabawkę wypływała krwawa ślina.Językpulsował mi w rytm uderzeń serca, wydawał się za wielki, nie pasował do ust: przygryzłemgo głęboko i poczułem gorzki smak - to była moja krew.Otarłem ją grzbietem dłoni ipozbierałem się do kupy: musiałem do tego podchodzić etapami.Wyłowiłem z kieszeni piersiówkę pełną trunku z gatunku  sam nie wierzę, że to niekoniak i drżącymi rękami odkręciłem.Pierwszy łyk był tak naprawdę lekarstwem:przepłukałem nim usta wokół przygryzionego języka, próbując się nie krzywić, po czymopuściłem szybę i splunąłem.Drugi miał ukoić skołatane nerwy.Podobnie trzeci i czwarty.Nagle, patrząc między stopy, uświadomiłem sobie, że spogląda stamtąd na mnie paraoczu.Z nieprzyjemnym dreszczem podniosłem z podłogi głowę lalki Abbie: musiała rozstaćsię z ciałem, kiedy uderzyłem w nią czołem; dziwne, że jej przy tym nie stłukłem.Bezgłoweciało wrzuciłem z powrotem do torby od Sainsbury'ego, niczym miniaturową ofiarę seryjnegomordercy.Myślę, że właśnie w tym momencie sprawa, przynajmniej dla mnie, stała się osobista.Rozpocząłem pojedynek umysłów i jak dotąd przegrywałem trzy do zera.Facet był dobry,bez dwóch zdań.Ale kota można oskórkować na różne sposoby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl